Artykuły

Sprzedany sad

Może to zbyt długie, niecierpliwe oczekiwanie na premierę, może zbyt wielkie nadzieje na "nowego" Czechowa w interpretacji reżysera, który zadziwił nas już wieloma arcyciekawymi, arcynowoczesnymi w najlepszym tego słowa znaczeniu, arcymądrymi inscenizacjami, sprawiły, że "Wiśniowy sad" na deskach Teatru Kameralnego w realizacji Jerzego Jarockiego przynosi nam pewien zawód. Jest za bardzo "czechowowski"; można by rzec: bardziej czechowowski niż sam Czechow.

Wielki pusty pokój, mnogość dużych, smętnych drzwi, stonowana - bardzo zresztą pięknie - kolorystyczna gama kostiumów: od bieli poprzez szarość i brązy do czerni, a przede wszystkim rozciągnięcie ponad miarę chyba wielu obrazów, sporo milczenia i zadumy na scenie - wszystko to oczywiście wzmaga nastrój smutku, tęsknoty, beznadziei, nastrój końca i pożegnania, ale też wzmaga zniecierpliwienie widza, odwykłego od takiego celebrowania słowa w teatrze, od takiej "wierności" dla autora, takiej pokory wobec niego.

Nastrój końca i pożegnania - nie tylko dzieciństwa, pewnej epoki życia, nie tylko starego domu i pięknego wiśniowego sadu, ale końca i pożegnania starego świata, odchodzącej klasy, dawnego porządku. Po raz pierwszy bodajże w powojennej inscenizacji oglądamy "Wiśniowy sad" bez wiśniowego sadu. Tak w sensie dosłownym: nie ma na scenie motywu dekoracyjnego rozkwitłych drzew i bardzo dyskretnie w ostatnim akcie odzywają się siekiery, rąbiące stare pnie. Jak to sensie przenośnym. O wiśniowym sadzie wprawdzie się mówi, ale jest on tylko jednym z elementów, chyba nie najistotniejszym owego odchodzącego świata - jak dziecięcy pokój z małym stołeczkiem, jak rzeka, w której utonął Grisza, jak niedołężny Firs, o którym wszyscy myślą z troską i o którym wszyscy zapominają...

Obok otoczonego mgiełką melancholii świata Gajewych i Raniewskich wybija się w przedstawieniu - świat drugi: ludzi prostych, ludzi ciężkiej pracy i realnej myśli. Świat Łopachinów. A nabiera on szczególnej siły dzięki znakomitej kreacji właśnie odtwórcy postaci Łopachina - Edwarda Lubaszenki; Ten "kmiotek", który swym dwom rękom, swym pazernym dążeniom do społecznego awansu, swym ambicjom i inteligencji zawdzięcza zajęcie miejsca Gajewych, urasta w interpretacji Lubaszenki do czołowej postaci spektaklu.

"Rosyjski Wokulski" - jak nazwał go niegdyś Konstanty Puzyna - jawi się na scenie nie jako wulgarny prostak czy zwycięski businessman. Jest subtelny, uważający, kulturalny, chyba pełen kompleksów i zahamowań (stosunek do Warii). Nie żywi nienawiści do "panów", nie pragnie ich zniszczyć. Przeciwnie - ma dla nich litość., traktuje ich jak wielkie niemądre dzieci, nie umiejące właściwie żyć, właściwie myśleć. A do samej Raniewskiej, jedynej istoty z tego drugiego świata, która potraktowała go w dzieciństwie z sercem, czuje chyba coś więcej niż uwielbienie dawnego poddanego....

Zna równocześnie Łopachin Lubaszenki swą siłę, wierzy w potęgę pracy i choć z trudem przychodzi mu pogodzić się z myślą o swej nowej pozycji społecznej, ma instynktowną pewność, że nabytego majątku nie zmarnuje. Że zaowocuje on - nie w zdziczałych kwaśnych wiśniach, lecz w nowoczesnej planowej gospodarce, przynosząc dalsze krocie, dużo wyższe niż owe 40 tysięcy rubli na maku zarobione...

Wielki monolog nowego posiadacza wiśniowego sadu to scena tama w sobie stanowiąca studium przemyślane go w każdym szczególe, geście, niuansie głosu, znakomitego aktorstwa.

Aktorstwo jest zresztą doskonałe w całym spektaklu. Nie ma w nim roli "puszczonej". Także drobne z pozoru, epizodyczne postaci nabierają dzięki świetnej interpretacji głębokiej wymowy - jak Szarlotta - nieszczęśliwa, osamotniona mimo pozorów humoru i zabawy - w brawurowym wykonaniu Zofii Więcławówny, czy Jasza Jerzego Stuhra - postać jakże pełna wyrazu mimo zastosowania przez młodego aktora bardzo prostych, nie nachalnych środków interpretacyjnych, lub śmieszny i smutny zarazem Jepichodow w realizacji Ldzka Swigonia i wielce komiczny Piszczyk Juliusza Grabowskiego.

Do kreacji urasta rola Wiktora Sądeckiego jako Gajewa. Gra on właśnie - wielkie dziecko, śmieszące i wzruszające zarazem swym zagubieniem w nowych stosunkach, swą niepraktycznością. Jak świetnie wydobywa Sądecki rzewny humor Czechowa, jak trafnie go punktuje.

Interesujący jest student Trofimow Jerzego Radziwiłowicza, urocza w całej swej scenicznej osobowości Anna Dymna jako Ania, zabawna Duniasza Ewy Kolasińskiej, ciekawie ujęta Waria Elżbiety Karkoszki, wzruszający Firs Romana Wojtowicza.

Każda postać wzbogaca ten par excellence aktorski spektakl. Na różnorodnym tle czechowowskich bohaterów jakby ginie nieco - sama Raniewska. Ginie fizycznie - drobna, zalękniona, mało władcza, choć nie pozbawiona dumnej postawy i pańskich gestów. Ginie też w swej istocie, w treściach, jakie niesie sama postać. Ewa Lassek jako Raniewska to od początku do końca spektaklu smutna, zrozpaczona, nieszczęśliwa kobieta: matka, kochanka, siostra, zrujnowana właścicielka wiśniowego sadu. Wzbudza gorącą litość, nawet sympatię. Nie może ani przez chwilę wzbudzić aprobaty. Nie urzeka, nie porywa.

Zapewne takie było założenie spektaklu, który pokazuje nie tylko, czy nie tyle śmierć starego, ile narodziny nowego świata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji