Artykuły

Moc - niemoc

Po powrocie z przedstawienia "Wiśniowego sadu" (o którym to przedstawieniu nic nie napiszę, nie chcąc wkraczać w kompetencje kol. Zbijewskiej, powiem tylko, że z radością zobaczyłem w nim świetnego Wiktora Sadeckiego jako Gniewa i moją ukochaną aktorkę Elżbietę Karkoszkę, znakomitą w roli Warii) - a zatem po powrocie z tego spektaklu przeczytałem uważnie cały jego program. Znalazłem w nim ciekawy artykuł dyr. Gawlika i fragmenty słynnego eseju Tomasza Manna o Czechowie. Z największym jednak zainteresowaniem zatrzymałem się nad urywkami listów pisarza. Listy te, pisane z Jałty w r. 1903 do żony - wybitnej aktorki Olgi Knipper i do kierowników Teatru Artystycznego w Moskwie - Konstantego Stanisławskiego i Niemirowicza-Danczenki, stanowią kapitalny przyczynek do psychologii twórcy. I chyba nie tylko autora "Wiśniowego sadu", lecz twórcy w ogóle - pisarza, zmagającego się z opornym tworzywem.

Pozwolę sobie przytoczyć kilka zdań z tych listów, przy czym najważniejsze w nich będą - daty. Oto 5 lutego 1903 r. Czechow pisze do Stanisławskiego: "...liczę na to, że po 20 lutego wezmę się do sztuki i do 20 marca ją skończę. Mam jut gotową w głowie. Nazywa się "Wiśniowy sad". - 5 i 6 marca do żony: "...jeśli sztuka wyjdzie mi nie taka, jak to zaplanowałem, to stuknij mnie pięścią po łbie". Następny list, również do żony, nosi datę 11 kwietnia. Pisze Czechow: "...Czy znajdzie się u was aktorka do roli starszej damy w "Wiśniowym sadzie"? Jeśli nie, to i sztuki nie będzie, nie zacznę jej nawet pisać..."

Potem nie ma już mowy o planowanym terminie ukończenia dzieła. Za to 28 lipca Czechow zwierza się Stanisławskiemu: "Moja sztuka jeszcze nie gotowa, posuwa się opornie"; 22 sierpnia zawiadamia Niemirowicza-Danczenkę: "No cóż, co się tyczy mojej sztuki "Wiśniowy sad", to tymczasem wszystko układa się pomyślnie. Pracuję po troszeczku...", a 2 września w liście do tegoż Danczenki czytamy: "Moja sztuka (jeśli nadal będę pracować tak, jak pracowałem do dziś) będzie ukończona wkrótce, bądź spokojny..."

Lecz w trzy tygodnie później, w liście do żony, wyrywa się pisarzowi skarga: "Jestem tak daleki od wszystkiego, że zaczynam padać na duchu. Wydaje mi się, że jako literat już się przeżyłem i każde zdanie, które piszę, wydaje mi się nic nie warte i niepotrzebne". Na koniec, 27 września, również w liście do żony - westchnienie ulgi: "...sztuka jest skończona, zostały napisane wszystkie cztery akty. Już przepisuję".

Zacytowane wyznania są niezmiernie charakterystycznym zapisem przypływów i odpływów energii twórczej od początkowych chwil euforii, następujących bezpośrednio po ukształtowaniu się pomysłu utworu, poprzez pokonywanie narastających trudności w jego realizacji, wiodących niemal do załamania się autora, aż po szczęśliwe - mimo wszystko - zakończenie całego twórczego procesu. Charakterystyczne jest zwłaszcza owo - euforyczne właśnie - przewidywanie początkowe, że cała praca zajmie pisarzowi najwyżej miesiąc. Widzimy później, jak z tego miesiąca robi się z górą pół roku - i to wcale niełatwego.

Można podziwiać opanowanie Czechowa, które przez cały ten czas go nie opuszcza, a pamiętać przecież należy, że twórca "Wiśniowego sadu" jest człowiekiem ciężko chorym, że pozostaje mu już tylko kilka miesięcy życia. Poza jedną jedyną - i to w miarę łagodną - skargą, wypowiedzianą już właściwie "na finiszu", nie ma w tych listach narzekań ani użalania się nad sobą. A wiemy, jak gorzko i w jak mocnych słowach skarżyli się inni - bardzo nieraz wybitni pisarze, chociażby Józef Conrad - na męki tworzenia.

Jakże słusznie ten sam Tomasz Mann, który w eseju o Czechowie podkreśla m. in. jego niezwykłą pracowitość, powiedział przy innej okazji, że "pisarz jest to człowiek, któremu pisanie przychodzi trudniej niż innym". Przestaliśmy już wprawdzie - i słusznie - operować romantycznym pojęciem "natchnienia", nie ulega jednak wątpliwości, że w trakcie tworzenia nieodzownie potrzebna jest pisarzowi odpowiednia predyspozycja umysłu, zazwyczaj nietrwała, ulotna, której codzienne przywoływanie wymaga nie łada wysiłku. A nie zawsze wysiłek ten bywa uwieńczony powodzeniem. Stąd też zdarzało się największym, że po wielu godzinach spędzonych przy biurku wstawali nie napisawszy ani słowa, albo niszczyli tekst już napisany, tak dalece odbiegał od ich wyobrażenia o tym, jak powinien był wyglądać.

I taki przebieg procesu twórczego bywa - niestety - regułą. Do wyjątków należą ci, dla których twórczość jest "radosną przygodą". Dla ogromnej większości - wśród której historia literatury notuje nazwiska największe - owa "przygoda" była i jest nieustanną udręką, wyboista drogą, pełną mylących odgałęzień, mrocznych zaułków, odcinków ryzykownych i niebezpiecznych. Nie wszystkim też udaje się przebyć ją do końca bez bolesnych upadków, czy też w ogóle bez rezygnacji z dotarcia do zamierzonego celu. Co może być zresztą - nie usprawiedliwieniem wprawdzie, lecz pewną pociechą dla wszystkich nas, parających się piórem, którzy o tym pamiętamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji