Artykuły

Nasz potworny świat

Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu przygotował nową sztukę. Możemy obejrzeć "Samotny zachód" Martina McDonagha w reżyserii Iwony Kempy najciekawszą propozycję tego sezonu.

Gdybym miała komukolwiek polecić sztukę z czystym sumieniem, poleciłabym właśnie tę. Po pierwsze dlatego, że Iwona Kempa jest znakomitym reżyserem. Po drugie dlatego, że aktorzy zagrali koncertowo. Wreszcie po trzecie, ze względu na sam dramat, który w poetyce ma przypominać film i to taki w duchu Ouentina Tarantino. Rzecz dzieje się w małej parafii w Irlandii. Tam diabeł mówi dobranoc, syn morduje ojca, porządni ludzie popełniają samobójstwa, a dziewczyny handlują bimbrem. Ksiądz dwanaście razy w tygodniu ma kryzys wiary i częściej pije niż siedzi w konfesjonale. Robi tak, bo nie wie, jak dotrzeć do swoich "owieczek", tak okrutnych, że gotowych zabić z byle powodu...

Czy to o nas? O nas, oczywiście. Smutna diagnoza, mocno przerysowana, jednak diagnoza. Dobrzy wcale dobrzy nie są źli nie do końca są źli. A gdy się w czymś ugrzęzło, trudno się z tego wydostać. Z każdej wioski można wyjechać, jednak co to da? Nie miejsce jest przeklęte, tylko głowy i serca.

W postać księdza wcielił się Jarosław Felczykowski. To świetny aktor, jednak ta jego rola z pewnością należy do najlepszych. Ksiądz Welsh przesiaduje w domach swoich wiernych i sępi od nich bimber, próbując rozdzielić ich gdy się biją, nauczać, gdy piją razem z nim. Otóż ten ksiądz jest znakomity. Wielki i smutny, przygnieciony ogromem winy, że nie potrafi bronić własnego Boga. Jarosław Felczykowski pokazał w nim wszystko: serce, misję, rozpaczliwe poszukiwanie wyjścia, nadzieję, a czasem i brak nadziei. Ostatecznie postawi jednak własną duszę jako zakład, że jego poświęcenie odmieni dwóch braci, u których - wydawałoby się - na próżno szukać iskry człowieczeństwa.

Coleman i Valene to właśnie owi bracia. Wciela się w nich duet Sławomir Maciejewski i Paweł Tchórzelski. Potrafią zjeżyć włos na głowie. Są doskonali karykaturalni, przerysowani, chwilami śmieszni, chwilami przerażający. Doprawdy, żyć z kimś takim w jednej wiosce - nie daj Boże...

Jedyną kobietą w sztuce jest Anna Magalska-Milczarczyk, kuśtykająca Lalunia - to ona handluje bimbrem. Wrażliwa i wulgarna, doskonale pasuje do tego niemożliwie potwornego świata. Świata tak spójnego, że nie da się z niego wyłożyć choćby jednego klocka. Lalunia po prostu muś kuśtykać, Coleman - nerwowo przyczesywać włosy białym grzebykiem, a Valene kończyć każdą frazę unoszeniem palca w górę. Muzyka celtycka doskonale współgra z agresywnymi dźwiękami, które równie dobrze brzmiałyby w "Urodzonych mordercach". Iwona Kempa miała niby mało: czterech aktorów, małą scenę, niezmienną scenografię (zresztą doskonałą, autorstwa Tomasza Polasika). A co z tego wyszło - trzeba po prostu zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji