Artykuły

Bolesna głupota świata

Z Andrzejem Barańskim, reżyserem "Mojej córeczki" Tadeusza Różewicza rozmawia Janusz R. Kowalczyk

- Widowisko Teatru TV w pana reżyserii jest trzecim z kolei odczytaniem "Mojej córeczki" Tadeusza Różewicza. Wcześniejsze realizacje wyszły spod ręki Jerzego Jarockiego w krakowskim Starym Teatrze przed 32 laty i Bronisława Orlicza na białostockiej scenie 29 lat temu. Skąd pana zainteresowanie tym tekstem właśnie teraz?

- Znałem go od publikacji w "Dialogu" w 1966 r. Początkowo był to scenariusz filmu, ale do jego realizacji nie doszło i autor napisał opowiadanie. Przypomniałem sobie o tym niedawno, po telewizyjnym komunikacie. Ojciec - zresztą powszechnie znana osoba - wzywał w nim swego dorosłego syna do powrotu do domu. Apel mówił o tym samym, co utwór Różewicza: o klęsce miłości rodzicielskiej, która nie potrafiła uchronić dziecka przed fałszywymi pokusami wiodącymi wprost do katastrofy. Poeta obnażał świat zakłamania i pozoru, który sprowadza na złą drogę młodą bohaterkę, Mireczkę. Jest to przykład zwycięstwa śmierci nad życiem. Młodość w straszny sposób przegrywa z nikczemną stroną świata.

- Czy biorąc tekst Różewicza do ręki, miał pan świadomość, że będzie przylegał do realiów dnia dzisiejszego?

- Poczyniłem jedynie kosmetyczne zmiany, bo sprawa relacji rodzice - dzieci jest ponadczasowa. U Różewicza nabiera wymiaru antycznej tragedii. Inną sprawą jest uroda tego tekstu. Dialogi są tu doskonale skonstruowanymi zdaniami poetyckiego realizmu i wspaniale nadają się do mówienia.

- Świat przedstawiony przez Różewicza jest tu rzeczywistością pomieszanych pojęć i zdumiewających wyborów...

- Tak, dramaturg wciąż apeluje, żebyśmy nie odwracali się od fundamentalnych wartości, a w ustaleniu właściwych hierarchii pomaga mu znakomite poczucie humoru. Jednemu z bohaterów, który para się bałamutną pisaniną, radzi przejście na bardziej konkretny rodzaj wyżywienia... kapustę i groch. Żart, za którym kryje się olbrzymia mądrość i głęboka filozofia.

- Pana filmy są nostalgicznymi, szczegółowo wiarygodnymi powrotami do przeszłości. Ten tekst pan uwspółcześnił. Dlaczego?

- Nie chciałem, by cokolwiek odgradzało widza od aktualności tekstu. Tadeusz Różewicz życzył sobie, żebym zrobił film. Przekonałem się, że dziś jest to niewykonalne. Stąd też Teatr TV uznałem za najwłaściwsze miejsce dla tego tekstu, który jest rodzajem trenu. Mamy powtarzające się wejścia ojca narratora, opowiadającego o tym, co już się stało. Kochanowski po śmierci ukochanej córeczki rozdzierał serce na części. U Różewicza mamy do czynienia ze zwykłym człowiekiem, jakiego możemy minąć na ulicy, ale ze straszliwym, ogłuszającym cierpieniem. Dziwi się, że może wstać, golić się i jeść śniadanie, skoro jego życie runęło. Jerzy Trela świetnie wywiązał się z zadania takiego zdziwionego człowieka, który nie może - i nie chce! - pojąć wszechobecności zła.

- Dla granego przez Jerzego Trelę bohatera Henryka symbolem owej ciemnej strony świata, z którą nie chciał mieć nic wspólnego, jest odtwarzana przez Zbigniewa Zapasiewicza postać Brudasa.

- Autorowi szczególnie na nim zależało. Jest on jakby upostaciowaniem losu głównego bohatera. Henrykowi, na poziomie małego realizmu, przecież się powodzi; najlepiej, jak potrafi, wychowuje córkę. A tu nagle staje przed nim ktoś, kto mąci mu błogie samopoczucie -jakiś kloszard, menel, ropień na zdrowym ciele społeczeństwa. I wszystko zmierza ku temu, że z tym Brudasem--Losem trzeba w końcu wypić brudzia. Ta postać spina mi przedstawienie niby klamrą.

Tadeusz Różewicz boleśnie odbiera głupotę świata. Stąd też w widowisku pada stwierdzenie, że są ludzie, którzy nie potrafią odróżnić konia od krowy. Oni właśnie spowodowali tragedię dziewczyny. Należą bowiem do tych, którzy ani deszczu, ani wiatru nie czują we właściwych kategoriach, lecz najwyżej jako dolegliwość. Nie znają zwierząt ani roślin - nie odbierają świata w jego najczystszej postaci. Nie znają świata z pierwszej ręki. Ich świat jest światem sztucznych bodźców. To jedna z diagnoz nazbyt Różewicza, że owo wykorzenienie nazbyt często prowadzi na skraj przepaści.

Spektakl wzruszeń

Teatr Telewizji rzadko ostatnio dostarczał okazji do wzruszeń o sile oczyszczającego wstrząsu. Ale oto mamy autentyczne wydarzenie - widowisko "Moja córeczka". Na jego sukces harmonijnie zapracowały: nieprzemijająca aktualność tekstu Tadeusza Różewicza, przejrzysta adaptacja i reżyseria Andrzeja Barańskiego oraz znakomita gra aktorów. Zwłaszcza Jerzego Treli w doskonałej głównej roli Henryka, a także Zbigniewa Zapasiewicza w rewelacyjnym epizodzie Brudasa, pijaka i kloszarda.

Henryk, stateczny mężczyzna, owdowiały po dziesięciu latach małżeństwa, wysyła ukochaną córkę Mireczkę (Agata Buzek) na studia do Warszawy. Nieoczekiwane odwiedziny u dziecka odkrywają przed nim porażająco smutną prawdę. Dziewczyna związała się ze zwodniczo przystojnym pseudoliteratem Harrym (Rafał Królikowski). Ciąża, skrobanka, porzucone studia, próba samobójcza. Leczenie, a w konsekwencji "opieka" niejakiego Żorża (Piotr Fronczewski), osobnika, który umie zadbać o to, by dziewczyna - dla przyjaciół Mirabelka - odpracowała poniesione nakłady.

Małomiasteczkowy "jeleń" Henryk, z walizką pełną przysmaków ze świątecznego stołu przewiązaną paskiem, odbywa prawdziwą golgotę upokorzeń. I nawet o krok nie przybliży się do ukochanego dziecka, które nienawistny świat wchłonął już z kretesem. Intymna spowiedź bohatera, z którą za pośrednictwem telewizyjnej kamery zwraca się do każdego z nas, to najbardziej poruszające wyznanie, na jakie może się zdobyć mężczyzna - prawdziwej bezsilności. Sromotnej rodzicielskiej klęski. Tej twarzy, aktora Jerzego Treli, wszelako zwyczajnego człowieka, stężałego w nieopisanym bólu, nie sposób zapomnieć. Kreacja!

Henryk wszelkie własne niepowodzenia chętnie utożsamiał z wyjątkowo niechlujnym sprzedawcą jabłek, Brudasem. On to niegdyś najpiękniejszym z owoców ośmielił się poczęstować kilkuletnią Mirusię. Mimo dziecięcych łez jabłko zostało zwrócone. Podążające w zupełnie przeciwnych kierunkach drogi obu tych ludzi, zeszły się w jednym punkcie, dając wymowny przykład znikomości wszelkich ludzkich dążeń. Nieoczekiwanie nadszedł bowiem czas, że Brudas za knajpianym stołem pije na koszt Henryka, któremu obrzydł światek wymytych, przymilnych osób, zawodowo zajmujących się wzbudzaniem zaufania.

Diagnoza naszych czasów, przedstawiona w telewizyjnej wersji "Mojej córeczki" jest jedną z najbardziej wyrazistych, jakie Teatr TV podjął w mijającej dekadzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji