Artykuły

Wżdyć nam piekła nie zepsuje

W"Historyi o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" granej dziś na scenie Teatru Współczesnego we Wrocławiu, w reżyserii Piotra Cieplaka, w piekle nie ma już Adama, patriarchów i proroków. Jest gromadka udręczonych ludzi ubranych we współczesne, tylko bardzo szare i bardzo biedne kostiumy, zdezorientowanych i zatroskanych o siebie i o swój ubożuchny dobytek. Ktoś ściska kuferek, ktoś walizeczkę, ktoś chroni skrzypce, ktoś z kolei już tylko słoik z żywą rybką, dziecko przytula lalkę. Każdy jest inny i inaczej reaguje na zagrożenie. Kiedy zmartwychwstały Pan Jezus, delikatny i łagodny Piotr Kondrat, dobija się do bram piekła, szatani prowokacyjnie zaczynają dręczyć przerażoną gromadkę jeszcze bardziej; wiedzą, że ich najważniejszą siłą jest zastraszenie. Pan Jezus próbuje osłonić bezradnych ludzi, ale na początku wydaje się, że nie ma żadnych szans, diabły są bezwzględne w stosowaniu przemocy. Po brutalnej, ostrej walce prowadzonej przy akompaniamencie gwałtownej muzyki rockowej orkiestry Kormorany, Pan Jezus zdobywa piekielne wrota. Muzyka łagodnieje, ale to nie koniec trudności. Bramy piekła są długą, wąską rurą, nie łatwo zebrać się na odwagę, żeby przez nią wyjść, trudno też zmieścić w niej pieczołowicie chroniony dobytek.

Jaskrawy obraz piekła pokazuje, jak reżyser przekształca dialog staropolskiego misterium w konkret sytuacji scenicznej, bliski wrażliwości i odczuciom współczesnych widzów. Przedstawienie grane jest dosłownie na scenie, z trzech stron otoczonej zwykłymi drewnianymi podestami z ławkami dla publiczności (scenografia Beata Wodecka). Pośrodku stoi grób, dokładnie opieczętowany przez kapłanów, jak w żywej do dziś wielkosobotniej tradycji, będą go pilnować strażacy. Po zmartwychwstaniu grób stanie się stołem. W górze na specjalnym podium gra zespół. Reżyser łączy zgrzebność inscenizacji i machinę teatru. Aktorzy wchodzą z różnych stron, spomiędzy widzów, ale aniołowie przybywają z góry, a potem unoszą się do nieba. Szesnastowieczny tekst, w którym wydobyto dosłowność i realia zwykłej codzienności, brzmi jak staranna mowa prostych ludzi. W "Historyi" gra dwunastka aktorów, którzy z konieczności podejmują się bardzo różnych, ostro zarysowanych ról, na przykład ta sama para (Wiesław Cichy i Wojciech Czarnota) w piekle gra Cerberusa i Lucipera, a przy pustym grobie zmienia się w Anioły. Bliskość widowni i brak wszystkiego, co zwykło się kiedyś nazywać perspektywą sceny, stwarzają dodatkowy rodzaj trudności, zmuszają do skoncentrowania się na wypowiadanych słowach i rezygnacji z nadmiernej teatralności postaci, ale też narzucają konieczność kreowania wyrazistych i skontrastowanych osobowości bohaterów wydarzeń. Jak trzy Maryje, wśród których była i ubrana w elegancki kostium, pretensjonalna urzędniczka Krystyna Maksymowicz, i skromna w zwyczajnej sukience Karina Krzywicka, i krótko ostrzyżona, w wytartych dżinsach z płóciennym workiem na plecach zbuntowana Katarzyna Chrzanecka.

Akompaniament łacińskich pieśni religijnych wzmiankowanych w tekście Mikołaja z Wijkowiecka Cieplak zastępuje muzyką Kormoranów, którzy z ogromnym wyczuciem i wrażliwością reagują na przebieg akcji i grę aktorów, budują nastrój i nadają całości zmienny rytm. Komponując własny układ tekstu reżyser szuka odpowiedzi na pytania podstawowe - kiedy człowiekowi potrzebna jest dobra nowina o zmartwychwstaniu, w jaki sposób ta nowina dociera do ludzi i co z nią później robią. Rezygnuje więc z czytań z Ewangelii; kluczowe zdarzenia historii, o której opowiada, wyprowadza z intermediów, z codzienności bohaterów przedstawienia. Jeden ze strażaków przy grobie (doskonała rola świetnego także w innych scenach Cezarego Żaka) zaczyna marzyć o innym, tajemniczym życiu, śni, że jest drzewem, dębem. Koledzy nie pozwalają mu jednak na marzenia, brutalnie, przemocą przypominają mu o jego ludzkiej kondycji. I kiedy w czasie tej okrutnej sceny umęczony marzyciel woła w desperacji - "jestem człowiekiem", muzyka brzmi z mocą, spadają pieczęcie, unosi się zasłona, pośrodku zostaje pusty grób oświetlony jasnym światłem. Podobny teatralny mechanizm powtórzy się w innych scenach. Siedzący przy piwie biesiadnicy, kiedyś uczniowie Jezusa, chętnie dają wiarę najdziwniejszym opowieściom dziada-wędrowca, nie uwierzą jednak nowinie z którą przybiegną Maryje od pustego grobu. Nie poznają Pana, który przywędruje z Łukaszem i Kleofasem połamie i poda im chleb.

Najbardziej ekspresyjny obraz zstąpienia do piekła wydaje się momentem kulminacyjnym. Całość przedstawienia tworzy jednak precyzyjna kompozycja scen rodzajowych, gwałtownych i lirycznych. I właśnie te ostatnie - radość po uwolnieniu z piekła, spotkanie z Matką, skrucha Świętego Piotra - najcichsze, przekazują prawdy najważniejsze. Spośród apostołów w tym przedstawieniu tylko Święty Piotr (Kazimierz Krzaczkowski) spotyka Zmartwychwstałego, poznaje Go i słyszy słowa pociechy i przebaczenia. Inni, zajęci własnymi sprawami, pełni niewiary i wątpliwości, poznają za późno. Biegną za Jezusem dopiero wtedy, kiedy nie ma Go już pośród nich, zostają ze swoją tęsknotą i nadzieją. Piotr Cieplak nie realizuje więc staropolskiego misterium. Zamiast tego pyta, co zrobiliśmy z historią o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim. Odpowiedź nie układa mu się w radosną opowieść, nie kończy jej śpiewanie "Surrexit Dominus, valete luctus". Odpowiedź zależy od każdego człowieka, od tego, co zdoła dostrzec i zrozumieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji