Lekcja pisania sztuk
Jak niewiele - a może jak wiele - potrzeba dla napisania sztuki, której słucha się ze sceny z prawdziwą przyjemnością, zainteresowaniem i rozbawieniem. Przypomnieli o tym Antoni Cwojdziński i jego "Hipnoza". Pamiętamy tego pisarza, który od "Teorii Einsteina" do "Freuda teorii snów" brał różne teorie na warsztat komediowy i żartobliwie popularyzował naukę bawiąc widza. Tym razem wybrał medycynę psycho - somatyczną, hipnozę z naleciałościami freudyzmu - szczególnie modne w Ameryce ale i gdzie indziej stosowane. Użył schematu w zasadzie tego samego co w "Freuda teorii snów": lekarz i pacjentka, których role potem się zmieniają i którzy w końcu niespodziewanie dla siebie łączą się sobą.
Ale ten schemat wypełniony jest tu inną treścią. Medycyna z odcieniem szarlatanerii (tak to zresztą z medycyną zwykle bywa) wpleciona tu jest w pewną porcję realiów amerykańskich i emigracyjnych, polskich tęsknot i rozważań o celu w życiu, jako o najlepszym środku zachowania zdrowia psychicznego i fizycznego. Wszystko to nie ma pretensji do szukania głębi filozoficznych. Podane jest z wdziękiem uśmiechem i odrobiną refleksji. A poza tym "Hipnoza" jest po prostu dobrze napisaną sztuką. Zręczny i dowcipny dialog, z którego same wyłaniają się sylwetki postaci, precyzyjna konstrukcja, język teatralny - to już wszystko. Więcej nie trzeba. Wystarczą nawet tylko dwie osoby na scenie... Przyjemność oglądania sztuki tego rodzaju jak "Hipnoza" w dużej mierze wynika z satysfakcji, jaką sprawia sama ich budowa, zręczność rzemiosła pisarskiego. Tym bardziej, że są to zjawiska tak rzadkie dziś w twórczości dramatycznej. "Hipnoza" jest pisana w tradycyjnej konwencji sztuki konwersacyjnej czy salonowej, choć rolę salonu spełnia tu gabinet lekarski. Okazuje się, że wszystkie konwencje mogą być dobre, byle tylko były... dobre tzn. trzymały się zasad obowiązujących w ich rodzaju i z zasadami tymi się nie kłóciły. Sam autor reżyserował "Hipnozę" w Teatrze Współczesnym i zrobił to jak najlepiej dla swojej sztuki. Rozkoszą też było oglądać grę Zofii Mrozowskiej, wspanialej aktorki (także w sztuce) i pacjentki, dla której poza teatrem nie ma życia. Świetnie wycieniowała wszystkie subtelności gry w histerii i w zdrowiu, w śnie hipnotycznym i na jawie. Kazimierz Rudzki zdecydowanie wpadł w serię ról lekarzy i znachorów. Którą to z kolei kreuje w "Hipnozie"? Taka specjalizacja niekoniecznie jest dla aktora wskazana. W tym wypadku Rudzki typem swym niezupełnie przystaje do roli, ale pokrywa to lekkością prowadzenia dialogu, wybornym uchwyceniem stylu komediowego, umiejętnością podania dowcipu. W całości jest to doskonałe przedstawienie. Nie trzeba być prorokiem by wróżyć mu długotrwały sukces.