Artykuły

Gombrowicz w "Ateneum"

Pod znakiem Gombrowicza przebiega w Warszawie bieżący sezon teatralny. Po "Ślubie" w Teatrze Współczesnym i "Iwonie" w Powszechnym - ma Scenie 61 Teatru Ateneum znalazła się po raz pierwszy w Polsce "Pornografia", powieść wydana w 1960 r. w Paryżu. Jej sceniczną wersję zrealizował - jako przedstawienie dyplomowe - student IV roku reżyserii Andrzej Pawłowski. Mamy zatem nową gombrowiczowską prapremierę i choćby dlatego spektakl zasługuje na uwagę. Ale powodów jest więcej. Kolejny, może przewrotny, ale prawdziwy, wiąże się z zasadniczym problemem przekładu na język teatru dzieła literackiego, ze swej istoty i autorskiego wyboru obcego teatrowi. Oto brak doświadczenia debiutującego reżysera sprawił, że w przedstawieniu ujawniły się wyraźnie wynikające stąd trudności i niebezpieczeństwa.

"Pornografia" jest powieścią o strukturze szczególnie skomplikowanej. W przestrzeni ziemiańskiego dworu przenikają się różnorodne rzeczywistości. Podstawowa rzeczywistość kraju ogarniętego wojną (tkwią w niej Hipolit i Siemian, ale także Karol), przesiąknięta anachronizmami rzeczywistości przedwojennej (Amelia, Wacław), okazuje się pęknięta, rozdarta między istniejące wewnątrz jej antynomiczne światy: młodości (Henia, Karol, Skuziak) i starości, a raczej starszości (Witold, Fryderyk i pozostali). Ingerencja Fryderyka, "prowokatora z feblikiem reżyserskim", wydobywa konflikt między nimi na powierzchnię zdarzeń, a konstruowana przez niego nowa jakościowo, "kosmiczna" rzeczywistość stopniowo przenika i wypiera zastaną. Fabularny przebieg utworu jest zaledwie pretekstem do ukazania owej wielości światów, ich wzajemnej gry i jej filozoficznych implikacji.

W spektaklu Pawłowskiego fabuła znalazła się na pierwszym planie i nie byłoby w tym niczego złego - taka jest wszak natura teatru - gdyby nie została ona niemal całkowicie odseparowana od gombrowiczowskiej filozofii świata i ludzi, referowanej osobno w zbyt licznych i zbyt długich monologach Witolda. W efekcie powstało streszczenie w obrazach, retory-cznie komentowane. Odbiło się to na anatomii kilku postaci, zubożonych, a przez to niekonsekwentnych i niejasnych (Amelia) lub nawet zupełnie zniekształconych. Tak jest z instrumentalnie potraktowanym Skuziakiem, a zwłaszcza z Wacławem, sprowadzonym do formatu farsowej karykatury, wnoszącej nieustannie fałszywy ton. Pojedynczych fałszów jest zresztą wię-cej, jak choćby przecelebrowana scena rozdeptania glisty, które tracąc walor czynności momentalnej, odruchowej, straciło właściwy sens. Konto reżysera obciążają również błędy warsztatowe, przede wszystkim wadliwe wyko-rzystanie przestrzeni - zaniedbanie głębi sceny i wyprowadzenie kluczowych momentów akcji na proscenijny skrawek podłogi, źle widoczny już z czwartego rzędu. Do tego dochodzą statyczne, ledwo naszkicowane sytuacje, braki montażu (dłużyzny), monotonne teksty z głośnika. Jest i kilka dobrych, scenicznie nośnych pomysłów: ogrywanie podobizny Marszałka Piłsudskiego, tablica z "wzorem matematycznym" czy burza towarzysząca knowaniom Fryderyka.

Niedostatki reżyserii w znacznej mierze rekompensują wszyscy niemal aktorzy - i efekty ich niełatwej w tych warunkach pracy stanowią trzeci, główny powód zainteresowania spektaklem. Jerzy Kamas jako Fryderyk stworzył prawdziwą kreację. Nieczęsto zdarza się rola tak wystudiowana, bezbłędnie zbudowana i odegrana. Nie ma w niej miejsc pustych, każde słowo jest ważne, znaczenie ma każdy gest, ruch, spojrzenie i milczenie. Łą-cząc w spójną całość zabawnego chwilami człowieka z istniejącym w nim (czy poprzez niego) bezwzględnym konstruktorem autonomicznej rzeczywistości jako jedyny zdołał Kamas zrealizować zapisaną przez Gombrowicza wielowymiarową strukturę postaci. Jan Kociniak (Hipolit) znakomicie wykorzystał możliwości tkwiące w postaci żyjącego "na wulkanie", między AK a Niemcami gospodarza domu. W pełnej niuansów grze pomieścił całą gamę tonów, od ojcowskiego ciepła i podniecenia kochanką po determinację bojowca z konieczności, gotowego nawet zabić.

Z trudnego zadania uwiarygodnienia odrębności własnego świata i zarazem wzajemnej obojętności dobrze wywiązała się para młodych. Anna Gornostaj (Henia) zagrała dziewczynę bezradną wobec starszych, a jednocześnie chciwą prawdziwego życia i stąd podatną na prowokację, ba, gotową nawet przejąć inicjatywę (udana kluczowa dla roli scena z Fryderykiem). Michał Bajor (Karol) przeciwnie, z dużą precyzją pokazał chłopaka tak pochłoniętego własnymi sprawami, że do końca nieświadomego zastawionej nań pułapki. Amelia Ewy Wiśniewskiej wy-padła blado i nieprzekonywająco; finezyjnie rozegrane fragmenty wrażenia tego nie zmieniają. Natomiast wysiłki skazanego na monologi Marka Lewan-dowskiego (Witold), by uczynić je strawniejszymi, nie z winy aktora przywodzą na myśl porzekadło o głowie i murze. Pozostali, nie mając ma-teriału na role, dali przynajmniej interesujące epizody: Marian Opania (Siemian) - rozmowę z Witoldem, a Tadeusz Chudecki (Skuziak) i Tatiana Kołodziejska (Kucharka) - relacje o śmierci Amelii. Nie do przyjęcia jest właściwie tylko Jacek Borkowski (Wacław), walnie przyczyniający się do fa-talnego skarykaturowania ważnej przecież postaci.

Dodać trzeba, że przedstawienie cieszy się powodzeniem, bilety wykupiono na miesiąc naprzód, sala bywa przepełniona, a wykonawcy gromko oklaskiwani. Teatr ma więc kasę, widz Gombrowicza, aktorzy nieco satysfakcji, a reżyser? Cóż, reżyser ma dyplom. To też niemało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji