Artykuły

Śmiech przez łzy

Współczesny teatr przyzwyczaił się już do tego, że kiedy sięga po utwór Antoniego Czechowa, będzie potem rozliczany z tego, czy gra go jako dramat czy jako komedię. Tradycja przekazała nam bowiem wiedzę o owej sprzeczności pomiędzy skrytymi intencjami samego pisarza (dawał im wyraz w licznych listach i prywatnych wypowiedziach), akcentującego komediowość swych sztuk, a dawnym kanonem inscenizacyjnym, wydobywającym z tekstów Czechowa przede wszystkim ich smutny dramatyzm. I kiedy teraz z dość znacznym opóźnieniem wybrałem się na "Wiśniowy sad" do Teatru Współczesnego, byłem już po lekturze licznych recenzji, w których spektakl Macieja Prusa nicowano tym właśnie ściegiem. Z różnymi zresztą wnioskami finalnymi.

Tymczasem mnie osobiście sama materia przedstawienia w tym akurat wydała się najciekawsza, że od sakramentalnej alternatywy "dramat czy komedia" po prostu się tutaj ucieka, że Prus i jego aktorzy starają się wielkość Czechowa ujawnić w tym, by śmiech i łzę zespolić. Więc nie "dramat lub komedia", lecz studium o komediowości sytuacji dramatycznych i dramatyzmie zabaw. Więc studium o człowieku w całej złożoności jego psychiki. Więc Czechow po prostu odczytany...

By taką dialektyczną jedność w Czechowie wychwycić, posłużył się Prus przekładem literackim, co jawnie komediowość w tekście eksponuje, natomiast aktorom porozdzielał zadania jakby temu przeciwne. Działanie dwóch sił sprzecznych przyniosło efekt zamierzony. Spektakl jest pełny, nastroje aż falują, nakładają się na siebie różne odcienie smutków i radości, na scenie zespalając się w prawdę wielkiego wykładu o człowieku.

W "Wiśniowym sadzie" zademonstrował Czechow wyjątkowo bogatą kolekcję ludzkich postaw, nie opatrzył ich też jednoznacznymi etykietkami. Pragmatyści (Łopachin) zaskakują szczerością lirycznej refleksji, romantycy (Trofimow) ośmieszają się prostactwem. I tak dalej, i tak dalej. A autor dba jedynie o to, iżby te metamorfozy postaw wzbogacone były w przekonywające uwarunkowania psychologiczne.

Demonstracje owych uwarunkowań uczynił Prus kanwą swojego przedstawienia: pokazuje bohaterów "Wiśniowego sadu" w przeżywaniu przeżyć, łączy poszczególne ogniwa w jeden łańcuch. Nikogo się tu na scenie nie potępia, wszyscy mają równe szanse w walce o sympatię u widza. Tyle że spektakl się kończy i sympatyzować nie ma z kim: dramat dawnych właścicieli "wiśniowego sadu" rozpłynął się w chmurze egzaltacji (Raniewska), w żałosnej walce o pozory (Gajew); wszyscy bohaterzy zmęczeni są własną grą, nikomu na dalszy bój o cokolwiek sił nie starcza. Więc finał jednak smutny? - tak, ale wyprowadzony z serii miniatur śmiesznych, z etiud nieledwie farsowych. Śmiech przez łzy, by obok chichotu.

Z wielką precyzją prowadzi tej grę cały niemal zespół. Najbogaciej wyposażył swą postać w wewnętrzną gmatwaninę motywów chyba Jan Englert jako Łopachin. Wybronił swego bohatera z wielu zarzutów, jakimi obarczała go tradycja interpretacyjna, dał mu ludzką godność, dał rozterki rzeczywiste, a nie tylko impulsywne, dał także jakąś ujmującą elegancję, która w dodatku nie raziła w obrazie tego nuworisza-zwycięzcy nad "Wiśniowym sadem".

Czesław Wołłejko (Gajew) legendy sadu bronić nie próbował, stworzył postać uciekającego w majaki i kabotyństwo małego człowieka, który przed światem osłania się pozą; i przejmującym dramatyzmem zagrał przecież aktor scenę zejścia Gajewa z planu sadu.

Halina Mikołajska jako pani Raniewska? W jej aktorskiej propozycji najwięcej można by z pozoru wytropić niekonsekwencji, przejścia z tonów refleksyjnych w emfazę wypadały tu nazbyt raptownie. Wydaje się atoli, iż artystka świadomie akcentowała te pełne przesadnej egzaltacji samooskarżenia i samoobrony, te wibracje psychiczne swej heroiny, w ich efekcie uchroniła Raniewską przed aprobatą ze strony widza, a o to zdawało się chodzić reżyserowi.

W cieniu tej wielkiej trójki pozostali bohaterowie potrafili przecież zaznaczyć swą obecność. Żałosną nieporadność Jepichodowa wzbogacił WIESŁAW MICHNIKOWSKI o prawdziwie tragiczną barwę wielkiej miłości, z roli starego lokaja, Firsa wydobył HENRYK BOROWSKI nie tylko ludzką godność, nie tylko dyskretny komizm poszczególnych monologów, lecz także wiele ciepła, wiele liryzmu. MARTA LIPIŃSKA pokazała, jak smutna wegetacja Wart wytwarza w niej - niejako w formie psychicznej samoobrony - wewnętrzną twardość, nawet złość. Przeciwstawną sytuację napotyka w swym życiu młodziutka Ania: kłopotów po prostu nie przyjmuje do wiadomości, wybiera egzystencję łątki - z wdziękiem demonstrowała ten koloryt JOANNA SZCZEPKOWSKA, pełna naturalności w sylwetce i tonacji dialogów. BARBARA KRAFFTÓWNA zbyt chyba stereotypowo ujęła postać Charlotty; w pozostałych rolach: Paweł Wawrzecki (lokaj Jasza), Barbara Sołtysik (Duniasza), Józef Konieczny (Trofimow), Edmund Fiedler (Simeonow-Piszczyk) i inni.

Założenia konstrukcyjne scenografii, jaką zaprojektował Łukasz Burnat pozwoliły wierzyć w pełną powietrza i aromatu przestrzeń sceny plenerowej, wnętrza dworku Raniewskiej miały klimat zgodny z tonacją całego przedstawienia, nadmiar dekoracyjnego detalu nie kradł tu uwagi widza, skupionej na wymowie gry i reżyserskiego wywodu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji