Artykuły

Samotny, straszny Zachód

Bez trudu publiczność wtapia się w ten spektakl. Postacie z irlandzkiej dziury wywołują bliskie nam skojarzenia. Problemem tego przedstawienia jest zachowanie równowagi między straszną tragedią a rozsadzającym ją poczuciem humoru autora dramatu. Na takim właśnie balansie na scenę toruńskiego teatru wróciło w końcu życie.

Po jakiejś bajkowej "Iwonie, księżniczce Burgunda", rzekomo metafizycznym "Don Juanie", musicalu ładnych piosenek francuskich i tej... "Moralności pani Dulskiej", zespół aktorski znalazł się w końcu w dobrych reżyserskich rękach, co widać od pierwszych scen. Akcja "Samotnego Zachodu" rozgrywa się w jakiejś zapomnianej przez Boga dziurze irlandzkiej, ale równie dobrze może to być wioska na Pomorzu zachodnim, gdzie ludzie potrafią tylko gnój widłami przerzucać. Reżyserka Iwona Kempa wraz ze scenografem Tomaszem Polasikiem nie musieli absolutnie wysilać się w kwestii odniesień do polskich warunków, co zresztą byłoby przeciągnięciem adaptacyjnej struny. Wystarczy wyjechać 20 km za Toruń, zjechać z bocznej drogi i od razu można znaleźć się we wnętrzu, jakby żywcem przeniesionym do tego spektaklu. Stare kredensy z plastikowymi figurkami Matki Boskiej (które można napełnić wodą) zwieńczone krucyfiksem, wyglądają jak ołtarz. W jego "tabernakulum" przechowuje się bimber zamknięty w puszce jak hostia. Z nie mniejszym namaszczeniem jest on zresztą konsumowany przez bohaterów sztuki. Bimber w tej sztuce zastępuje wodę.

- Co to za przeklęte miejsce? - zastanawia się ojciec Welsh (Jarosław Felczykowski), ksiądz targany kacem i rozpaczą.

- Bracia rzucają się sobie do gardeł, dziewczyny handlują bimbrem, a mordercy chodzą wolno.

Bohaterowie sztuki bracia Coleman Connor (Sławomir Maciejewski) i Valene Connor (Paweł Tchórzelski) żyją po to, żeby się dręczyć okrucieństwem niewyobrażalnym. Na przykład: Valene wie, że Coleman kocha pewną dziewczynę. Dziewczyna ma zwyczaj trzymania ołówka w ustach zaostrzonym końcem. Tuż przed randką z Colemanem, Valene popchnie dziewczynę. Ołówek przebije jej migdały... W rewanżu Coleman obetnie uszy psu brata. Spirala okrucieństwa między nimi nie ma końca jak w filmach Tarantino (zresztą sam McDonagh przyznaje się do fascynacji twórczością tegoż). I tak jak u Tarantino rzeczy straszne toczą się obok błahostek. Wywołuje to wielki śmiech na widowni, ale to trochę tak, jakby się śmiać z bohaterów wstrząsającego polskiego dokumentu "Arizona", gdzie w zapadłej wsi ludzie zrobią wszystko za łyk taniego wina. Bracia Coleman, bardzo starannie sportretowani przez Maciejewskiego i Tchórzelskiego, wywołują ten rodzaj śmiechu, który towarzyszy dobrej komedii. Jak tu się zresztą nie śmiać, gdy po oświadczeniu Valena, że połowa wszystkiego, co jest w domu, należy do Colemana, tenże natychmiast dzieli butelkę bimbru równo, co do kropelki. Widzowie mogą łatwo stracić samokontrolę tak właśnie kuszeni przez aktorów, którzy wręcz sami bawią się swoimi postaciami, ich nieporadnym językiem, soczystymi bluzgami, ostrymi bójkami, itd. I cóż się wtedy dzieje? Rozmywa się straszny dramat jałowości egzystencji tych ludzkich łachów. Zaciera się też tragedia postaci księdza, tak przekonująco wykreowanej przez Jarosława Felczykowskiego. Ojciec Welsh opuszczony przez Boga, w pomiętolonej sutannie, wiecznie pijany, rozpaczliwie szuka dobra. Widzi je w tych dwóch braciach, widzi je w prostolinijnej Laluni (Anna Magalska-Milczarczyk) handlującej bimbrem. Nie wie tylko, jak je wywołać. Może tylko współczuć, pić z nimi i rozdzielać siłą, gdy się biją. Ilu jest takich kapłanów w małych wsiach - samotnych, rozpitych, wątpiących w sens swego powołania i... wspaniałych. Ojciec Welsh uzna w końcu, że tylko jego ofiara uchroni Lalunię, Colemana i Valene przed samounicestwieniem. Zrobi coś na miarę Chrystusa, ze świadomością wiecznego potępienia, bo to nie ludzie go ukrzyżują. I to wszystko Jarosław Felczykowski wykreował. Jednak tę smutną, mądrą postać dusi komizm pozostałych, skądinąd solidnie zbudowanych charakterów, tak poprowadzonych, że widzowie zapominają, iż patrzą na kreatorów okrucieństwa i dobrze się nimi bawią. I to może jest niespodziewany efekt tego spektaklu. Niech pozostanie bez komentarza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji