Skromność czy brak koncepcji
POŚRÓD romantycznych uniesień napisał oto autor "Kordiana" komedię, wyśmiewającą ostro i zjadliwie romantyczne pozy, przenicował szlachecki gest i zdemaskował wielkopańską obłudę. Słusznie zauważył już Boy, że "Fantazy" wyprzedził swym realizmem późniejszą dramaturgię mieszczańską, że "jest czymś jedynym zarówno w twórczości Słowackiego, jak w ogóle w dziejach teatru". W tej sztuce liczy się i rachuje, uczucia przekłada się na język cyfr, a wielka transakcja małżeńska, wokół której koncentruje się cała akcja, ma wymiary iście balzakowskie.
Niezwykłego uroku dodaje jednak "Fantazemu" fakt, że nie jest to komedia czysta, że pod koniec dramatu przybiera niespodziewanie obrót tragiczny, że jest to, jak zawsze w życiu, pomieszanie rzeczy wesołych i smutnych. I ten cudowny, giętki, dźwięczny język, jakim brzmi niezrównany wiersz Słowackiego! I tak bardzo ironiczny obraz szlacheckiego świata, jakiego nie znajdziesz w naszej literaturze.
Piękna i mądra to sztuka. Ma też na polskich scenach wspaniałe tradycje. Widziałem przed laty w roli Fantazego Osterwę i nigdy go nie zapomnę. Widziałem znakomitą inscenizację Swinarskiego, który najtrafniej i najkonsekwentniej odczytał "Fantazego" ze wszystkich dotychczasowych jego realizatorów. I widziałem Gustawa Holoubka, jego klarowną i przejrzystą wersję tej tragikomedii.
Cóż zrobił w tej sytuacji Maciej Prus, reżyser nowej prezentacji "Fantazego"? Zdobył się tylko na maksymalną skromność i na to, by... nie mieć pomysłów. Usunął się w cień słowa poetyckiego Juliusza Słowackiego, zmontował z lekka stylizowane przedstawienie i resztę pozostawił aktorom. Miało to swoje zalety, tekst zabrzmiał rzeczywiście bardzo pięknie wszędzie tam, gdzie aktorzy umieli go podać. Nic i nikt im w tym nie przeszkadzał. A że w zespole zgromadzono kilka osobowości artystycznych, więc wyniki były chwilami zaskakująco dobre. Niespodzianką była na przykład postać Rzecznickiego, zwykłe drugoplanowa, której Jan Świderski nadał wymiary zupełnie nieoczekiwane. Nie tylko ożywił, i odmłodził famulusa Fantazego, lecz ukazał w nim człowieka. Aleksandra Śląska - manieryczna, przerzucająca się z nastroju w nastrój, z pozy w pozę - była Idalią z najprawdziwszego zdarzenia, afektowaną, sztuczną i przez to właśnie autentyczną. Jakże wspaniale kontrastowała z błazeństwem Fantazego (Jerzy Kamas) i Idalii prostota i rzetelność Majora. Znalazło to pełny wyraz w skupionej, surowej i wzruszającej grze Ignacego Machowskiego.
Skromność reżysera miała jednak także swoje wady. Nie potrafił on narzucić całemu zespołowi jednolitej koncepcji interpretacyjnej. Każdy grał więc sobie i prawie każdy był z innej parafii. Ucierpiał na tym obraz całości, owo ironiczne spojrzenie na Polskę szlacheckich dworów i pańszczyźnianych chłopów, którą pokazał tak przejmująco Świderski. Za mało było w tym przedstawieniu ironii, za dużo deklamacji. Odbiło się to szczególnie ujemnie na interpretacji roli tytułowej. Jerzy Kamas mówił bardzo ładnie tekst, ale to za mało. Nie bardzo wiedział kogo i co gra, czy ma swego Fantazego bronić, czy demaskować. Podobnie zewnętrzna i nie odczytana do końca była postać Dianny (Ewa Milde). Niewiele poza zewnętrznym rysunkiem postaci dał żarliwy i gorący Andrzej Seweryn w roli Jana. Nie wyszli poza przeciętną poprawność : Jerzy Kaliszewski (hrabia Respekt) Halina Kossobudzka (jego żona), Grażyna Barszczewska (Stella). Zabawnie natomiast zagrał kamerdynera Kajetana Jan Żardecki.