Artykuły

Fredro jest wielki

Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek uda mi się zobaczyć w teatrze przedstawienie "Ślubów panieńskich", o którym będę mógł spokojnie powiedzieć, że jest takim samym arcydziełem, jak ta wspaniała komedia Aleksandra Fredry. Teraz jest inaczej; wracając z Teatru Polskiego zrozumiałem, że nawet wyśrubowane oczekiwania bywają czasem zaspokajane.

Przedstawienie jest bowiem finezyjne pod każdym względem; ujmuje precyzją opracowania ról, kulturą wiersza, olśniewa nastrojem, wysokim wyczuciem komizmu, wspaniałym, wywiedzionym z fredrowskiego wiersza rytmem. Słowem: teatr przedstawia żywy dowód na to, że "Śluby panieńskie" są arcydziełem nie tylko dlatego, że tak napisano w grubych podręcznikach historii literatury i że są one arcydziełem - żywym.

Co to znaczy? Otóż, sądzę, że przedstawienie to odpowiada na nie wypowiedziane jeszcze, podskórne tęsknoty wielu młodych ludzi, dziewczyn i chłopców, zmęczonych i wyjałowionych we współczesnej kulturze uczuć pozornych i tandetnych. Nie proponuje im powrotu do norm XIX-wiecznych i wzorców przebrzmiałych, podpowiada natomiast, że ogród miłości rzeczywiście może być piękny i że warto go uprawiać.

"Przy" tym nie musi to być miłość deklaracji werbalnych, do jakich teatr nas dawniej przyzwyczajał. "Śluby" w reżyserii Andrzeja Łapickiego pulsują podskórnym erotyzmem, jednakowo zabawnym i smacznym, a przecież nie wyrzekającym się żadnych gorsetów, jakich na dotkniętych strzałą nakłada wysoka kultura. Myślę. że ten erotyczny puls jest drugą istotną wartością tego przedstawienia.

A trzecią są - aktorzy. Reżyser też jest aktorem. Nie dopuszcza na scenę ról nie dopracowanych, raczej zgodzi się na zbyt wiele "dopracowania" niż na niedoróbki Tego "zbyt wiele'' znajduję trochę (!) w grze Joanny Szczepkowskiej, ale zaraz dodam, że jej Aniela jest wybitnym osiągnięciem (a dla mnie, po "Weselu" pozytywną niespodzianką), że w tej roli owo erotyczne rozedrganie najpiękniej i najzabawniej mocuje się z formą, narzuconą przez styl, przez konwenans epoki, wreszcie przez osobowość postaci - czyli nieco sentymentalnej panienki z dworku, położonego o milę od Lublina. Do Jana Matyjaszkiewicza kilka razy zgłaszałem pretensje o szarżę i skłonność do błazeństwa; dziś stawiam go bardzo wysoko: jego Radost zrzędzi tylko dla pozoru, gdy w istocie żyje, odmładza się i wyżywa w szaleństwie Gustawa, a w pani Dobrójskiej widzi nieco starszą kopię Anieli. I ma rację, ja też bym widział (skoro Dobrójską gra Anna Seniuk). W roli Gustawa Jan Englert. Nie sztuka włożyć historyczny kostium na aktora, który typem i osobowością kojarzy się raczej z współczesnością, ważne, aby ten zabieg nie kojarzył się z estetyką balu maskowego. W roli Gustawa te sprzeczne bieguny zsumowały się w sposób szczęśliwy, dając postać z Fredry - dla dzisiejszej widowni. W roli Klary - zaskakujący debiut Ewy Domańskiej; Albina gra Wojciech Alaborski - według starego pomysłu Boya, który nie chciał widzieć na scenie mdlejącego suchotnika, tylko "krzepkiego bysia", który nagle zbzikował na tle urodziwej panny i stracił kontenans. I wreszcie - Bogdan Baer jako Jan: jedynie dwie sceny, ale i te wystarczyły, by dać całą figurę, razem z jej żołnierskim życiorysem.

Dodam jeszcze komplement dla Łucji Kossakowskiej, która podniosła wprawdzie nieco klasę dworku pani Dobrójskiej, ale zrobiła to ze smakiem, z sympatią dla szczebli z okresu "warszawskiego Bidermajera" i dla kostiumów z epoki.

Mamy dziś dwa teatry w stolicy, które budują kanon narodowego repertuaru - świadomie i z wielkim poczuciem odpowiedzialności. "Śluby panieńskie" Andrzeja Łapickiego wzbogacają go w sposób godny najwyższej pochwały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji