Artykuły

Idee wiatrem podszyte

Pierwsza połowa bieżącego sezonu teatralnego upłynęła torunianom w klimacie quasi-krakowskim. Obie bowiem premiery - i "Karykatur", i "Wesela" - to inscenizacje dramatów przedstawicieli krakowskiego modernizmu, akcją mniej lub bardziej związane z atmosferą i życiem tamtejszej bohemy. Bardzo też mocno w stylu krakowskich kawiarenek literackich wypad ostateczny akcent wybity przez Krystynę Meissner na ziemi toruńskiej, kiedy to 20 grudnia 1996, już po premierze sztuki Wyspiańskiego, którą pani dyrektor po 13 latach pożegnała się z tutejszą sceną, na drugą część uroczystości goście i gospodarze przenieśli się do Dworu Artusa. Zawitali tam m.in. Andrzej Wajda, Krystyna Zachwatowicz, Krystian Lupa. Śpiewano piosenki, kuplety, prezentowano też całe rapsody ku czci żegnanej dyrekcji. Tak to więc przejścia z Horzycy do Starego Krystyna Meissner dokonała etapowo - najpierw duszą, potem ciałem. Można więc mieć nadzieję, że coś z tego meissnerowskiego ducha pozostanie też w Toruniu. I to na dłużej niż nazwisko reżysera na afiszu.

Ale przejdźmy do sedna i przyjrzyjmy się temu finalnemu "Weselu". A inscenizacja to dość zgrabna. Interesująca jest zwłaszcza interpretacja dramatu - nie uwspółcześniająca i nie naginająca niczego siłą do dzisiejszej rzeczywistości; aktualne treści dostrajają się tu do niej same. Jest też kilka oryginalnych pomysłów reżyserskich. Na przykład wiatr historii - wyraźnie słyszalny na początku i na końcu spektaklu. Bez niego, w tej wersji, nierealne są jakiekolwiek wspólne przedsięwzięcia Polaków. Tylko on jest w stanie obudzić w naszym społeczeństwie niezbędne do czynu emocje. Stąd pomimo bardzo wyraźnego akcentowania ironią idei braterstwa różnych stanów, mimo podkreślenia w scenie monologu Jaśka, że tej tragedii w farsę zamienić się już nie da, i krytycznej oceny narodu, który mając w rękach wszelkie niezbędne atuty, do działania z inspiracji samego zdrowego rozsądku zdolny nie jest - ostateczna wymowa spektaklu nie brzmi jednak całkowicie pesymistycznie. Bo ów wiatr historii, choć nie wiadomo dokąd poniesie i na ile starczy mu tchu, od czasu do czasu się przecież zrywa...

Do ciekawszych pomysłów należy też wprowadzenie zjaw na scenę poprzez sen małej Isi (w bardzo pięknym, malowniczym obrazie) czy wkomponowanie do inscenizacji ulubionej piosenki Włodzimierza Tetmajera "Kurdesz", którą grający Gospodarza Dymitr Hołówko podśpiewuje od czasu do czasu, czym nadaje postaci scenicznej większego indywidualizmu i ubarwia widowisko.

Jak we wszystkich inscenizacjach Krystyny Meissner, tak i tu dominuje walor intelektualny. Scenografia zaprojektowana przez Aleksandrę Semenowicz jest prosta, niemalże ascetyczne dekoracje uwodzą surowym pięknem i oryginalnością pomysłu. Dwa niesymetrycznie ustawione podesty znaczą plan realny i plan zjaw. Na jednym, gdzie stoją tylko krzesła oraz stół drewniany z wódką i szkłem, grają postaci rzeczywiste, z drugiego, spoza chochołów, wysnuwają się duchy polskiej historii. Pierwszy w złotawym świetle, drugi w srebrzystoniebieskim półmroku. Poza tym tylko fotel i zbroja oraz kilka chochołów po dwóch stronach proscenium. Dla całości widowiska bardzo istotna jest rola świateł, dźwięku. Muzyka Jacka Ostaszewskiego nadaje przedstawieniu nie tylko klimat, ale i rytm, organizuje sceniczne działania. Nie mniej ważną w tym spektaklu rolę odgrywają też cisza i bezruch. Tym ostatnim zastąpiono słynny taniec chochołów, wzmacniając w ten sposób znacznie wymowę całości, przygotowując odpowiednią aurę dla finału, w którym już tylko pieje kur i zrywa się wiatr.

Ale przedstawienie ma też mankamenty. Jednym z nich zdaje się systematyczne spowolnienie tempa. Większości aktorów jakby nie staje energii, która pozwoliłaby scenom równie wartko toczyć się przez cały czas. W miarę trwania spektakl staje się coraz bardziej monotonny i nużący. Choć i w drugiej części są oczywiście momenty aktorsko znakomite, jak np. monolog Jaśka, w którego postać wcielił się Sławomir Maciejewski, czy kwestie wygłaszane przez Marzennę Tomaszewską-Glińską w roli Radczyni. Pewne ożywienie w postaci sporej dozy ekspresji wnosi na scenę Jarosław Felczykowski grający Nosa, a błazeńskim wdziękiem nie pozbawionym też refleksji czaruje Włodzimierz Maciudziński. Ogólnie jednak aktorstwo nie jest mocną stroną tej inscenizacji. W wielu przypadkach artyści nie radzą sobie nawet z rytmem wiersza, nie są też w stanie głosem przebić się z głębi sceny do dalszych rzędów. A najbardziej rozczarowuje Rachela, bo pomimo dużej urody, pięknego głosu i włożonego w rolę widocznego wysiłku, emploi i osobowość sceniczna Kamili Michalskiej nie przystają do tej postaci.

Należy jednak sądzić, że choćby ze względu na poczesne miejsce dramatu w kanonie lektur szkolnych spektakl ten nieprędko zejdzie z afisza, a inscenizacja bez wątpienia przejdzie do historii toruńskiej sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji