Serc magnetyzm
Jakże często ostatnimi czasy powtarza się narzekanie na to, że współczesny teatr nie ma serca dla Fredry, że grywa go ale bez wdzięku, bez szacunku dla niuansów tekstu i zbyt schematycznie. Jeśli na dodatek pojawiają się opinie, szczególnie wśród najmłodszej widowni, że Fredro jest nudny, to chyba jest naprawdę niedobrze. Z wielką ulgą i zadowoleniem przyjęła więc publiczność XI Opolskich Konfrontacji Teatralnych przedstawienie "Ślubów panieńskich" w reżyserii Andrzeja Łapickiego i wykonaniu aktorów Teatru Polskiego z Warszawy. Z ulgą, bowiem ta szkolna lektura w znakomitej interpretacji aktorskiej ukazała znów cały swój urok, dowcip dialogów i swoistą ponadczasowość, obecną od niepamiętnych czasów w grze zwanej zdobywaniem partnera. Jeśli nawet spektakl rozpoczyna się nieco opieszale to w miarę rozwoju akcji wciąga w intrygę, choć wielu zna ją przecież najdosłowniej na pamięć. Przyjemność sprawia obserwacja drobiazgowej roboty inscenizacyjnej, perfekcyjnej i wykorzystującej każdy podtekst sztuki, a także gra aktorów.
Uwagę widza, za sprawą autora - to prawda - ale i za sprawą bogatych środków aktorskich skupiają na sobie przede wszystkim Joanna Szczepkowska jako Aniela i Jan Englert w roli Gustawa. Aniela tego spektaklu to już nie jest wcale owo dziewczę nieśmiałe, wstydliwe, bezwolny podmiot żartów i intryg zblazowanego Gustawa, lecz wielka namiętność i uosobienie kobiecości, które raz po raz przebijają się w spojrzeniu, ruchu i głosie. Joanna Szczepkowska nie zaniedbuje żadnego momentu, który pozwalałby na taką interpretację postaci, ale czyni to tak, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć kiedy zmieni tonację głosu, wymownie zawiesi spojrzenie na przedmiocie uwielbienia, a kiedy znów odegra swoją rolę prowincjonalnej gąski. Rozwibrowana, prawie tańcząca, uosabia cały ten magnetyzm serca odbierający zakochanej kobiecie świadomość kontrolowania poczynań i wypowiedzi. Partneruje jej pięknie Jan Englert, którego Gustaw bardziej jest może liryczny niż w wielu innych inscenizacjach, a ponadto pełen szelmowskiego wdzięku - tak zawsze obecnego w postaciach grywanych przez tego aktora. Do najlepszych scen przedstawienia należy z pewnością wspólne pisanie listu uhonorowane zresztą brawami przy podniesionej kurtynie. Ale w tych "Ślubach" jest jeszcze sympatyczna, żywiołowa choć czasem nieco dziecinna, Klara - Ewy Domańskiej i Albin - Wojciecha Alaborskiego grany tu trochę w groteskowej tonacji, a także pani Dobrójska Anny Seniuk i uroczy Radost Jana Matyjaszkiewicza. Wszystkie postacie z jakimś pomysłem "na siebie" co zdejmuje ze spektaklu brzemię schematyzmu a czyni go pełnym wdzięku, swoiście świeżym i prawdziwym. To bardzo ważne, bo choć wszyscy wiemy, że "Fredro wielkim jest" to od czasu do czasu warto się o tym naocznie przekonać.