Artykuły

Sceny z życia

"Sceny z Różewicza" w reż. Wiesława Komasy z Akademii Teatralnej w Warszawie na V Międzynarodowym Festiwalu Szkół Teatralnych w Warszawie. Pisze Szymon Kazimierczak w Teatrakcjach.

"Sceny z Różewicza" były tematem egzaminu młodych aktorów z Akademii Teatralnej na trzecim roku ich studiów. Składał się on z luźno powiązanych fragmentów "Kartoteki", "Grupy Laokoona" i "Wyszedł z domu". Decyzja, aby w rok później, z tego samego materiału, zrobić spektakl dyplomowy wydawać by się mogła karkołomna - wyrywkowy, warsztatowy egzamin podpisany jako aktorski dyplom. Dyplom, który powinien być pełnoprawnym teatralnym spektaklem. 

Pierwsza część przedstawienia przypomina wydzierankę z tekstów Różewicza- jest fragmentaryczna, sceny z kolejnych dramatów następują szybko, nie dając szansy na zatrzymanie się przy każdej. Siłą rzeczy, przy takiej budowie scenariusza poświęcamy uwagę tym najbardziej interesującym fragmentom, wybieramy. Raz po raz robi się z Różewicza farsę, aby nagle zagrać go emocjonalnie, czule. Pięknym zabiegiem jest granie zupełnie różnych scen na tym samym tekście. Wydaje się, że to coś więcej niż tylko lekcyjka teatru pod tytułem: "na ile różnych sposobów można bawić się z tekstem". Reżyser zdaje się wokół tego zabiegu świadomie budować jakąś myśl. Wyrażałaby się ona właśnie w krzątaninie postaci, galopie, w którym aktorzy grają kolejne sekwencje. Pośród wielu scen jest taka, w której aktorzy bezładnie biegną, przepychają się, wykrzykując fragmenty tekstów. Jest w tym dojmujące wyznanie jakiejś niemożności, niewypowiedzialności istoty za pomocą słów, czy w ogóle istniejących kodów, języków. Jest problemem nie tylko artystycznym, ale i ludzkim, zdaje się mówić reżyser, zagadywanie najważniejszego, zagłuszanie samego siebie.

Druga część- oparta wyłącznie na "Grupie Laokoona" - jest znacznie spokojniejsza, skupiona. Jest w niej czas na oddech, powolne przechodzenie przez scenę. Już nie trzeba pędzić, wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie. Z chaosu, zagadywania, zabójczego pędu, wyłania się tęsknota za zwolnieniem, prostotą, milczeniem. Spektakl nie domyka się żadną myślą, rozmywa się, zostawia bez konkretu - i bardzo to pięknie.

Przy okazji tego przedstawienia wyłania się odwieczny problem związany ze studenckimi dyplomami: jak zrobić młodym aktorom możliwie przeźroczystą wizytówkę, która jednocześnie byłaby logicznym i spójnym spektaklem? Egzaminacyjny scenariusz (w każdym razie pierwsza jego część) działa tu na niekorzyść - widać, że spektakl jest skonstruowany tak, aby każdy mógł pograć, mieć możliwość prezentacji. Zabieg ten jest oczywiście naturalnym kompromisem. Traci jednak na nim konstrukcja pierwszej części - jest nadto "naćkana", niekonsekwentna, za długa. Reżyserskie intencje są oczywiście bardzo czytelne, acz ów kompromis widoczny.

"Sceny z Różewicza" to jednak spektakl z pomysłem, dobrze wyreżyserowany. Pośród tegorocznych dyplomów wypada najjaśniej - bodaj po raz pierwszy w tym roku widzimy, że studenci cieszą się teatrem. A przy tym jest to po prostu dobry teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji