Artykuły

Macki Schaeffera

6 czerwca 2009 r. Bogusław w Schaeffer kończy 80 lat. Najniezwyklejszy polski kompozytor, pianista, muzykolog, dramaturg i tak dalej, i tak dalej...

Autor kilkuset utworów muzycznych (dzieli je na eksperymentalne, lżejsze, poważne oraz przyjemne) i ponad 40 sztuk teatralnych i parateatralnych. Cokolwiek robi, wzbudza twórcze kontrowersje; koncerty albo spektakle wywołują zachwyt lub kończą się gwizdami. Jego teatr jest oryginalny jak on sam i nieporównywalny z niczym. Wychodząc od pojęcia "aktora instrumentalnego", Schaeffer tworzy dramaty egzystencjalno-filozoficzne, zazwyczaj pozbawione tradycyjnej fabuły, uwzględniające improwizację aktorów będących bardziej instrumentami do wydawania różnych dźwięków, słów i gestów niż klasycznymi "referentami cudzych życiorysów". Istotą tych sztuk-antysztuk są paradoksalne refleksje o najrozmaitszych ludzkich zachowaniach w różnych sytuacjach, ze szczególnym podkreśleniem kondycji artysty, tego odmieńca pośród "normalnych".

Trywialność idzie tam o lepsze z patosem; jeśli Schaefferowski bohater zechce wygłosić szczególnie wzniosłą mowę, na pewno za chwilę podł-bie w nosie. Warto dodać, że dobre wykonanie może wywołać u publiczności nieumiarkowa-ne paroksyzmy śmiechu. Nie zmienia to w niczym faktu, że dramaty Schaeffera pozostają fenomenalnymi analizami współczesnej sztuki jako zjawiska wciąż wzbudzającego więcej oporów niż akceptacji.

Muzykę Schaeffera znają głównie koneserzy, ale dzięki braciom Grabowskim i Janowi Peszkowi teatr Schaeffera stał się jednym z najgłośniejszych zjawisk polskiej sztuki. Zaś "Kaczo" "Tutam", "Zorza", "Próby", "Mroki" - nie mówiąc o ,Audiencjach" "Kwartecie..." czy "Scenariuszach" dla jednego i trzech aktorów - weszły już do historii i dramatu, i teatru.

***

Macki Schaeffera

Rozmowa z Mikołajem Grabowskim i Janem Peszkiem o Bogusławie Schaefferze, teatrze i twórczej odwadze

T.N.: Skąd się wziął w waszym życiu Schaeffer?

J.P.: Ze wszystkich nas, "schaefferowców", poznałem go najwcześniej, w 1963 roku. Byłem studentem drugiego roku krakowskiej szkoły teatralnej. Z kolegą z roku Bogusiem Kiercem w kawiarence artystycznej szkoły czytałem wiersze Bogusia i Juliana Przybosia. Do kawiarenki zajrzał Adam Kaczyński, szukając dwóch kandydatów do zadań aktorskich w założonej niedawno przez niego awangardowej grupie muzycznej MW2. No to się zgłosiliśmy. W MW2 spotkałem Schaeffera, który był tam kimś w rodzaju nadwornego kompozytora.

T.N.: Do dziś grasz pierwszy tekst, który wtedy specjalnie dla ciebie napisał - słynny "Scenariusz dla nieistniejącego, ale możliwego aktora instrumentalnego". Ile to już lat?

J.P.: Zacząłem go grać w 1976... Wychodzi na to, że 33.

T.N.: Ty, Mikołaju, znalazłeś się w MW2 w 1968...

M.G.: MW2 miał jechać do Francji na koncerty, ale Jasiek nie mógł. Kaczyński na gwałt potrzebował zastępcy. Ja wtedy byłem w szkole na trzecim roku i jako jedyny umiałem pantomimę. W MW2 byli aktorzy albo tekstowi, albo ruchowi, akurat potrzebowali ruchowego, więc mnie wzięli. Ale moim prawdziwym debiutem w tym zespole była Schaefferowska "Audiencja II", monodram. Zrobiłem ją rok później, w czerwcu 1969. Równo 40 lat temu.

T.N.: Noto mamy podwójny jubileusz, nie tylko Schaeffera...

M.G.: Niedługo po Jankowym "Scenariuszu..." odbyła się prapremiera "Kwartetu dla czterech aktorów" w BWA w Łodzi, jeszcze jako spektaklu muzycznego. Pamiętam, jak strasznie się śmialiśmy, nie mogliśmy skończyć.

T.N.: Skąd pomysł przejścia z muzycznego MW2 do takiego rodzaju teatru?

M.G.: Po pierwsze, byliśmy aktorami. A aktor, jeśli wychodzi na scenę, nawet służąc za rodzaj instrumentu, to przez ten czas siłą rzeczy buduje jakiś spektakl, coś musi robić, jakoś się zachowywać, reagować na partnerów. Trzeba się jeszcze określić wobec publiczności... Z poszukiwań takich niekonwencjonalnych relacji urodził się spektakl, który przy okazji opowiadał o powstawaniu samego siebie.

T.N.: Schaeffer brał udział w próbach?

J.P.: Oczywiście. Przede wszystkim wtedy, kiedy występowaliśmy jeszcze jako "aktorzy instrumentalni" MW2. Przychodził, doradzał, może by tak, może siak. Przyjeżdżał do Wrocławia oglądać etapy powstawania mojego "Scenariusza...", ja przyjeżdżałem do Krakowa... Normalne kontakty autora z wykonawcą. Dawał dużo bezcennych uwag, zwłaszcza od strony muzycznej, dźwiękowej. Nauczyłem się wtedy od niego podchodzenia do aktorstwa właśnie od strony technik muzycznych, budowania roli zupełnie nie po bożemu, jak nas uczyli w szkole.

M.G.: Szkoła pokazywała, jak się gra przyczynowo-skutkowo, najkrócej mówiąc. Żeby dobrze udawać kogoś innego, musisz najpierw zrobić to, potem tamto i tak dalej. A techniki muzyczne, łącznie z improwizacją, dawały zupełnie inny punkt wyjścia i potem dojścia. Schaeffer na przykład brał skrzypce i pokazywał: wcale nie musicie grać tylko smyczkiem jakichś nut. Ze skrzypiec można wydobyć całą masę różnych innych dźwięków: pukać w pudło, szarpać albo pocierać struny, skakać po nich. Aktor też ma w sobie mnóstwo innych możliwości niż tylko psychologiczne udawanie jakiejś napisanej postaci. Przecież każdy człowiek jest wspaniałym instrumentem do wydobywania nieskończonej ilości dźwięków, gestów, reakcji kontrolowanych czy niekontrolowanych, używając oddechu, małego palca, bezruchu, wrzasku, ciszy. J.P.: Wszystko nadal dotyczy człowieka, roli, ale inaczej się wyraża, dynamiczniej, skuteczniej. I kiedy zaczęliśmy "grać Schaefferem", okazało się, jak to, co robimy, bardzo się różni od typowego aktorstwa przygotowywanego przez szkoły. To mnie niesłychanie otworzyło, dało odwagę robienia rzeczy wcześniej niewyobrażalnych. Nigdy nie zapomniałem tych nauk i staram się moim studentom zaszczepiać coś podobnego.

T.N.: Nie tylko wy grywacie sztuki Schaeffera. Można więc jakoś inaczej?

M.G.: On potem zaczął pisać teksty nie tylko "instrumentalne", więc można je grać bardziej konwencjonalnie.

T.N.: Myślicie, że wyście wzięli z Schaeffera, ale i on z was?

J.P.: Nie wiem, co on na to, ale ja bym zaryzykował, że tak.

M.G.: Świat stricte teatralny musiał być dla niego podniecającym doświadczeniem. Podglądał nas na próbach, słuchał naszego dziwacznego żargonu. Z tego urodził się potem "Scenariusz dla trzech aktorów", próba teatralna stająca się na naszych oczach samoistnym spektaklem.

T.N.: Jaki był, jest prywatnie?

J.P.: Nie znosił belfryzmu. Potrafił być niesłychanie zabawny, wręcz dowcipny. Uwielbiał przebieranki, maskarady. A przy tym był bardzo wymagający i potrafił się wściec. Ogromnie zdyscyplinowany. Miał taki zwyczaj, jeżdżąc tramwajem między Krakowem a Nową Hutą, gdzie zresztą nadal mieszka, że pisał podczas jazdy, a przestawał, kiedy tramwaj się zatrzymywał; w tej przerwie zbierał bodźce do dalszego pisania. A może na odwrót, co zresztą niczego nie zmienia.

T.N.: Dziś już mało go gracie.

M.G.: Jasiek wciąż jeździ ze swoim "Scenariuszem..."

T.N.: Ile ich zagrałeś?

J.P.: Nigdy nie liczyłem, ale grubo ponad dwa tysiące, nie tylko w Polsce.

M.G.: Od 30 lat gramy "Kwartet...", od dwudziestu paru "Scenariusz dla trzech aktorów". Andrzej* i ja nasze "Audiencje". Macki Schaeffera czuję na sobie cały czas

* Andrzej Grabowski, brat Mikołaja, był także aktorem MW2. Poza "Scenariuszem" występuje w "Audiencji V".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji