Artykuły

"Cyd" unieważniony

Teatr Ateneum w Warszawie. CYD Pierre'a Corneille'a. Przekład: Jan Andrzej Morsztyn. Reżyseria: Adam Hanuszkiewicz, dekoracje: Mariusz Chwedczuk, kostiumy: Xymena Zaniewska, muzyka: Jerzy Satanowski. Premiera 31 XII 1984

Po co właściwie grywa się wielkie dramaty klasyczne? Peter Stein powiedział, że "kiedy człowiek się w nie wgłębia, ma wrażenie, że naprawdę bierze udział w dziejach ludzkości". Erwin Axer mówił o obowiązku badania klasyki ("czyli dzieł, które przez długi czas wielu ludzi zajmowały i nadal zajmują") ciążącym na każdym kolejnym pokoleniu teatralnym. W efekcie takiego badania można bowiem dostrzec, skonstruować nieznany, nowy obraz świata współczesnego i ludzi.

I publiczność szuka przecież w klasyce tego właśnie. Poznania korzeni, utrwalenia świadomości tradycji, czeka na, jak nazywa to Stein, owo ciągłe "przypominanie sobie". Przypominanie, które oznacza wiedzę w połączeniu z wciąż ponawianą próbą nawiązania emocjonalnej i intelektualnej więzi z historią. W którym przeszłość traktowana jest jako wspólna i własna (nawet jeśli dotyczy innego narodu); odczuwana jest jako obecny i niezbędny składnik współczesności, jako przyczyna jej kształtu.

Codzienna praktyka teatralna polega zbyt często na rozdzielaniu dwóch członów tak rozumianej pamięci. Gra się klasykę albo po to, by tylko i wyłącznie przypomnieć przeszłość, jako coś minionego, czyli przypomnieć w mensie dosłownym; albo po to, by przełożyć ją całkowicie na język współczesny, przystosować bez reszty do kryteriów i pojęć współczesnych.

Prawdziwym majstrem w takim przekładaniu był Hanuszkiewicz. Robił przedstawienia sprawne, efektowne i umiał przyciągać publiczność. Nie warto pisać o atakach i zachwytach, z jakimi spotykał się jego teatr - wszyscy to przecież pamiętają. Nie chodzi tu zresztą o wartościowanie, ale o to, że Hanuszkiewicz miał właśnie taki, własny, sposób na klasykę. Dlatego też zapowiedź wystawienia przez niego Cyda w przekładzie Morsztyna skłaniała do pytania: na czym będzie polegała współczesność sztuki i jej bohatera? Jakie będą motywy Cyda, jaka ocena wyboru, którego dokonał?

Ale po premierze takie pytania okazały się bezprzedmiotowe. Bo Cyda właściwie nie ma.

Jest za to Morsztyn. Mówi się i pisze o tym spektaklu: zwycięstwo Morsztyna. Rzeczywiście, bohaterem przedstawienia jest przekład. Wszystko w spektaklu zdaje się tej jednej sprawie służyć; najważniejszy jest sposób mówienia wiersza i- akcentowanie podporządkowane bardziej melodii niż sensowi frazy i czułe podkreślanie urody dawnych, zapomnianych słów. Przy tym żaden składnik przedstawienia nie zagłusza języka, nie odrywa odeń uwagi. Ani tak charakterystyczne zwykle dla Hanuszkiewicza jaskrawe pomysły reżyserskie, ani scenografia - słowo umieszczono w przytulnym pudełku sceny wybitej miękkim czerwonym pluszem - ani wreszcie aktorzy.

Tylko - jak to słowo jest traktowane? Niby z pietyzmem i czcią, a w istocie z pobłażliwością graniczącą o włos z upupieniem. Bowiem uwaga skupia się wyłącznie na zewnętrznej egzotyce mowy Morsztyna, zatrzymuje się na powierzchni. Język, oczywiście, mógłby stać się w przedstawieniu głównym obiektem uwagi, zdolnym wzbudzić prawdziwe zainteresowanie, ale wtedy musiałby być uznany przede wszystkim nie za ciekawostkę z przeszłości, ale za nosiciela znaczeń. Musiałby być rozumiany jako charakterystyczny sposób przekazywania treści i sensu, a nie odbierany tylko jako ozdobna, a pusta wewnątrz forma. Natomiast w omawianym spektaklu właśnie to, co język Morsztyna wyraża, staje się zupełnie nieistotne.

I dlatego Morsztyn wcale nie jest tutaj zwycięzcą. Okazuje się jedynie zabawny i anachroniczny; staje przed widownią razem ze swoim wierszem zupełnie jak wunderkind rozśmieszający w salonie dorosłych gości. Ale jego klęska jest po prostu logiczną konsekwencją pognębienia w tym spektaklu Corneille'a. Jeśli przegrywa Corneille - przegrywa i Morsztyn, piszący przecież te wszystkie piękne słowa po to, by opowiedzieć nimi o sprawach bohaterów "Cyda".

Właśnie. Co stało się z Corneille'em? Co stało się z opowieścią o dążeniu człowieka do heroizmu, o walce poczucia obowiązku z namiętnością? Trudno byłoby w końcu udawać, że w tym tekście w ogóle o nic nie chodzi. Więc Corneille został ubezwłasnowolniony. Oglądamy na scenie coś, co elegancko można by nazywać pastiszem - albo nawet kpiną z "Cyda".

Śmiech można określić jako czynność zdrową' dopiero po dokładnym przyjrzeniu się jego przedmiotowi. A kiedy się przyjrzeć w tym wypadku, to okaże się, iż sedno sprawy znów leży w tym, że zewnętrzność przesłoniła treść. Problem, jego waga i znaczenie zostały sklasyfikowane według kostiumu, w jaki są wtłoczone, potraktowane na równi z tym kostiumem. Odmienność gestu, obyczaju, skala patetyczności uznane są za jedyne kryterium oceny problemu. A skutek? Scena chce przekonać widownię, że po prostu sam fakt dokonywania wyboru, o jakim pisze Corneille, może dzisiaj tylko śmieszyć. Nie rezultat, ale wybór jest komiczny, anachroniczny, zwietrzały. Jakie tam rozterki? Cyd Olbrychskiego - chętny do bitki, krewki chłopak - idzie po prostu za głosem temperamentu. Jak mógł Diego mówić o synu, że wydawał się "w męstwie nieukiem"?. Toż to watażka! Żadne zmagania duchowe nie pasują zresztą do takiego Cyda, który wiernie i ślepo służy władzy reprezentowanej przez króla-błazna (Jerzy Kamas), w dodatku lubieżnie obmacującego Chimenę.

Nie atakuję tu Olbrychskiego - w tym przedstawieniu nie mógł grać inaczej. Szkoda tylko, że pokazując się po tak długiej nieobecności, na nowo został wtłoczony w ten swój dawny, popularny schemat. A przecież jest też i inny Olbrychski. Choćby ten z niektórych filmów, umiejący sugestywnie pokazać właśnie człowieka prawdziwie myślącego, rozdartego, owładniętego głębokimi namiętnościami. Ten z "Krajobrazu po bitwie", ten z "Brzeziny".

Inni aktorzy tego spektaklu - świetni przecież fachowcy - realizują sprawnie zamysł reżysera. To znaczy, że nawet jeśli zaczynają budować zajmującą postać (Elwira Zofii Kucówny, Leonora Aleksandry Śląskiej, Król Jerzego Kamasa), to za chwilę albo sami ją bagatelizują, albo konstrukcja taka siłą rzeczy blednie, zestawiona z tym, co dzieje się na scenie.

Gdyby zastanowić się (idąc dalej za Steinem i Axerem), jakie znaczenie ma ten spektakl dla obrazu naszej współczesności, to wniosek byłby ponury. Przedstawienie - choć raczej nie poprzez to nawet, czym miało być, ale poprzez to, czym jest w istocie i, przede wszystkim, jak jest odbierane - mówi o człowieku współczesnym rzeczy przerażające. Uświadamia dzisiejszą powierzchowność, pychę i niczym nie umotywowane poczucie wyższości wobec historii. A że ta pycha jest faktem, świadczy liczna, rozradowana widownia.

Może stanie się to symbolem naszych czasów, może kiedyś będzie się mówić: "To było wtedy, gdy Cyd zdawał się farsą"...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji