Artykuły

Antygona

WIDZIAŁEM KILKA przedstawień "Antygony", sama telewizja prezentowała tę tragedię czterokrotnie. Właśnie czwarta inscenizacja została przedstawiona w poniedziałek 23 marca. Zanim przejdę do wrażeń, jakie wyniosłem ze spektaklu, przypomnę kilka faktów. Sofokles żył w latach 496-406 p.n.e. Uważany jest za jednego z trzech najwybitniejszych tej epoki dramaturgów. Napisał ponad 100 dramatów, jednak do dzisiaj przechowało się zaledwie 7. "Antygona" jest jednym z tych siedmiu. Każda z pozostałych ocalonych sztuk Sofoklesa grana była wielokrotnie na różnych scenach świata. W Polsce, już za mego życia, przedstawiano najczęściej "Antygonę", "Króla Edypa", "Elektrę" i "Edypa w Kolonie". Motyw Antygony znalazł zresztą rozliczne twórcze rozwiązania także u autorów współczesnych.

Sofokles, podobnie jak inni dramaturdzy owego czasu, korzystał ze źródeł mitologicznych; mity greckie były u podstaw jego sztuk. O ile jednak u Ajschylosa czy Eurypidesa bogowie greckiej mitologii zasadniczo i bezpośrednio wpływali na losy ludzkie, o tyle u Sofoklesa obserwować można przesunięcie akcentów na wolną wolę człowieka. Człowiek rozważa w sobie odwieczne prawa boskie, bohater Sofoklesa rozstrzyga problemy moralne w głębi swojej istoty. Tak też czyimi główna postać inscenizacji poniedziałkowego teatru, Antygona. W niej, w jej sumieniu, rozegra się wielki dramat etyczny.

A więc prawa boskie wykładają się w samym człowieku, a ten, kto tego nie rozumie, niewiele rozumie. Tak zdaje się mówić Sofokles. A sztuka, napisana ponad 2400 lat temu, wciąż brzmi zadziwiająco współcześnie. Dlaczego? Na to pytanie można różnie odpowiedzieć, w zależności od tego, z jakiego punktu widzenia spojrzymy na dramat Antygony. Pominę tutaj wszelkie uwarunkowania historyczne, jako mniej ważne, choć wiem, że znajdą się pewnie szkoły interpretacyjne, dla których uwikłania społeczno-polityczne epoki stwarzającej tak wybitne dzieło mogą stać się głównym kluczem analitycznym. Ja tak nie sądzę. Szukam uniwersalnego znaczenia "Antygony" w czymś zupełnie innym.

Zarówno cały dramat Sofoklesa, jak i główna postać tragedii niosą odwieczne pytanie: jak być sobą wobec przeciwieństw świata? Można to pytanie jeszcze inaczej sformułować: jak i za jaką cenę należy zachować godność wewnętrzną i jak bronić prawa do wyboru wartości? Zdaje się, że te pytania towarzyszą człowiekowi od początku jego egzystencji. Odwieczne są to więc pytania. A odpowiadać na nie trzeba za każdym razem indywidualnie. Nikt inny nie może na to pytanie odpowiedzieć niż sam człowiek, który takie pytanie sobie postawi. Podejrzewam nawet, że takiego pytania może zabraknąć, ale nawet na nie istniejące pytanie może istnieć odpowiedź. Odpowiedź zapisana w sumieniu człowieka. I tutaj żadna rada, żadna pomoc żadna przestroga na nic się nie przydadzą. Człowiek wie, że musi postąpić tak albo inaczej. Człowiek musi, bo sam sobie taki przymus wyznaczył. Człowiek musi, bo jest w nim ów tajemniczy kompas moralny, który wskazuje kierunek wyboru. Można taki wybór uzasadniać względami racjonalnymi, można tłumaczyć światłym umysłem, można przywoływać na pamięć analogiczne wybory, lecz w moim przekonaniu żadna racja, żadna logiczna przesłanka nie wyjaśni do końca fenomenu owego zagadkowego sumienia. Nieważne już jest to, czy się rozpatruje zagadnienie w kategoriach religijnych, boskich, czy porządku ludzkim. Nieraz wyboru dokonuje się wbrew prawom życia, a przecież na jakimś innym piętrze te prawa zostają potwierdzone.

Antygona dokonuje wyboru śmierci nie dlatego, że nie chce żyć, ale dlatego, że nie chce żyć w sprzeczności z wewnętrznymi nakazami. Absurd jej wyboru w logice życia nie da się niczym wytłumaczyć. Ale da się wytłumaczyć w logice, jeśli taka logika istnieje, prawdy sumienia. I w tym momencie wszelkie dyskusje się kończą. Nad prawdą sumienia nie można dyskutować jest to prawda poza wszelką logiką. Paradoks?! Tak, paradoks. I dzięki ternu paradoksowi, dzięki tej ciemnej sferze życia samo życie nabiera tak ekscytującej siły.

"Antygona" Sofoklesa niesie z sobą powiew śmierci. Każda wielka tragedia żyje w cieniu śmierci. Jest zapowiedzią śmierci. Kusi ją i wywołuje, jakby tylko w obliczu śmierci mogła uzyskać swoją wiarygodność. Każda wielka tragedia jest tragedią wieczną. Nigdy się nie kończy. Tragedia Antygony także nie ma swojego końca. Jest wieczna, jest nieskończona. Nie ma już Antygony, została, zamurowana za życia, ale jest jej tragedia. I nie tylko jej. Tragedia Antygony jest tragedią każdego człowieka. Każdego! Nie musi sobie każdy człowiek uświadamiać tego faktu. Rzecz nie w świadomości, a w naturze człowieka. Tragedia Antygony wisi nad każdym człowiekiem jak miecz Damoklesa.

Sztuka Sofoklesa raz jeszcze dowiodła, że tragedia Antygony rozgrywa się w każdej epoce, w każdym czasie, w każdym życiu ludzkim, na wyższym lub na niższym piętrze tego życia. I, o dziwo, realizacja sceniczna "Antygony" daleko odbiegała od tradycyjnego wzorca tragedii antycznej. Sztuka pozbawiona kostiumów, atmosfery ceremoniału, stała się współczesnym trybunałem moralnym. Reżyser Jerzy Gruza przygotował przedstawienie bardzo proste, naturalne, kameralne. Trudno było je od razu zaakceptować. Wymykało się kontroli umysłu. Dramat zdawał się przebiegać za progami naszych domów, wchodził do naszych drzwi, był bardzo blisko. I aż dziw bierze, że dostojna, ponura tragedia mogła przybrać tak współczesny kostium, nie tylko w znaczeniu scenerii, realiów teatralnych, ale głównie w warstwie znaczeniowej. Jakże bliskie i aktualne stawały się słowa Sofoklesa, jakże przenikliwie brzmiały dialogi. Jakże niecierpliwie chciało się krzyczeć: jakie to aktualne, jakie ważne, jakie wielkie. Gruza ryzykował. Na pewno, Gruza, nie wszystkim przypadł do gustu. Mnie zaintrygował. Zrobił spektakl wyciszony, ale mocny, kameralny, ale przenikający czas. Zrobił przedstawienie ryzykowne artystycznie, ale zwycięskie. Spektakl Gruzy można porównać do wyłuskanego ziarnka. Pozbawił go okrycia epoki. Uwolnił inscenizację od misterium. Straciliśmy coś z piękna szaty, lecz zyskaliśmy urodę idei.

Marek Walczewski z każdą sceną nabierał aktorskiego oddechu. Skupiona, napięta Antygona stała się mocnym akcentem przedstawienia. Pokazał swój pazur Daniel Olbrychski. W sumie "Antygona" Sofoklesa okazała się przedstawieniem ważnym, nowatorskim, mądrym. Niechaj, kto chce, rzuca w reżysera kamieniami, ja go bronię, choć nie muszę tego robić. Spektakl, wybronił się sam znakomicie. Byłbym za tym, żeby przedstawienie powtórzyć, i to nie raz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji