Artykuły

"Cyd" czyli przemiany mistrza Adama

WOJCIECH NATANSON, pisząc w ".Kierunkach" (nr 4/1985) o premierze "Cyda", zajął się przede wszystkim losami dzieła Corneile'a w Polsce, a raczej jego kolejnych przekładów czy parafraz. Warto jednak na to ważne wydarzenie teatralne w Ateneum spojrzeć również jako na kolejne osiągnięcie w dorobku reżysera.

Adam Hanuszkiewicz - przez jednych uwielbiany, przez, drugich atakowany - zyskał sławę inscenizując przede wszystkim dzieła należące do romantycznego i neoromantycznego nurtu naszej literatury. Przypomnijmy rozgłos - jak i towarzyszące mu spory - "Nie-boskiej komedii", "Balladyny", "Fantazego", "Kordiana" czy teatralnej trylogii pt. "Mickiewicz".

Na tym tle, wydawałoby się, ostatnia, ciesząca się już również rozgłosem, inscenizacja klasyka literatury francuskiej, w przekładzie naszego barokowego poety Jana Andrzeja Morsztyna, jest czymś zupełnie odmiennym i nieoczekiwanym. Spojrzawszy jednak uważniej na bogaty i różnorodny Hanuszkiewiczowski dorobek, można, odnaleźć nieoczekiwanie konsekwentną linię reżyserskich zainteresowań.

Zaczęło się w 1965 r., w warszawskim Teatrze Powszechnymi od wystawienia przez Hanuszkiewicza "Don Juana" Moliera. Przedstawienie spotkało się z bardzo dobrym przyjęciem krytyki. Przez ładnych parę lat wydawało się że jest to jednorazowa wycieczka reżyserska w krąg starej literatury, i w dodatku francuskiej. Hanuszkiewicz w tym czasie nie cofał się poza wiek dziewiętnasty. Aż wreszcie w r. 1977. zupełnie nieoczekiwanie, wystawił w Teatrze Małym "Fedrę" Jeana Racina z Zofią Kucówną w roli tytułowej. Trochę to dziwna była "Fedra", właściwie bez namiętności - co przecież jest istotą dzieła francuskiego klasyka - ale za to pełna poezji. W r. 1979 przyszła kolej na następne arcydzieło starej literatury, tym razem naszej: "Treny" Kochanowskiego w Teatrze Narodowym. W roku następnym mieliśmy już na tej samej scenie przekorne przedstawienie pod wielce obiecującym tytułem "...i Dekameron", bardzo różnorodnie przyjęte. Wreszcie w 1982 Hanuszkiewicz po raz pierwszy inscenizował sztukę w przekładzie Morsztyna - "Amintasa" (komedię pasterską Torquata Tassa) na deskach Teatru Małego. W 1983 r., tym razem w Teatrze Ateneum, inscenizacja "Syna marnotrawnego" Woltera w tłumaczeniu Stanisława Trembeckiego.

Widać zatem, że "Cyd" u Hanuszkiewicza pojawił się nieprzypadkowo, że należy do określonego nurtu w jego twórczości. Nurt ten, jak łatwo zauważyć, nasilał się w miarę jak inspiracja romantyczna i neoromantyczna słabła. Najlepiej mówił o tym sam reżyser w "Kurierze Polskim": "Myślę o nim - o Morsztynowym tłumaczeniu "Cyda", przyp. K.G. - od przeszło dziesięciu lat. Jako wprawkę zrobiłem w Teatrze Małym Amintasa, a w rok później w Ateneum Syna marnotrawnego Stanisława Trembeckiego"

Czyli można uznać "Cyda" za punkt docelowy.

Teatr Hanuszkiewicza jest bez wątpienia teatrem poetyckim. I dlatego mieści się w głównym nurcie tradycji teatru polskiego. Poezja zatem i słowo. Ono u Hanuszkiewicza jest niezwykle ważne. Do jakiego stopnia ważne? Zacytujmy inny fragment wypowiedzi reżysera: "Cała trudność polegała na wyartykułowaniu Morsztynowego języka. Na kadencjach. średniówkach, ale przede wszystkim - na transakcentacji, bez której tekst ten jest niezrozumiały. Kluczem jest język. Dlatego też główna praca, to była praca nad językiem. Mając rozwiązany język, miałem rozwiązany dramat".

To piękne opętanie słowem skłania Hanuszkiewicza do swojego rodzaju nadużyć, podpadających pod paragrafy prawa autorskiego, gdyby rzecz nie dotyczyła dawnych tekstów. Hanuszkiewicz uważa - taki można wysnuć z jego praktyk wniosek - że nie ten jest autorem, kto rzecz pierwotnie napisał, lecz ten, kto na i swoją modłę przerobił. Może dlatego sam pisał tyle scenariuszy teatralnych. Teraz zaś, ponieważ Morsztyn "Cyda" bardzo dobrze przetłumaczył, Morsztyna uznaje nie za tłumacza, lecz za autora. Piotr Corneillą zmienia się w skromne "według P. Corneiile'a" jak napisano w programie. Podobny zabieg znamy doskonale z innych przedstawień Hanuszkiewicza.

To niezwykłe ucho na poetyckie słowo, niezwykłe wyczulenie na język sprawia, że u Hanuszkiewicza aktorzy operują wierszem niebywale sprawnie. Wiersz nie pęta ich, nie zmagają się z nim na oczach współczującego widza. Nie niszczą jego estetyki traktując jak prozę. Po prostu wierszem mówią. Tak było w przypadku poetyckiego języka romantyków, którzy stworzyli kanon Hanuszkiewiczowskiego warsztatu reżyserskiego, jeśli chodzi o słowo. Teraz ta wymagająca szkoła owocuje w perfekcyjnym operowaniu bardzo trudnym, barokowym językiem Morsztyna. Stało się to możliwe, ponieważ obsadę w "Cydzie" stanowią w połowie aktorzy, którzy występowali już pod jego dyrekcją w Teatrze Narodowym. Henryk Machalica - Diego, Daniel Olbrychski - Cyd, Emilian Kamiński - Sankty, Zofia Kucówna - Elwira i Marek Lewandowski - Arias. Doszło nawet do błędu obsadowego. Machalica, który ma posturę bohaterskiego tenora, gra bezsilnego starca - ponieważ bardzo dobrze mówi poetyckie słowo.

Innym składnikiem kanonu Hanuszkiewiczowskiego teatru jest szybkie tempo. Możliwe dzięki perfekcyjnemu operowaniu poetyckim tekstem. Reżyser uważa bowiem, że w inny sposób nie można trafić z klasyką do współczesnego widza, przyzwyczajonego do konwencji filmowo-telewizyjnej, do montażowych skrótów. I w "Cydzie" tempo jest rzeczywiście bardzo dobre, poza jednym wyjątkiem, kiedy to reżyser nie zdecydował się na skrót corneillosko-morsztynowych dywagacji.

Ten twórca, nie uznawany przez kręgi wykładowców szkół aktorskich, bardzo dużo pracuje z aktorską młodzieżą; która pod jego kierunkiem osiąga zazwyczaj sukcesy, jakich by długo się nie dorobiła u innych reżyserów. Wiąże się to ze stylem gry, któremu Hanuszkiewicz pozostaje wierny. Żadnych gierek, aktorskich tricków ani sztuczności. Przede wszystkim oszczędność w operowaniu warsztatem.; absolutna celowość i prostota. W ten sposób bowiem najłatwiej trafić do widza, przekazać mu własną myśl i wzruszenie. Osiągnąć wrażenie spontaniczności.

Tę prostotę zespół aktorski "Cyda" potrafi udźwignąć. Ciekawe, że kiedy aktor tak wyrafinowany, jak Jerzy Kamas, Król, usiłuje swoją rolę inaczej rozegrać, wyrażając rozterki postaci, małą grą - nerwowe ruchy palcami - ponosi porażkę. Natomiast Ewa Wiśniewska - Infantka, która jeszcze niedawno nie potrafiła dać sobie rady w klasycznym repertuarze francuskim w Teatrze Nowym, tu, dzięki powściągliwości w wyrażeniu dramatu swojej bohaterki w scenach mimicznych, uzyskała dużą siłę wyrazu.

Do aktorów najpełniej realizujących styl hanuszkiewiczowski należy z pewnością Daniel Olbrychski. Nie bawi się w żadne zawiłości warsztatowe. Dzięki prostocie użytych środków potrafi osiągnąć wrażenie szczerości, przekonać widza o prawdzie uczuć przeżywanych przez Cyda, o jego rozterkach. Inna sprawa, że robi wrażenie, jakby się skupiał tylko na najważniejszych momentach roli, jakby pewne niedopracowanie pokrywał swobodą graniczącą z nonszalancją. Ale to może wynik krótkiego, a pewnie intensywnego okresu pracy nad rolą: wszak aktor niedawno przyjechał z zagranicy, gdzie grał Retta Butlera w adaptacji "Przeminęło z wiatrem" i jakby ten Rett rzutował trochę na Cyda.

Wielkie umiejętności pracy z młodym zespołem aktorskim sprawiają, że można sformułować pół żartem, pół serio "prawo blondynki". Otóż niemal we wszystkich najwybitniejszych swoich przedstawieniach Hanuszkiewicz zaskakiwał publiczność obsadzając w wiodącej roli kobiecej tzw. nową twarz, na ogół blondynkę (wyjątkiem była Anna Chodakowska, która blondynką nie jest). Co więcej, aktorka ta zdumiewała jakością swej gry. W "Cydzie" tradycji stało się zadość. Aktorskim odkryciem jest Barbara Dziekan w roli Chimeny. Można podziwiać lekkość mówienia trudnego Morsztynowego wiersza, jak i siłę, z jaką zagrała rozdwojenie między miłością do ojca a miłością do ukochanego.

Na tym zaskoczeń nie koniec, ponieważ, reżyser ten "pasjami lubi" zaskakiwać publiczność i tę publiczność' rozbawiać w - wydawałoby się - nieprawdopodobnych momentach. Tu można by sformułować prawo nr 2 - "coś współczesnego w niewspółczesnej całości". Pamiętamy hondy w "Balladynie", na których jeździli Chochlik i Skierka, czy całkiem współczesnego urzędnika na delegacji z nieodłączną teczką w "... i Dekameron". Nieco innego rodzaju zaskoczeniem były żywe owce w "Amintasie".

W "Cydzie" i tej tradycji stało się zadość, choć anachronizm jest nieco subtelniejszej natury. Dekoracje przez Mariusza Chwedczuka i kostiumy przez Xymenę Zaniewską - stałych współpracowników Hanuszkiewicza zostały zaprojektowane wielce pieczołowicie, z widocznym odwołaniem do tradycji malarstwa hiszpańskiego. Z tym zabawnie kłóci się wyzywająco nowoczesna - chyba w stylu new romantic - fryzura Barbary Dziekan. Efekt jest obmyślony.

Te współczesne wtręty znajdują zazwyczaj wsparcie i w głębszej warstwie przedstawień: w znaczeniach, w interpretacji. Hanuszkiewicz, zazwyczaj wierny duchowi, a nie literze utworu, starał się zdobyć na równie zaskakującą interpretację klasycznego tekstu, bliską sposobowi myślenia i odczuwania współczesnego widza. I tak z "Balladyny" uczynił przypowieść o gwałtownym awansie społecznym. Z "... i Dekamerona", wbrew nadziejom zwolenników erotycznych smakowitości, współczesny moralitet, posiłkując się również tekstem szesnastowiecznego moralitetu Piotra Diesthemiusa pt. "Człowiek".

Zaskoczenia doznajemy oglądając i "Cyda". Hanuszkiewicz ani myśli trzymać się tradycyjnych wymogów gatunku. Żadnych wzniosłych, typowo tragicznych tyrad, dystansu między bohaterami. Głęboka prawda 0 uczuciach ludzkich - tak. Patos - nie. Tak można by określić formułę wymyśloną przez Hanuszkiewicza na użytek tego przedstawienia. Dlatego para głównych bohaterów tuli się i czuli, co właściwie w konwencji tragedii jest nie do pomyślenia. Dlatego na tym "Cydzie" widzowie śmieją się, co również dla purystów jest nie do pomyślenia. Ale dramat miłości do tego, roześmianego momentami, widza trafia. 1 o to Hanuszkiewiczowi chodziło przede wszystkim.

Istnieją jednak w tym przedstawieniu zjawiska, które mnie niepokoją.

Trzeciorzędne role ochmistrzyni i sługi grają pierwsze damy warszawskiego świata teatralnego: Aleksandra Śląska i Zofia Kucówna. Robią to oczywiście wspaniale. W niektórych innych teatrach warszawskich aktorów tej rangi ani na lekarstwo, nawet do głównych ról. Szkody zaczął ponosić widz. I to jest najsmutniejsze.

Inny niepokój dotyczy osoby samego reżysera. Hanuszkiewicz realizując "Wesele" czy "Wyzwolenie", "naprawiając Rzeczypospolitą", z wprowadzeniem na scenę obrazu Matki Boskiej włącznie, walczył o swoją wizję Polski, tradycji narodowej, wreszcie o wizję współczesności. Teraz, realizując komedię dwóch wolnomyślicieli - jak Wolter i Trembecki - czy "Cyda", walczy przede wszystkim o język, o narzędzie w pewnym sensie formalne, a nie np. o nową wizję granic obowiązku i uczucia. Nie przypuszczam, żeby w ten sposób Hanuszkiewicz starał się dostosować do tematyki językowego zjazdu w Szczecinie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji