Artykuły

Dwa szpitale

O dwóch najważniejszych wydarzeniach sezonu pisze w felietonie dla e-teatru Paweł Sztarbowski

Można już stwierdzić, że mijający sezon przyniósł dwa wybitne spektakle. Bohaterowie obu są chorzy na ideologię lub raczej jej brak. Dlatego też ich głównym zajęciem jest oczekiwanie. Że coś się wydarzy, że nadejdzie wybraniec, który wszystkich wyzwoli, przynosząc dobrą nowinę, że nadejdzie wreszcie naprawienie krzywd. Te spektakle to "Trylogia" Jana Klaty w Starym Teatrze i "Marat/Sade" Mai Kleczewskiej w Teatrze Narodowym - dwa obrazy oszalałej, wyizolowanej zbiorowości. W pierwszym są to ludzie zaczadzeni nieokreślonym wyobrażeniem polskości, w drugim - zaczadzeni jeszcze bardziej nieokreślonym wyobrażeniem samych siebie. Różni je zatem stopień abstrakcji. Zryw szaleństwa jest jednak porównywalny.

Gdy w spektaklu Kleczewskiej w pierwszej scenie przed fortepianem zasiada Maciej Grzybowski, odegrana zostaje uwertura tego, co nastąpi później. Przywoływane przez niego dźwięki płynnie oscylują między harmonią a chaosem. Jego występ to nic innego jak szarpanina dwóch obrazów świata - uporządkowanego, poddanego odgórnym rygorom i niezbornego, ale dzięki temu umożliwiającego stanowienie o sobie i odczuwanie strumienia życia. Te dwa porządki wyznaczają nie tylko myślenie o tytułowych bohaterach dramatu, ale też myślenie o wolności jednostki, która jest albo wciśnięta w ramy i poddana bezwolnej dominacji, ale dzięki temu na swój sposób bezpieczna, bo ktoś inny podejmuje za nią decyzje, albo może działać samodzielnie, ale narażona jest na ciągłe niebezpieczeństwo wyborów i związanych z nimi konsekwencji. Niby abstrakcja, a przecież w polskim społeczeństwie wciąż odczuwamy podobną traumę po transformacji ustrojowej. Wciąż nie potrafimy być sobą u siebie.

"Trylogia" Klaty to właściwie ciąg momentów zrywu i stagnacji. Zrywy wydobywające bohaterów z błogiego spokoju dotyczą oczywiście momentów, gdy "ojczyzna woła". Jednak mechanizm poszukiwania idei, która pozwoli zamknąć ten zaklęty krąg wydaje się podobny. Tak samo zresztą jak nachalne poszukiwanie wroga, odcinanie się od tego, co nie jest swojskie, co jest inne, jest nic nie wartą "czernią" ludzką. Wszak odmieniec zawsze jest najwygodniejszym orężem, gdy porządek społeczny zostaje choć trochę zachwiany. Bo co się dzieje, gdy szczytne idee zamieniają się w ideologię? Albo gdy ideologia nabiera cech parareligijnych, na co wskazuje ostatnia scena "Marat/Sade", w której "pacjentka, która miała grać pana de Sade, ale nie gra" zastyga w pozie piety z upozowanym na Chrystusa szpitalnym Maratem? Albo gdy to religia staje się zideologizowana, co wydobywa w "Trylogii" scena przenoszenia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej podczas nawrócenia Kmicica ?

Jednak oba spektakle są gwałtownym protestem przeciw bezideowości, pokazują jej pułapki i pustkę, która nasiąka krzywdą. I to chyba właśnie krzywda na poziomie narodowym u Klaty i na poziomie głęboko egzystencjalnym u Kleczewskiej, jest podstawowym tematem obu spektakli. Krzywda, która musi znaleźć ujście, bo niekontrolowana wybucha w najbardziej niespodziewanym momencie. "Bunt! Bunt! Bunt!" - wykrzykuje tłum pacjentów z Charenton, wykonując w spektaklu Kleczewskiej militarne układy ruchowe zbijające ich w groźną, bezrozumną masę, w mięso armatnie gotowe oddawać życie w jedynie słusznej sprawie. "Do boju!" - krzyczą wtedy oszalali w walce bohaterowie Sienkiewicza, a w spektaklu Klaty pędzą na szpitalnych łóżkach zupełnie jakby brali udział w szarży, bo po raz kolejny ojczyzna wzywa i trzeba wypełnić obowiązek. Pamiętajmy, że sytuacje są wyabstrahowane, bo w żadnym przypadku o prawdziwej walce nie może być mowy. Wszak to pacjenci szpitala! Jedni i drudzy prowadzą więc walkę wyimaginowaną. Powinno nas to śmieszyć i, owszem, momentami śmieszy, tym bardziej, że obojgu reżyserom nie brakuje ani poczucia humoru, ani skłonności do groteski. Ale to przerażająca śmieszność. A przeraża w niej to, że wyabstrahowana sytuacja teatralna jest wyestetyzowanym, poddanym rygorom formy, ale jednak bezlitosnym odniesieniem do naszej rzeczywistości. I to właśnie świadczy o klasie reżyserskiej Kleczewskiej i Klaty - słuch na współczesny świat. Dlatego wkurzają mnie utyskiwania, że spektakl Klaty za długi, a Kleczewska to nawet spektaklu nie zrobiła tylko taki dziwny eksperyment. Że bardzo widowiskowe to są przedstawienia, że malownicze, że się je dobrze lub źle ogląda i tak dalej i tak dalej. Bo nawet jeśli są, to co z tego? Na szczęście tych dwoje reżyserów nie uległo jeszcze mainstreamowej pokusie pustego estetyzowania, jaka stała się przypadłością ich starszych, wybitnych kolegów. Dlatego w mijającym sezonie ich spektakle nie miały właściwie konkurencji.

Łączy ich spektakle jeszcze inny aspekt. Oba traktować można jako hommage dla wybitnych artystów, którzy spalali się we własnej sztuce. Maja Kleczewska bezpośrednio odnosi się do Einara Schleefa, a Jan Klata mniej bezpośrednio do Konrada Swinarskiego. Przywołują zatem artystów totalnych, stawiających sztuce ekstremalne wyzwania. "Marat/Sade" i "Trylogia" to również dwie odmienne estetycznie wersje teatru ekstremalnego, stawiającego sobie najtrudniejsze zadania. Obraz dwóch szpitali, w których leczy się społeczne traumy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji