Artykuły

Mistrz Jarocki i jego "Faust"

Mistrz nigdy się nie śpieszy, zawsze ma mnóstwo czasu, gdyż żyje poza bieżącymi problemami. Mistrza nie interesują doraźne kłopoty, jak np. konieczność zamknięcia teatru na wiele dni, aby mógł w spokoju cyzelować dzieło. Mistrz gładko zagłębia się w transcendencję, z łatwością żongluje metafizyką i teologią, uprawia teatralną kabałę. Mistrza w ogóle nie interesuje tak przyziemna sprawa, jak wytrzymałość publiczności. Mistrz uważa, że w ostatecznym rachunku liczy się tylko sztuka, przez którą można "zjadaczy chleba w aniołów przerobić", więc niech cierpią cztery godziny w dusznym wnętrzu Starego Teatru Mistrza, wstydliwie krzepiąc mdłe ciało przy bufecie - wyzwolenie idzie bowiem przez cierpienie.

Jerzy Jarocki jest Mistrzem przez bardzo wielkie "M". Piszę to bez cienia ironii. Gotów jestem przywołać wszystkie wielkie przedstawienia (a było ich sporo), które przygotował w Starym Teatrze i na innych polskich scenach, aby dowieść mego głębokiego przekonania o jego mistrzostwie. I bynajmniej nie zmieniam zdania po obejrzeniu "Fausta - części pierwszej" Johanna Wolfganga Goethego w nowym, pięknym przekładzie Jacka Burasa, chociaż odczuwam dziwny niepokój. W perspektywie jest jednak jeszcze druga część arcydramatu. Może ona rozwieje moje wątpliwości? Tylko kiedy będziemy ją oglądać, skoro Mistrz nie lubi ponagleń?

Byt to "Faust" cierpliwie oczekiwany, mozolnie prowadzony do premiery przez szereg miesięcy, przepełnionych nadziejami, zwątpieniami i przeróżnymi domysłami. Wyrażano pogląd, że będzie to wydarzenie na miarę największych osiągnięć Mistrza, którymi olśnił on wielokrotnie nie tylko krakowską publiczność. Prorokowano wielką klapę, dbającą stanowić koronny argument na rzecz tezy o końcu Starego Teatru. Obawiano się - po przekładaniu kolejnych terminów premiery - że Mistrz w ogóle nie doprowadzi swego dzieła do końca.

Był to "Faust" kompletny. Jarocki nie skreślił zbyt wiele tekstu, mogliśmy więc ujrzeć sceny, których nikt nie gra już od bardzo dawna, ponieważ nie wnoszą wiele nowego, a wydłużają tylko czas przedstawienia. Mistrz zaufał jednak geniuszowi Goethego i postanowił oddać mu należny hołd, zachowując większość tyrad tytułowego bohatera oraz nie wycinając pobocznych wątków.

Był to "Faust" realistyczny. Prolog w niebie ukazał nam kilku chórów anielskich i samego Pana Boga (Jerzy Bińczycki); Pies-Mefisto został zagrany przez, autentycznego psa, koczkodany w kuchni czarownicy kicają po scenie z iście małpim wdziękiem, ogień wybucha wedle instrukcji zawartych w didaskaliach, uosobienie kobiecości jest nagie, Noc Walpurgii odrażająca, Wagner (Jerzy Święch) namolny, studnia zachęca do zaczerpnięcia z niej wody.

Był to "Faust" teatralny. Wszystko współgrało: scenografia (Jerzy Juk-Kowarski), muzyka (Stanisław Radwan i Adam Korzeniowski), choreografia (Ewa Wycichowska). Uruchomiona została sceniczna maszyneria na wielką skalę, ujrzeliśmy różne triki i sztuczki, respekt budził rozmach inscenizacyjny.

Był to "Faust" aktorski. Jerzy Radziwiłowicz (Faust), Jerzy Trela (Mefistofeles) i Dorota Segda (Małgorzata) potrafią zagrać wszystko, a w rękach Mistrza dają się formować tak, jak on sobie tego życzy. Wykonawcy pozostałych ról udowodnili, że słynna zespołowość Starego Teatru nie jest jeszcze mitem, ani bladym odblaskiem świetlanej przeszłości. Monologi Fausta prowadziły widzów na wyżyny intelektu (usiłującego z ogromnym i widocznym wysiłkiem zgłębić sprawy ostateczne), kwestie i gesty Mefista ożywiały publiczność, Małgorzata budziła szacunek swą niewinnością. Dialogi ukazywały kunszt scenicznego partnerstwa, kwartet Fausta, Mefista, Małgorzaty i Marty (Dorota Pomykała) przywodził zaś na myśl odnośny fragment opery Gounoda.

Dlaczego więc był to mimo wymienionych zalet "Faust" nudny? Dlaczego był to "Faust" tak bogaty w znaczenia, że przez to mało czytelny? Dlaczego Jarocki nie zdecydował się na to, co robił już z powodzeniem tyle razy, czyli na precyzyjne cięcia w tekście i wydobycie na pierwszy plan zasadniczego tematu za cenę rezygnacji z atrakcyjnych teatralnie lecz nazbyt rozbudowanych i rozpraszających uwagę publiczności wątków?

Odpowiedź może być tylko jedna. Mistrz jest Mistrzem właśnie dlatego, że nie sposób go do końca zrozumieć, zgłębić tajemnic, pośród których porusza się z wielką lekkością i swobodą, odgadnąć motywów wyboru i postępowania. Mistrz widzi więcej, patrzy głębiej, mierzy dalej. To nie jego wina, że zabiegani i zapatrzeni w nieodległą perspektywę co najwyżej jutrzejszego dnia widzowie wiercą się na fotelach i nie bardzo chcą podążać tropem transcendencji, zwłaszcza że ani autor, ani sam Mistrz nie ułatwiają im zadania.

Może za parę lat, kiedy Mistrz pokaże nam "Fausta - część drugą", będziemy lepiej przygotowani do wejścia w tajemny świat Goethego i Jarockiego. Dziś musi nam wystarczyć niemy podziw dla wielkości ludzkiego ducha i dla nieosiągalnych przez zwykłego śmiertelnika wyżyn, na które może wznieść się tylko wielka sztuka teatralna Mistrza i jego wspaniałych czeladników. Smutna i pełna cierpienia twarz Fausta w wykonaniu Radziwiłowicza nie nastraja jednak optymistycznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji