Artykuły

Brutalny teatr

Zaskakująca sztuka, wytrawna reżyseria, świetne aktorstwo - słowem bardzo udana premiera w Teatrze Nowym, wywołująca wzruszenie, śmiech i refleksję nad ludzką kondycją. A zaskakująca także dlatego, że chociaż przetykana gęsto wulgaryzmami typu "hard" (jak to ostatnio w modzie na naszych scenach), nie wywołuje przecież zniesmaczenia.

"Samotny zachód" Irlandczyka Martina McDonagha to przypowieść o dwóch braciach na głuchej, irlandzkiej prowincji, prostackiej i grzesznej. Do domu tych dwóch wiecznie kłócących i tłukących się typów, niemal patologicznych, zagląda czasem duchowny, który przeżywa wieczne kryzysy wiary z powodu braku wpływu na swoją trzódkę, i chętnie wraz z braćmi pociąga bimber. Wpada tam także panienka, która trudni się obnośną sprzedażą miejscowego bimbru.

Sztuka ta, pozornie o charakterze obyczajowo-społecznego reportażu, ma wszakże drugie dno, co nader trafnie uwypukla reżyser Eugeniusz Korin. Jego przedstawienie traktuje o potrzebie wzajemnej miłości, skruchy i przebaczenia, dobroci i wyrozumiałości, a także niezgody na zło. Stanowi też przypowieść o naszej epoce, pełnej brutalności i wulgarności, morderstw i samobójstw, alkoholizmu, prostactwa, ale chyba i wiecznej tęsknoty za utraconą niewinnością. Posiada cechy moralitetu, nawiązuje do wątków biblijnych, a nadto podszyte jest teatrem absurdu i groteską. Sceny komiczne stanowią w nim swoisty cudzysłów. Przez chwilę widz ma jednak wrażenie, że rzecz cała zakończy się jak antyczna tragedia. Czy zatem samobójcza ofiara księdza okaże się daremna?

Reżyser "wyszedł w plener", stosując jako przerywniki tylną projekcję filmową, z efektownymi plenerami i z rozlewną, monumentalną muzyką, co sprawia, że przepiękne pejzaże irlandzkie tak dobitnie kontrastują z brudem życia. Czworo aktorów stworzyło swoje najlepsze w Poznaniu role. Janusz Andrzejewski (Coleman) gra podstarzałego niebieskiego ptaka i skretyniałego disco-punka, Paweł Binkowski (Valene) - ciotowatego maniaka. Obaj są śmieszni i groźni zarazem, prymitywni i wulgarni, a jednocześnie dziecięco naiwni i pełni prostoty. Barbara Kałużna wciela się w Girleen, dziewczynę pozującą na nimfetkę, jak się okaże - po dziewczęcemu zakochaną w księdzu. I wreszcie Waldemar Szczepaniak - pełen ludzkiej słabości i zwątpienia, ale szczery do bólu, gotowy do poświęcenia się kapłan, współczesny Chrystus a rebours, który umiera (popełnia samobójstwo), aby swą desperacką śmiercią zmusić do opamiętania społeczność lokalną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji