Artykuły

Piernik oraz wiatrak

Z "Sezonem powracających reżyserów" polemizuje w felietonie dla e-teatru Igor Stokfiszewski

Przez dłuższy czas, po lekturze tekstu Joanny Derkaczew "Sezon powracających reżyserów" zastanawiałem się nad niesmakiem, który pozostał we mnie po pierwszym czytaniu. Niby nic, ot - krytyczka stawia tezę, że reżyserki i reżyserzy, decydujący się na realizację spektakli w Polsce po dłuższej emigracji powinni z ostrożnością dobierać tematy i estetyki, by nie podlegać złudzeniu, że "przeszczepianie" zapewnia sukces, a na pewno odróżnia natychmiast ich teatralną pracę. Krytyczka kończy tekst ogólnym zawołaniem: "Powracający emigranci mogą wzbogacić polską scenę nowymi pomysłami, przyczynić się do zrewidowania naszych przyzwyczajeń. Powinni jednak korzystać nie tylko z wyuczonego za granicą warsztatu i wyobrażeń, jak to powinno być zrobione w Polsce, ale też z własnej wrażliwości", a ponadto zabezpiecza się przed posądzeniem o złe intencje, odcinając się od określeń "teatr francuski", "teatr niemiecki" jako potencjalnie ksenofobicznych. Rzecz jasna, odcięcie się od ksenofobii nie gwarantuje jeszcze wpadania w jej pułapki, ale nie ksenofobiczny posmak jest najbardziej grząskim terenem owego tekstu.

Zdanie, które uważam za kluczowe brzmi: "Aktualne i nieco przebrzmiałe już problemy zachodnich społeczeństw: postkolonializm, terror korporacyjny, neoliberalizm, polityczne manipulacje, poczucie zagrożenia wobec nadciągających ze wschodu obcych - reżyserzy razem z importowaną tematyką przenoszą też często formę". Pomijam, że nie wiadomo, które z wymienionych problemów są "aktualne", które zaś "przebrzmiałe" - w mojej intuicji, wszystkie są wręcz palące (chyba że Joanna Derkaczew uważa np. że w zachodniej Europie skończył się już neoliberalizm, co nawet przy moim optymizmie wydaje się wątpliwe). Co najważniejsze - ze zdania tego wynika jasno, że Polacy nie są "zachodnim społeczeństwem" i wymienione tematy nas nie dotyczą. Oto całą minioną dekadę pragnęliśmy, by dotyczyły nas problemy "zachodnich społeczeństw" i włożyliśmy niemało starań, by pragnienie to spełnić, a dziś, kiedy w istocie dotyczą nas w stopniu wręcz przerażającym, okazuje się, że... nas nie dotyczą. Co neoliberalizm, to nie my! Co terror korporacyjny, to nie my! Co polityczne manipulacje, to nie my! Co "poczucie zagrożenia wobec nadciągających ze wschodu obcych", to zgniły zachód, nie my!

Obawiam się, że mamy tu do czynienia z typowym wyparciem, które - niestety - zgodnie z mechaniką psychoanalizy sprawi, że wypierane - prędzej czy później - powróci jako realne i wówczas "postkolonializm, terror korporacyjny, neoliberalizm, polityczne manipulacje, poczucie zagrożenia wobec nadciągających ze wschodu obcych", o których Joanna Derkaczew uparcie twierdzi, że nas nie dotyczą objawią się ze zwielokrotnioną mocą, podobnie jak ksenofobia, latami wypierana ze społecznej świadomości, uderzyła w nią z siłą kataklizmu, co dalekim echem odbija się nawet w tekstach liberalnych krytyczek teatralnych.

Być może zatem Joanna Derkaczew podąża śladem tradycji, która każe zabijać posłańca złych wiadomości. A złe wiadomości, które przynoszą reżyserki i reżyserzy, powracający z emigracji, są takie, że polskie społeczeństwo niczym nie różni się od "społeczeństw zachodnich" i wszystkie problemy tychże (te "aktualne" i te "nieco przebrzmiałe") dotyczą również nas. Zamiast więc zaklinać rzeczywistość i wypierać prawdę poszukując ofiarnych kozłów w dość ryzykownych identyfikacjach, zahaczających niebezpiecznie o ksenofobię, problemy podejmowane przez reżyserki i reżyserów powracających z zagranicy należałoby po prostu podjąć i spróbować rozwiązać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji