Artykuły

"aby Heńka z Karolem"

Powieść źle mi się pisze (...) Obawiam się, że wszystko, co napisałem dotąd - już ze sto stronic - jest okropnym świństwem. Nie jestem w stanie tego ocenić, bo w długim obcowaniu z tekstem traci się wyczucie, ale lękam się (...) Czyż więc trzeba będzie wywalić wszystko do kosza?" Cytat ten pochodzi z "Dziennika" Witolda Gombrowicza. Powieść, o której mowa, ukazała się jednak drukiem. W roku 1960, w Paryżu, nakładem Instytutu Literackiego. W Polsce natomiast do tej pory nie wydano "Pornografii". Znana jest bądź z przemytu, bądź z drugiej ręki. Nie istnieje właściwie w powszechnej świadomości.

Prapremiera w Teatrze Ateneum na pewno luki tej nie wypełni. Może jednak widzom powieść przybliżyć. Przypomnijmy, że akcja "Pornografii" rozgrywa się w roku 1943, w okupowanej Polsce. Do dworu w Powórnej, gdzieś w Sandomierskim, zjeżdżają goście: Witold Gombrowicz i jego dobry znajomy Fryderyk. Cały ich pobyt podporządkowany jest jednemu celowi - sprowokowaniu zbliżenia pomiędzy parą nastolatków. On, Karol, jest synem rządcy. Ona, Henia, jest córką właściciela majątku. Są jednak trudności. Pierwsza to ta, iż młodzi wcale się ku sobie nie mają. Druga - że Henia jest już zaręczona z Wacławem, adwokatem. Obydwaj panowie chwytają się rozmaitych sposobów, by cel swój osiągnąć, przy czym Fryderyk przejawia większą inwencję i upór. Aranżuje spotkanie, narzuca młodym bliźniacze gesty i pozy, prowokuje reakcje. Kiedy już wydaje się, że plan połączenia Heni z Karolem spalił na panewce, z pomocą przychodzi przypadek. We dworze przebywa też Siemian, oficer AK, który stchórzył i nie wypełnił misji. Najpierw z wyroku dowództwa, potem mieszkańców dworu ma dać głowę. Zabicia Siemiana podejmuje się Karol z pomocą Heni. Uprzedza ich jednak Wacław. Zabija oficera i ginie zamiast niego. Tak, w grubym uproszczeniu, układa się powieściowa fabuła. Gombrowicz powtarza motywy znane z utworów wcześniejszych. Mamy tu i opozycję Młodość-Starość, i dążenie człowieka do uzyskania boskiej mocy, i grę jako zasadę naczelną nie tylko relacji międzyludzkiej, ale i świata przedstawionego.

"Opowiem wam inną przygodę moją, jedną chyba z najbardziej fatalnych." Tak rozpoczyna się powieść i tak zaczyna przedstawienie w Teatrze Ateneum. Słowa te wypowiada narrator, główny bohater, a zarazem "symbol" autora o nazwisku Witold Gombrowicz. Będzie on nie tylko współuczestnikiem wydarzeń, ale i sprawcą oraz komentatorem świata powołanego przed oczy widzów. Wszystkie te role zaznaczone są wyraźnie. Finał opowieści Witolda jest zarazem finałem wieczoru. Zapada ciemność, nar-rator opuszcza nas przeciskając się do wyjścia między rzędami. Gra go Marek Lewandowski. Ma trudne i niewdzięczne chwilami zadanie. Częściej, z woli reżysera, musi być niemym świadkiem niż postacią działającą. Aktor ma przekonujące momenty, ale w sumie postać nie błyszczy, daleko jej do brawury, skomplikowania i wieloznaczności pierwowzoru literackiego.

Andrzej Pawłowski, adaptator i reżyser przedstawienia w jednej osobie, starał się być lojalny wobec Gombrowiczowskiego dzieła. Zachował nie tylko postać narratora i pewne elementy struktury narracyjnej powieści. Zachował również kolejność wydarzeń, porządek fabularny, od przyjazdu Witolda z Fryderykiem do dworu Hipolita S., po finałowe morderstwa. Zmieniał jednak, w kilku wypadkach, ich motywację. Dobrym przykładem takiego postępowania jest scena w kościele z pierwszej części przedstawienia. Skandal, jaki podczas mszy wywołuje Fryderyk, ma w powieści uzasadnienie filozoficzne. Tutaj natomiast zgoła przyziemne. Fryderyk przez nieuwagę upuszcza zawiniątko, z którym nie rozstaje się od momentu przyjazdu. Z papieru wysuwają się skórki zajęcze. Fryderyk pospiesznie zbiera je, skupia na sobie uwagę wszystkich i niszczy dostojność mszy. Tymczasem w powieści sama tylko jego obecność, sama modlitwa sprawia, że "kościół przestał być kościołem. Wdarła się przestrzeń już kosmiczna, czarna i to nawet nie działo się już na ziemi, lecz raczej ziemia przeistoczyła się w planetę zawieszoną we wszechświecie, kosmos stał się obecny, to odbywało się w jakimś jego miejscu". Jak to na scenie pokazać? Owe skórki zajęcze wyjęte z zupełnie innej sceny powieści, z opisu spotkań w przedwojennej Ziemiańskiej, posłużyły i reżyserowi, i aktorom za przysłowiową deskę ratunku. Ograne zresztą zostały znakomicie.

Zachowano też w przedstawieniu jedność miejsca akcji pierwowzoru. Gombrowicz wojenną Polskę z "Pornografii" nazwał "imaginacyjną" i ostrzegł "nie przejmujcie się, że czasem pomylone, czasem może fantastyczne, bo nie o to tu chodzi i to zupełnie bez znaczenia dla spraw tutaj się odbywających" (wstęp do "Pornografii"). Andrzej Pawłow-ski przyjął to jako założenie. Nie próbował ani ośmieszyć, ani deprecjonować Gombrowiczowskiej wizji, ani też jej historycznych odniesień nie "poprawiał". Z jednej strony wprowadził, nienatrętne zresztą, detale polskie w stroju i rekwizytach (np. medalion z podobizną Piłsudskiego na ścianie). Z drugiej jednak - osadził je w scenerii i poetyce umownej. Ładnym i trafnym rozwiązaniem są dwa plany scenicznej akcji, wzajemnie się uzupełniające. Bliższy widowni przeznaczono dla tego wszystkiego, co dzieje się w salonie. Za nim prześwituje plan odleglejszy, zastrzeżony dla sytuacji rozgrywających się poza jego ścianami. Aktorzy umiejętnie poruszają się w tym, dość skomplikowanym, choć kameralnym układzie przestrzeni. I trochę tak, jak w "Naszym mieście" Wildera, sygnalizują umownymi zachowaniami nie tylko rekwizyty, ale nawet aurę (podniesiony do góry kołnierz marynarki jest znakiem deszczu, udający się do kościoła naśladują trzęsienie bryczki i odgłos kopyt końskich). Ta umowność nie jest jednak całkowicie konsekwentna.

Dwór w Powórnej i dwór w Rudnej zamienił się w adaptacji Pawłowskiego w jedno miejsce akcji. Podobnej kondensacji uległy niektóre postaci. Z powieściowej Walerki powstała Kucharka, zaś pani Amelia wchłonęła Marię, żonę Hipolita, która w ogóle nie występuje. Ale bywa inaczej. Kiedy status postaci wydaje się reżyserowi zbyt wątły, wspiera je kwestiami zapożyczonymi od narratora lub innej postaci. Kosztem Witolda wzbogaca się, na przykład, Fryderyk. Słusznie, bo on jest postacią najważniejszą, "zjawiskiem niesłychanym", boskim reżyserem. On jest spiritus movens; on dąży do tego "aby Heńka z Karolem". W jednym tylko wypadku zabiegi adaptatorskie nie wydają się fortunne. Nie bardzo wiadomo, kim jest Amelia, jakie są jej rodzinne powiązania. W pierwszych scenach wydaje się być właścicielką Powórnej i matką Heni, aż tu nagle okazuje się jej przyszłą teściową, matką Wacława. Niejasność powstaje z winy reżysera, zaś Ewa Wiśniewska robi wiele, by postać uprawdopodobnić. Daje jedną z najlepszych ról przedstawienia, znakomicie prowadzi motyw narastającej agresji w stosunku do Fryderyka, jest nieodparcie śmieszna w bezkrytycznej miłości do syna.

Zaś z Wacławem sporo nieporozumień. Jest nie tylko zbyt młody, ale - co istotniejsze- nazbyt płaski, pozbawiony śladów dystynkcji i klasy, u Gombrowicza przecież "dużej". Jacek Borkowski bardzo się stara, ale od pierwszego jego wejścia wiadomo, że taki Wacław przegra z Karolem na całej linii. I tu kłopot. Wszak Gombrowicz każe Heni łasą być na zaloty Wacława - "zwraca ku niemu główkę, uważną i życzliwą" - każe poddawać się to jemu, to Karolowi. Tymczasem Henia Anny Gornostaj demonstruje jawną do niego niechęć od początku. Wprawdzie trudno jej się dziwić, ale żałować trzeba, że niknie ważny rys postaci. Oglądamy, rzeczywiście, "wstęp do kobiety", śliczną, rezolutną i zadziorną panienkę, ale daleką krewną tej z powieści. Inni młodzi aktorzy lepiej dają sobie radę. Michał Bajor jasno, czysto i pewnie rysuje Karola, prostaka, skażonego wojną i dorosłością, lecz jeszcze chłopca. Wzorowy wręcz przykład pracy nad epizodem stanowi Józiek Skuziak Tadeusza Chudeckiego. Materiału literackiego skąpo, sporo aktorskiej inwencji, niezawodna vis comica i żywiołowa prawda. Chudeckiemu należą się gratulacje.

Ale prawdziwy rarytas to Fryderyk Jerzego Kamasa. Cały smak tej postaci, zabawnej w dobrym guście, kryje się głównie w odrzuceniu pokusy jakiegokolwiek demonizmu. Bezwzględny reżyser ludzkich zachowań, "wariat" wedle Witolda, jest niepozornym, nieśmiałym i wrażliwym panem, który zdaje się cały świat przepraszać za to, że żyje. Swoje perwersyjne pragnienia zdradza stopniowo, rozpada się krok za krokiem, rośnie w siłę w miarę sukcesów. I cierpi! Reżyserowanie zbliżenia młodych, jak akt twórczy, wiele go kosztuje, waha się, lęka. Jerzy Kamas daje swemu bohaterowi całą gamę reakcji i zachowań. Jego dialogi, także bezsłowne, z Amelią należą do najrozkoszniejszych scen przedstawienia.

Pojawia się w nim pewna reguła. Sceny żyją, kiedy biorą w nich udział aktorzy starsi i bardziej doświadczeni, oprócz wymienionych już, także Jan Kociniak (Hipolit) i Marian Opania (Siemian). Kiedy zaś cały ciężar scen spada na barki młodzieży aktorskiej, również "starszej", z generacji trzydziestolatków- rodzi się pustka i nuda. Cała seria rozmów nocnych z drugiej części przedstawienia jest nużąca i nijaka. W sumie otrzymujemy od zespołu mniej niż zapowiada początek, zwarty i toczący się dobrym rytmem. Tak, jakby w miarę pokonywania trudności w przekładzie "Pornografii" na język sceny słabła inwencja i pewność reżysera. A przecież zarys poetyki inscenizacyjnej (chwała Pawłowskiemu za brak dosłowności i perwersyjnych nagości) jest trafny, poszczególne rozwiązania celne. To zaś, że adaptator starał się pokazać wszystkie istotne motywy powieści, niejako "całą" powieść, akurat w tym wypadku nie musi być wadą.

"Pornografia" to przedstawienie ambitnie pomyślane, zrealizowane ze znaczną kulturą i poczuciem materii Gombrowiczowskiego dzieła, ale ułomne. Naprawdę szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji