Artykuły

Chuć Balladyny

Jak ten prokurator Scurvy z Witkacego - skręciłem się z niesmaku, zżymałem i już mi lepiej. Ale słowo się rzekło, więc do "Balladyny" w Teatrze Polskim powracam.

Jak już wspomniałem, przedstawienie jest bezstylowe, bez wyobraźni, monotonne, statyczne, przegadane i nudne, a w dodatku - bez adresata. Aktorzy zaś grają na zasadzie: ratuj się, kto może. Pustelnik zachowuje się jakby był recydywistą ze sztuki Mameta albo uciekł z "wariatkowa" Jerofiejewa. Matka Balladyny - jakby trafiła tu z kukiełkowej ballady lub z jasełek. Kirkor jest po trosze szlachetno-papierowy jak ze szkolnej dramy. Gralon zaś zdając Balladynie relację, siecze w powietrzu rękoma, na co by się żaden prawdziwy rycerz przed władczynią nie poważył, a przed czym zresztą ostrzegał aktorów już książę Hamlet.

Na domiar złego, Kirkor i jemu podobne rycerstwa są jak z muzeum wojska polskiego, Skierko i Chochlik - jak z opery, a matka Balladyny - jak z podhalańskiej estrady poetyckiej (taka ludowa, że aż hej!). Niektórzy nawet wywodzą jej ród - sądząc po kostiumie - z epoki shogunów. Z kolei Pustelnik przypomina turystę w ortalionowym kombinezonie, który właśnie zlazł z jakiejś fotogenicznej skałki w Karkonoszach. Natomiast Grabiec zamieniony w króla wygląda niczym Czeczeniec zimą albo "żywy" niedźwiedź z Zakopanego. W tej samej zaś scenie uczty zamkowej Balladynę wyfiokowano na powiatową lady Makbet, która właśnie urwała się z Sylwestra. Oczywiście byłbym niesprawiedliwy, bo zdarzają się ładne pomysły - na przykład sposób, w jaki reżyser Dorota Latour zamienia Grabca w wierzbę: oto wyrasta on jakby z pnia (tekturowego walca) niczym wyrzeźbiona w nim postać przydrożnego świątka - Chrystusika frasobliwego.

Sceneria tej "Balladyny" także nie zachwyca: wielki kamień zalecający na scenie i szare tło w czarne smugi, co ma sugerować las, a prezentuje się jak ludowy pasiak po nieudanej interwencji konkurenta Visiru. W dodatku zasłona rozłazi się z boku, więc wygląda jakby się skurczyła po praniu. W drugiej części spektaklu jest ładny plastycznie obraz - zarys komnaty czy murów zamkowych jakby w zamgleniu, ale potem następuje scena bitewna, na której zwykle polskie reżyserstwo legnie pokotem. Tym razem wprowadzono na scenę owe cztery wieże (wspomina o nich wcześniej Kirkor), czy może raczej machiny oblężnicze, błyskające lampami, wyglądające raczej jak zamaskowane świerkami wyrzutnie z epoki Chruszczowa.

Dlaczego mimo wszystko - zapyta ktoś może - z taką okrutną i złośliwą satysfakcją pastwię się akurat nad "Balladyną" w Polskim, chociaż dwie ostatnie premiery w Nowym też nie skłaniają do komplementów? Otóż dlatego, że Kafkę z Pinterem serwuje się tam na własne ryzyko teatru i dorosłego widza, natomiast każda "Balladyna" usiłuje uwieść małolatów. Jeśli czyni to z wdziękiem czy inwencją, inicjacja nie zaszkodzi, jeśli robi to nieudolnie i namolnie, naraża się na srogi zarzut: o molestowanie młodzieży bez żadnych dla nieletnich przyjemności oraz korzyści. I o to właśnie oskarżam poznańską "Balladynę".

Tylko Goplana (Ireny Lipczyńskiej) wzmocniona czekoladą firmy "Goplana" (sponsor przedstawienia?) to "słodyczy czar", więc i konsumuje się ją wzrokowo z łapczywą zachłannością i błogą przyjemnością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji