Artykuły

Dom z pozorów

O "Weselu" napisano już tyle, że nie sposób dodać czegoś nowego. Można natomiast coś nowego na kanwie "Wesela" zagrać i ta myśl kierowała zapewne Krystyną Meissner, gdy przystąpiła do pracy nad tym wielkim narodowym dramatem. Na ile się to udało?

I część spektaklu jest bardzo dynamiczna - dobrze rozegrany ruch, duża sprawność techniczna całego zespołu, rytm błyskawicznie zmieniających się scen, ironia, dowcip, precyzja... To jest prawdziwe polskie wesele: w izbie, która przylega do tanecznej, na czołowym miejscu stoi stół z całą baterią wódek, którymi raczą się weselnicy. Na drugim planie jesienny ogród - chochoły, które na razie stanowią tylko nastrojowe tło... Snopki ściętego zboża z przodu sceny sugerują, że znajdujemy się w samym sercu "polskiej wsi spokojnej". W pewnym momencie Pan Młody (Mirosław Guzowski) przystroi w te snopki Pannę Młodą, umieści ją całą wśród nich rozkochany i zauroczony. A ona (Monika Jakowczuk) taka hoża i ładna. Pełna prostoty, temperamentu i naiwności młodej wiejskiej dziewczyny. A więc sielanka. Aktorzy dobrani znakomicie: Czepiec (Jarosław Felczykowski) to jest chłop i basta. W ogól chłopskie role wszystkie udane i prawdziwe. A Żyd w wykonaniu Jerzego Glińskiego jakże jest przekonujący. Dobrze radzi sobie z rolą Księdza Ryszard Balcerek. Rachela (Kamila Michalska) może trochę zbyt powierzchownie ekscentryczna, ale dobrze wtopiona w ten pejzaż. Cała polska chata rozbrzmiewa życiem autentycznym. Inteligencja też bawi się świetnie, nie ma końca flirtom i zalotom, półsłówkom i półtonom...

Część II spektaklu niesie wyraźny dysonans. Widma, które wyrastają nagle w mroku ogrodu, rozgrywają swe partie najczęściej właśnie wśród drzew-chochołów. To jest ich zaklęty rewir. Postaci zaś, które Wyspiański nazwał "osobami" nie wychodzą poza plan pierwszy sceny - realistyczny. Ta dwuplanowość oddaje dwa stany świadomości bohaterów - pomysł interesujący, niemniej pociąga za sobą mniejszy kontakt między postaciami realnymi i "nadprzyrodzonymi".

Ów kontakt nie jest silny również z innego względu. Widmo Rycerza Czarnego (Jarosław Felczykowski) wygłasza jakieś dęte frazesy młodopolskie i patriotyczne, przynudza trochę i znika nie czyniąc na Poecie (Michał M. Ubysz) specjalnego wrażenia. Podobnie Hetman (J. Gliński) nie wywołuje w Panu Młodym głębszego rezonansu. Może tylko widmu Stańczyka (Włodzimierz Maciudziński) udaje się poruszyć na moment sumienie Dziennikarza i Mariusz Saniternik w tej roli potrafi oddać owo wewnętrzne rozdarcie postaci. Inne zdają się nie przeżywać niczego szczególnego. Bo też widma w tym spektaklu niczego konkretnego, ważnego nie sugerują. Widać to szczególnie jaskrawo w zetknięciu Gospodarza (Dymitr Hołówko) z Wemyhorą. Kreujący tę postać Mieczysław Banasik nie ma w sobie autorytetu legendarnego kresowego lirnika, a tym bardziej kogoś, kto rzuca hasło narodowego zrywu. Kręci się nerwowo po scenie, jakiś rozkojarzony, rozgląda się po bokach, czegoś tam wypatrując, a w tym jak mówi nie ma niczego doniosłego czy dobitnego. Gospodarz niedługo potem usypia, a po obudzeniu o niczym nie wie. Jemu też nic w duszy nie drgnęło... A więc, jakby nie było sprawy. Wprawdzie Czepiec prze do walki z całym impetem, ale to nie znajduje żadnego oddźwięku...

Kazimierz Wyka powiedział, że spotkanie z widmami staje się "wyrzutem dręczącym jak wbita pod paznokieć drzazga". Ale w tym celu konieczna byłaby żarliwość widm, ich prawdziwa pasja i bezkompromisowość w obnażaniu tkwiących w postaciach "Wesela" przejawów bezwolności i bezsilności społecznej, nijakości i chaosu. A z drugiej strony w osobach realnych, poza pewną dozą sztuczności i słomianego ognia, powinno być jeszcze silne poczucie wielkiej wartości, jaką stanowi naród wolny. I właśnie widma przychodzą, by obudzić w nich narodowe sumienie. A jak mogą to uczynić osoby planu nadrealnego, jeśli - tak samo jak bohaterowie realni - napiętnowane są duchową pustką? A więc tu pustka i tam pustka - trudno znieść tyle naraz.

"Wesele" Krystyny Meissner, na pewno sprawne technicznie i na dobrym poziomie aktorskim, nie wzniosło się na te wyżyny, gdzie ironia i sarkazm mają posmak tragiczny. W ogóle zabrakło tragizmu, który stanowi istotny składnik tego wielkiego pamfletu politycznego. I na scenie toruńskiej końcowe: "Miałeś chamie złoty róg" nie jest jak uderzenie społeczeństwa w twarz za marazm i drętwotę. Przechodzi bez echa. Miessner nie wprowadza nawet "chocholego" tańca zebranych - tylko Chochoł w zakończeniu wygłasza swoją kwestię. Opuszczamy teatr z wrażeniem pewnej nijakości - w nas też nie poruszono sumienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji