Artykuły

<Śluby panieńskie> czyli kawałek pogodnego nieba

W krótkiej pospektaklowej migawce trudno o wnikliwszą recenzję (po warszawskiej premierze posypało się ich kilka i to z reguły pochlebnych) łatwiej o impresyjkę sygnalizującą własne impulsy i "artystyczną, topografię" sposobu zaprezentowania komedii Aleksandra Fredry przez warszawski teatr.

Sygnalizujemy więc. Od czego zacząć? Najlepiej od... końca. Tak oto po spektaklu kurtyna szła kilka razy w górę przy długich, gromkich oklaskach wypełnionej do ostatniego miejsca widowni. Widomy to znak tyleż uznania dla twórców i wykonawców przedstawienia, ile tęsknoty opolskiej publiczności teatralnej za jeśli już nie - wielkim, to przynajmniej dobrym, "prawdziwym" teatrem.

Stąd też ten wysmakowany spektakl przypadł widzom do gustu. (Tak było w niedzielny wieczór, to samo w poniedziałkowy). Bo mógł przypaść. Przecież Teatr Polski dawał nie co innego , tylko "Śluby panieńskie" - perłę arcykomedii Fredrowskiej, roztaczająca nad czytelnikiem, widzem w ogóle - człowiekiem, jak powiadał Stanisław Pigoń "bezchmurny błękit pogodnego humoru", a jak my tu powiemy - kawałek pogodnego nieba. Nie ma pod tym niebem gorzkich zgryzot dojmujących smutków czy duszno ściskających człowieka mizerii. Jeśli jednakże się zdarzy coś przykrzejszego , to my wiemy, że to na niby, bo hrabia Aleksander puszcza do nas oko, że to tylko takie zmyślone udawanie. A oprócz tego jest miłość w efekcie pogodna, a kto z nas nie kocha pogodniej miłości? Toteż wszyscy ci, którzy zasiedli w swoich fotelach na dwie godziny, zapomnieli że niedaleko, bo za murami teatralnego budynku toczy się zwyczajne najzwyczajniejsze życie.

W tym zapominaniu skutecznie pomagali im - poprzez profesjonalny perfekcjonizm - Andrzej Łapicki (reżyser spektaklu) oraz cały 7-osobowy zespół aktorów stanowiących obsadę przedstawienia. Nie sposób jednak nie dodać w tym miejscu, iż prawdziwe kreacje (przynajmniej w odczuciu piszącego te słowa) stworzyli: Joanna Szczepkowska, Jan Englert oraz Jan Matyjaszkiewicz.

Widzieliśmy więc spektakl zrobiony z kulturą, elegancki o żywym tempie i dużej trosce o literackie słowo. Zrobiony - powiem nieco trywialnie - przez wybitnej klasy fachowców od tworzenia interesujących inscenizacji.

I na koniec jeszcze jedna uwaga. Piękne to wszystko by to, ale jakby obok nas. Jakby przez nas przechodził promień słońca, który ogrzewa, ale nie zostawia na dłużej śladu.

ECHOSONDA

Po przedstawieniu "Ślubów panieńskich" Andrzej Łapicki - reżyser spektaklu - powiedział na spotkaniu z publicznością:

- Dlaczego Fredro właśnie? Po pierwsze dlatego, że zaproponował mi tę sztukę dyrektor Dejmek, który słusznie uważa że w teatrze polskim nie może nie być miejsca dla Fredry i to miejsca poczesnego. Przystępując do pracy nad "Ślubami panieńskimi", chcieliśmy znaleźć jakąś swoją drogę i wytłumaczyć, dlaczego akurat teraz to przedstawienie powinno trafić na scenę. Mnie się wydaje, że powodów jest bardzo dużo, także powodów wynikających z sytuacji społecznej, związanych z pewnymi zjawiskami, którym trzeba przeciwdziałać. Myślę tutaj o konieczności nauczenia nas wszystkich kultury bycia, spojrzenia na siebie i na świat w sposób pełen tolerancji, uczenia uśmiechu i pobłażliwości dla grzechów bliźnich - tak jak robił to Fredro. Mnie jako reżyserowi przyświecała taka idea że w tych czasach niewątpliwej brutalności, nawet chamstwa, z którym spotykamy się na co dzień, szkoła Fredry działa w jakiś sposób kojąco. Naszym zamiarem było stworzenie takiej atmosfery, żeby publiczność chciała znaleźć się wśród ludzi z tej sztuki i w życiu zachowywać się choć trochę tak jak oni. Przedstawienie nasze zostało zrobione również z myślą o młodzieży i wydaje nam się, że taka szkoła uczuć wyrażanych subtelnie, szkoła stosunków między młodymi mężczyznami i młodymi kobietami pozbawiona brutalności jest bardzo potrzebna. Jeśli młodzieży zostanie w pamięci coś z tego przedstawienia, to chyba nasz cel został osiągnięty. Nie boję się powiedzieć, że w naszym zamierzeniu jest to cel wychowawczy, bowiem ta funkcja teatru jest jedną z najważniejszych.

Fredro był na wielu scenach grany w sposób różny my w swojej pracy nie chcieliśmy pokazywać, że jesteśmy mądrzejsi od autora, nie chcieliśmy robić nic, co byłoby tylko efektem dla efektu.

Staraliśmy się po prostu wypowiedzieć to wszystko, co Fredro zawarł w sztuce poprzez sam tekst i wzajemne stosunki między postaciami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji