Artykuły

Miejsce dla eksperymentu

- Boję się, że działając radykalnie zabijemy najbardziej kreatywny i niedający się łatwo skomercjalizować wymiar kultury. A to on decyduje, jaka jest kultura jako całość, a nie to, ile osób było na spektaklu czy na koncercie. Bez ryzyka i eksperymentu kultura nie będzie się rozwijać - mówi Aneta Szyłak, kuratorka, dyrektorka Instytutu Sztuki Wyspa w Gdańsku o proponowanej przez prof. Hausnera reformie finansowania i zarządzania kultury.

Roman Pawłowski: Jak pani ocenia propozycje reformy finansowania i organizacji kultury, które w ubiegłym tygodniu w "Gazecie" przedstawił prof. Jerzy Hausner?

Aneta Szyłak: Zgadzam się z wieloma jego diagnozami. Publiczne instytucje kultury są rzeczywiście często za duże i źle zarządzane. Wiele z nich kręci się wokół własnego ogona, bo większość pieniędzy idzie na utrzymanie struktury. W wielu panuje inercja. Problem w tym, że rozwiązania, które proponuje prof. Hausner, oparte są na założeniu, że kultura może się w dużej części samofinansować. A to jest niemożliwe w europejskim kraju, takim jak Polska.

Propozycje Hausnera przypominają mi amerykański system finansowania kultury, który w dużej mierze opiera się na źródłach prywatnych i korporacyjnych. Tylko ułamek pochodzi z National Endowment for the Arts (organizacja zarządzająca narodowym budżetem kulturalnym). Jednak system ten działa w USA od ponad 200 lat. Amerykańskie społeczeństwo ma inne wyobrażenia o swych obowiązkach publicznych, większą świadomość korzyści, jakie można uzyskać dotując kulturę. Trzeba by najpierw zmienić mentalność.

Niektóre mechanizmy finansowania kultury z pieniędzy obywateli już jednak w Polsce funkcjonują, jak 1-procentowy odpis od podatku dochodowego. Nie chciałaby pani skorzystać z jednoprocentowego odpisu od podatku osób prawnych CIT, który proponuje Hausner?

- Jasne, że bym chciała. Bezpośrednie wpłaty od obywateli wiążą organizacje ze społecznością. Obawiam się jednak, że trudno będzie przekonać korporacje, aby wspierały takie projekty jak Instytut Sztuki Wyspa. Większość z nich jest bardzo konserwatywna. To, na co przeznaczą pieniądze, będzie zależało nie tylko od jakości artystycznej projektów, ale przede wszystkim od ich skali. Szef korporacji będzie myślał o tym, gdzie może pojawić się w aureoli prestiżu. Raczej przeznaczy pieniądze na Operę Narodową niż na eksperymentalną wystawę w małej galerii. Albo będzie wspierać jakąś inną dziedzinę. Wielkie firmy wolą pokazać swoje logo na stadionie żużlowym niż w galerii. I znowu pieniądze będą kleiły się do dużych instytucji i fundacji, które mają pieniądze na promocję.

Hausner proponuje, aby wszystkie instytucje, prywatne, pozarządowe i publiczne miały równy dostęp do publicznych środków. Czy to nie jest szansa dla instytucji niezależnych, takich jak Instytut Sztuki Wyspa?

- Jeśli byłyby to pieniądze pozwalające na pokrywanie kosztów stałych oraz zatrudnienie pracowników etatowych, to rzeczywiście byłaby duża zmiana. W tej chwili tylko największe organizacje pozarządowe mogą pozwolić sobie na zatrudnianie pracowników na etatach. My żyjemy od grantu do grantu, co powoduje, że tracimy wartościowych ludzi. Nie możemy tkwić w nieustającym wolontariacie.

Hausner proponuje również, aby organizacje pozarządowe prowadziły na zlecenie samorządów instytucje kultury, zawierając z władzami wieloletnie umowy.

- Taka możliwość już istnieje, tylko nikt z niej nie korzysta. Myśmy także przed laty proponowali władzom województwa pomorskiego, aby Centrum Sztuki Współczesnej "Łaźnia" w Gdańsku poprowadziła nasza fundacja Wyspa Progress. Planowaliśmy triumwirat między fundacją, miastem i województwem. Ale z powodu oporu polityków nic z tego nie wyszło, w rezultacie powstała instytucja publiczna, której zostałam dyrektorem. Cieszyłabym się, gdyby to uległo zmianie.

Władze odwołały panią po trzech latach, bo lokalnym politykom nie spodobały się wystawy sztuki krytycznej w Łaźni. Czy to nie argument za reformą?

- Instytucje publiczne są rzeczywiście wrażliwe na zmiany polityczne, działają często pod dyktando samorządu. Ale czy oddanie ich organizacjom pozarządowym coś zmieni? Przecież w komisji konkursowej, która będzie oceniać propozycje, zasiądą również urzędnicy, uzależnieni od koniunktury politycznej.

To co pani proponuje?

- Organizacje pozarządowe powinny cieszyć się większym zaufaniem administracji i pełnią praw. Jednak nie można wylewać dziecka z kąpielą. PiS wszystko instytucjonalizował, pamiętam szokującą wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, że organizacje pozarządowe to przechowalnie dla nieudaczników. PO podąża w przeciwnym kierunku, chce przerzucić ciężar zarządzania i finansowania kultury na NGO-sy i społeczeństwo.

Nie chciałabym jednak, żeby to się skończyło tak, że PO łata dziurę w budżecie, zwalniając się z obowiązku finansowania kultury. Nie chciałabym, aby instytucje kultury były oceniane według takich kryteriów, jak rentowność, samowystarczalność finansowa, dochodowość. Istnieją dziedziny bardziej dochodowe, posiadające stabilną publiczność, jak muzyka rozrywkowa. Obok nich powinna jednak istnieć także działalność niedochodowa, eksperymentalna.

Boję się, że działając radykalnie zabijemy ten najbardziej kreatywny i niedający się łatwo skomercjalizować wymiar kultury. A to on decyduje, jaka jest kultura jako całość, a nie to, ile osób było na spektaklu czy na koncercie. Bez ryzyka i eksperymentu kultura nie będzie się rozwijać. Trzeba znaleźć dla nich miejsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji