Artykuły

Nowa sala, nowi aktorzy, nowy teatr

Teatr Mały - budowano toto na kino czy kawiarnię, przestrojony stał się najbardziej nowoczesną, kameralną salą teatralną w Warszawie, w Polsce, specjaliści mówią, że w Europie. Nie ma tu sceny: są zmienne płaszczyzny, na których mogą znajdować się aktorzy. Nie ma też widowni: fotele przymocowano do schodów w sposób, który pozwala w każdej chwili opróżnić powierzchnię. Dzisiejsza "scena" może stać się jutrzejszą "widownią", całość wnętrza może zamienić się w pustkę o kilkunastu kondygnacjach, skąd widz już nie będzie patrzył z oddalenia na aktora, lecz stanie obok niego, nie na odległość wyciągniętej ręki, lecz twarzą w twarz. Zatem nowa jakość w scenicznej architekturze. Ale i nowa jakość w materii widowiska.

Teatr Mały rozpoczyna kolejny rozdział w historii zjawiska, które uznaliśmy zgodnie za "teatr hanuszkiewiczowski". Z prowizorycznych pomieszczeń Teatru Powszechnego przemieścił się on 5 lat temu w ogromne kolisko sceny Teatru Narodowego. Nie była to operacja mechaniczna. Dynamizm widowisk, stłoczonych na Pradze w klatce o niskich ścianach, domagał się ujścia. Ujścia dla form i dla treści. "Nieboska komedia", "Rzecz listopadową", aktorzy i komparsi zaludnili ciżbą scenę, myśl tekstu zyskiwała rozbieg, startowała ku widowni wsparta długim polem biegu, gdzie Kołodziej wznosił baszty z bierwion i rozwieszał jarmarczne feretrony. Tak trwało przez lat 4. Już premiery sezonu 1971/72 zapowiadały odmianę. Po "Trzech siostrach" można było zadać pytanie: dokąd nas teraz Hanuszkiewicz zaprowadzi? Bo w tych premierach przestrzeń zaczęła żyć poza słowem, osadzała się na nim dziwacznym nawiasem, tłum gdzieś;rozpłynął się w dalekim mroku, Kołodziej kładł bierwiona coraz ciaśniej, coraz bliżej widza. Ze sceny bił jakiś niepokój, bronił mu się jeszcze sarkazmem Rymkiewicz w "Kochankach piekła", ale uległ mu sam Szekspir ("Makbet"). Ta transformacja scenicznej materii obrodziła teraz Teatrem Małym. A na otwarcie "Antygona".

Niby spektakl studentów PWST, których wspomogli dwaj aktorzy: sam Hanuszkiewicz (Kreon) oraz sędziwy Kazimierz Opaliński (Terezjasz). Nie dajmy się przecież wyprowadzić w pole tym szkolnym szyldem. To dalej teatr Hanuszkiewicza, i nie teatr mały, lecz nowy. Nie wsparty młodzieńczą nieporadnością studentów, lecz czyniący z tej niby nieporadnej młodzieńczości hasło. Hanuszkiewicz krzyczy: takie jest dziś pokolenie, które nas zastąpi! Krzyk wzbogaca egzemplifikację.

Jest tu więc "Hair" - zaprzedanie się magii rytmu, co konwulsyjne drgania nadaje ruchom. Jest sekwencja zwierzęcej bójki - dwie dziewczyny tarzają się po ziemi nic już nie znaczy, że jedna nazywa się Antygona, druga Ismena - zżera je złość i miłość, obie rozładowują się poprzez fizyczne zderzenie. Jest kontemplacja skradziona hippisom, ale bez ich zezwierzęconych otępień, bo kłamałyby tu pejzażowi i sprawie. Jest skłonność do przekornej drwiny: Strażnik co niby opowiada o pogrzebie Polinejką (a opowieść ta dla niego samego może oznaczać śmierć), wykrzykują w paroksyzmie śmiechu, a słuchający tłumek (co o obu śmierciach, tej zaistniałej i tej co może zaistnieć, wie) wtóruje mu rozgłośnym rechotem.

Lista młodzieżowych póz i manier jest długa. Hanuszkiewicz nie lęka się jej wyczerpać. Ma bowiem świadomość, że test, jaki zastosuje, ponad pozę wyniesie prawdę. Prawda zabrzmi optymizmem, a testem jest właśnie tekst "Antygony". W tańcu i śmiechu, w bójce i krzyku młodzież nie zapomina o sprawach, które podpowiada jej Sofokles: o konieczności wyboru, o odpowiedzialności za słowo i czyn, o tragicznej dialektyce społecznego porządku. Każda z tych spraw to kolejna próba. Już nie rubryka testu, lecz akapit życia. I kiedy dziewczyna, co nie jest Antygoną, tylko się tak nazywa - i kiedy chłopak, co nie jest Hajmonem, przechodzą swą próbę ostateczną, to choć dojdą do niej poprzez hair-o--podobną ekstazę tańca i krzyku, wychodzą z próby czyści. Są nadzy, zrzucili z siebie nie stroje, lecz zło. Ich w-hades-wstąpienie jest zmartwychwstaniem. Jest potwierdzeniem wartości, których istnienie starsi nie zawsze zwykli u młodych dostrzegać. Hanuszkiewicz tą sceną woła, że te wartości egzystują.

"Antygona" w Teatrze Małym oznacza, że teatr Hanuszkiewicza zmienił skórę, ale oznacza też, że teatr ten nie wyparł się swojej przeszłości, a przeciwnie - że chce jej być w pełni wierny. To jedynie widz się trochę zmienił. Ci, co teatru uczyli się na "Wyzwoleniu" i "Kordianie", statusieli. Nowa generacja domaga się nowych form dialogu, weryfikacji starych metafor. I teatr znów podąża przed widzem, wskazując mu drogę.

Młodzi studenci PWST zademonstrowali w tym widowisku znaczną gotowość do podporządkowania się tym zwłaszcza wymogom sceny które są bliskie im jako pokoleniu. Sceny zbiorowe, dyktowane jazzowym "undergroundem" Macieja Małeckiego, osiągnęły imponującą wyrazistość. Budowa roli czyli zadanie indywidualne każe w tej zbiorowości już wyodrębnić poszczególnych bohaterów. Pierwszą lokatę przyznałbym tu Maciejowi Sławińskiemu: potrafił w swym Hajmonie znaleźć osobne tony dla różnych nastrojów; potrafił poprowadzić trudną grę retoryczną z Kreonem. Mieczysław Hryniewicz niekonwencjonalne gadanie, jakie w roli Strażnika nakreślił mu reżyser, zrealizował z prostotą, a sugestywnie. Anna Chodakowska miała kilka scen, w których jej Antygona była już pełną postacią, miała też wyrazistość ruchu i gestu: zbyt przecie zawierzyła temu, że krzyk jest najlepszym przekaźnikiem bólu. Może nim być. By był, trzeba krzykiem myśleć. No, ale to już zadanie ponad siły młodej abiturientki. Ten debiut ma prawo uznać za swój sukces. Halina Rowicka jako Ismena? Poprawna. Oby jej to nie przeszło w nawyk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji