Artykuły

Komandosi kontrkultury

Zgoda, wygląda na to, że przegrali. Nie zmienili oblicza współczesnego teatru, nie wygrali ze scenami repertuarowymi, nie mają uczniów. Estetyka teatru kontrkultury zniknie wraz z ich pokoleniem... Więc co w końcu zbudowali, oni, weterani ruchu alternatywnego? - o poznańskim Teatrze Ósmego Dnia pisze Łukasz Drewniak.

Teatr Ósmego Dnia nie jest teatrem dla wszystkich. Bardzo trudno wyjaśnić bywalcowi warszawskiego Ateneum albo Teatru Kwadrat na czym polega fenomen poznańskich Ósemek, ich biografii, przesłania spektakli, stylu gry aktorskiej. Obawiam się, że podobnie zdezorientowani byliby fani przedstawień Lupy, Jarzyny, Warlikowskiego. To tylko potwierdzenie tendencji, że polski teatr zamyka się w niszach. Jest nisza Lupy i młodszych zdolniejszych, nisza Mądzika, nisza Akademii Ruchu, nisza Englerta i Teatru Współczesnego... Między niszami nie ma przepływu, komunikacji, walki. Nisze mają swoje prawdy i swoje reguły. Często nawet nie wiedzą o sobie, ignorują swoje istnienie. Nie warto walczyć z tym nieodwracalnym podziałem, specyfikacją teatralnego rynku, trzeba po prostu zaglądać do jak największej liczby nisz. W każdej można znaleźć coś równie pasjonującego. Nisza Ósemek jest niszą postzimnowojenną.

Desant z przeszłości

Od lat nie są już w głównym nurcie. Nowa premiera Ósemek nie zmienia losu polskiego teatru. Nie ma estetycznego wstrząsu, rewolucji w głowach. Bałbym się użyć słowa, że elektryzuje polską publiczność. Zarabiają pieniądze jak inne grupy, żyjąc z zagranicznych festiwali, w kraju grają rzadko, nawet w Poznaniu. Na 15 lat działalności w wolnej Polsce dali tylko 6 premier, przygotowali jeden recital i jedną akcję. Z punktu widzenia nie tylko historyka teatru, ale zwykłego widza - cholernie mało. Ósemki nie chcą się dopasować do współczesności: zerwać z długotrwałą, nawet kilkuletnią pracą nad jednym tytułem, walczyć o nową publiczność, postawić na młodość, inscenizować nowych polskich dramatów.

Nie ukrywam, że język sceniczny Ósemek, metoda dramatyzacji tekstu, nawet niektóre środki aktorskie używane w ich przedstawieniach to już relikty przeszłości. Oglądając spektakl, muszę się przestawić, tłumaczyć sobie, dlaczego mówią do mnie w ten sposób, do jakiej estetyki się odwołują. Muszę pamiętać, w jakiej epoce zrodził się ten język. Wypracowana w latach siedemdziesiątych konwencja teatralna, której poznańscy artyści pozostali wierni do dziś, jest już tylko w ich wykonaniu szczera, żywa, możliwa do zaakceptowania. Używana jeszcze sporadycznie przez dwudziestolatków trąci fałszem, nie potrafi opisać świata, w którym żyjemy. Ale przecież spektakle Teatru Ósmego Dnia oglądają nie tylko krytycy. Co ich ocaliło? Co sprawia, że młodzi widzowie mogą zaakceptować i zrozumieć odmienny od nowoczesnego styl narracji na scenie? Najważniejsza była zmiana akcentu po rozstaniu z Lechem Raczkiem na początku lat dziewięćdziesiątych: odszedł reżyser, zostali aktorzy. Z metody pracy, struktury spektaklu punkt ciężkości przeniesiony został na osobowości ludzi

z konkretną biografią, lekturami, doświadczeniem i wątpliwościami. Ósemkom wciąż się udaje portretować rzeczywistość, choć mogą czuć się w niej obco. Co decyduje o sile ich scenicznej wypowiedzi? Ich spektakle są ważnym głosem w dyskusji, czym powinien zajmować się teatr. Nie kłamią, opisując świat, bo opowiadając ze sceny, opowiadają o sobie. Bez sentymentalizmu, ekshibicjonizmu i puszenia się kombatanckimi życiorysami. Nie przypadkiem nazwali siebie kiedyś "niestrudzonymi aktorami życia".

Teatralna musztra

Wiele razy rozmawiałem o Teatrze Ósmego Dnia, kłóciłem się z widzami, kolegami krytykami o ich dorobek, aktualną formę, pomysł na życie w teatrze i poza teatrem. Ciekawa sprawa: ci, którzy widzieli ich w latach siedemdziesiątych, kibicowali im w stanie wojennym, teraz ich nie lubią. Sojusznicy rekrutują się głównie spośród trzydziestolatków. Widzów i świadków ich działalności już w wolnej Polsce, w zmienionych warunkach rozmowy z publicznością. Bo Ósemkom trzeba zazdrościć nie tyle spektakli, ile uporu, wytrwałości, poczucia misji. Wiary, że teatr musi uczyć myślenia, otwierać się na drugiego człowieka. I Ósemki uczyły mnie teatru. Nie tak jak Lupa: bo nie przestroiły mi wrażliwości plastycznej, nie podpowiadały lektur, nie wprowadzały w otchłanie ludzkiej psychiki. I nie tak jak Dziuk, bo byli dalecy od sugestii metafizycznych, uwiarygodniania scenicznego patosu, piękna i zasady, że teatr to dom. Ósemki rozmawiały ze mną na innej płaszczyźnie, nazwijmy ją polityczno-emocjonalną. Pamiętaj, nie ufaj nikomu w mundurze. Patrz na ręce politykowi. Nie idź ze stadem. Czytaj i szukaj odpowiedzi na własną rękę. Przekuwaj rzeczywistość w metaforę, po to, żeby lepiej ją zrozumieć. Swoich widzów Teatr Ósmego Dnia uczył przede wszystkim postawy społecznej. Trudnej sztuki bycia artystą-odmieńcem pośród normalnych ludzi. Aktorzy z poznańskiej grupy nie są typem artystów hipnotycznych, magów, mistrzów. Przez ostatnie lata postarzeli się, posiwieli, ale, chwalić Boga, nie zmieszczanieli. Zredukowali swój teatr do tego, co najprostsze, najbardziej komunikatywne. Kiedyś na ich artystyczne emploi składała się zainspirowana pracami Grotowskiego technika gry wzbogacona o odwagę młodości i ideową żarliwość. Dzisiaj "ósemkowy" aktor dysponuje jedynie biografią żywej ikony kontrkultury i godnością weterana sceny. Tylko żarliwość została ta sama.

Fortyfikacje utraconej wrażliwości

Ostatnie 15 lat historii poznańskiego teatru to zaplanowana działalność dwutorowa: w jego repertuarze pojawiają się na przemian kameralne spektakle i widowiska plenerowe. Pierwsze powstają z myślą o polskiej publiczności, adresatem spektakli ulicznych Ósemek jest świat wielkich festiwali. W ten sposób grupa balansuje między tym, co osobiste i doraźne, a tym, co efektowne i uniwersalne. Widowiska plenerowe Ósemek to spektakle pełne wizualnego przepychu, dynamizowane przez ruch wielkich metalowo-aluminiowych machin (kilkunastometrowy tort w Szczycie, gigantyczna, wirująca karuzela w Sabacie, statek Ultimus żeglujący po placu pełnym widzów w Arce), ekspresyjne aktorstwo, działające na emocje obrazy-metafory. Rozmach połączony z prostotą zawsze służy opowieści o słabości, która staje się siłą. O potrzebie i konieczności uporu, sprzeciwu, buntu. Ósemkom nie podoba się świat, w którym podział na złych i dobrych zastąpiła dychotomia: biedni kontra bogaci. Sabat wymierzony był przeciw zbiorowym maniom narodowym, prześladowaniu inności, nagonce na intelektualistów. Szczyt krytykował nuworyszowskie bankiety na śmietniskach Trzeciego Świata, nasze zakochanie w konsumpcji i ślepotę na heroizm biedy i codzienne cierpienie. Arka opowiadała o emigrantach, tułaczach, ludziach wygnanych i opuszczonych, dla których nigdzie poza sferą fikcji lub śmierci nie będzie już bezpiecznego miejsca.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Polska to dla Teatru Ósmego Dnia wygodna baza wypadowa do rozmowy ze światową publicznością. Przesłanie ich widowisk plenerowych brzmi mocno, zwłaszcza w krajach zniewolonych, uwikłanych w konflikty wewnętrzne, gdzie widz traktuje życie jako opresję. Ósemki z desperacką premedytacją szukają z nim kontaktu. Chcą dać mu za sprawą teatru choć jedną chwilę wytchnienia, ucieczki. Przemycają więc i eksportują wolność, odpowiadając w spektaklach na pytanie, jak być wolnym poprzez sztukę, za jej sprawą?

Bohaterem ich teatru jest zawsze człowiek upokorzony. Rozmawiają ponad naszymi głowami z tymi, którym jest w nowym, wspaniałym świecie źle, niewygodnie, ciasno i biednie. Zrealizowana na początku lat dziewięćdziesiątych "Ziemia niczyja" była groteskowo-smutną historią naszego przedzierania się na tamtą stronę, do lepszego świata: przez granice i mury, wodą, lądem, powietrzem, byle tylko przekroczyć żelazną kurtynę. Gorzkie świadectwo tęsknoty za normalnością, pięknem i dobrem.

Po co jesteśmy jako widzowie, po co nam sztuka, skoro życie jest takie straszne, niesprawiedliwe, podłe? Kolejne kameralne przedstawienie "Tańcz, póki możesz" rozliczało wybory ósemkowych aktorów, ich determinację w uprawianiu teatru, sens walki o nowego człowieka, artystę-obywatela. W końcu najnowsza "Portiernia" stała się lustrem nowej Polski: kraju, który odwraca się od "skrzywdzonych i poniżonych", zamyka przed cierpieniem innych, zapominając o długu, który trzeba spłacić, obowiązku pomagania na taką skalę, na jaką kiedyś i nam pomagano. Każdy z tych spektakli powstawał na styku sztuki z biografią, wrażliwości społecznej z zadaniami aktora. Kolaże scen, monologów, obrazów łączyli w całość tylko znani widzom z imienia i nazwiska aktorzy. Ich ocenie świata musieliśmy uwierzyć.

Komandosi kontrkultury

Jaki powinien być teatr pokoleniowy, który przeżył swoje pokolenie? Ósemki pozostają dla mnie wciąż wzorem konsekwencji, wierności raz wybranej drodze. Zazdroszczę im uporu w nieustannym zadawaniu pytania: po co jesteśmy jako artyści, jako widzowie, po co nam sztuka, skoro życie jest takie straszne, niesprawiedliwe, podłe? Ewa Wójciak i jej koledzy z zespołu nie absolutyzują teatru. Obecność na scenie nie jest już chyba najważniejszą sprawą dla Ósemek. Gdyby tak było, trzaskaliby premiery jedna za drugą. Udoskonalali warsztat, odświeżali sposoby scenicznej narracji. Tymczasem aktorstwo to dla nich szansa na publiczne wyrażenie komentarza na temat współczesności, która boli, doskwiera, która nie jest taka, jak być powinna. Pewnie, że przy takim założeniu mogliby artykuły i książki pisać, ale teatr daje przecież możliwość realnego kontaktu z odbiorcą. Rzeczywistym, a nie wirtualnym. Podejrzewam, że teatr to dla Ósemek jedynie odprysk i margines, pretekst do rozmowy z ludźmi. Dziś mają chyba już tylko jeden cel: empatię. Współczucie i współodpowiedzialność za wszystkie patologie świata. Teatr sprzężony z empatią ma za zadanie uratować poczucie sensu za pomocą czegoś prostego, niezgrabnego. Pokazać widzowi strzępy emocji, olśnień, złudzeń, jakie przytrafiają się każdemu z nas na co dzień.

Dlatego czekam na premiery Ósemek nie tylko po to, żeby zobaczyć, jak zestarzał się czy odmłodniał sceniczny język, którego używają, ale po to, żeby spotkać się z ludźmi. Wyjazd na ich ostatnią premierę "Portierni" skojarzył mi się z wizytą u dawnych nauczycieli, profesorów od postawy, trenerów sylwetki ideowej. Zrozumiałem, że głos jednego pokolenia może być ważny dla drugiego. Teatr Ósemek istnieje nie po to, żeby im przyklaskiwać, całować piach, po którym stąpali. Ale ich droga zobowiązuje do szacunku.

Wiele mnie u Ósemek złości. Choćby irracjonalna nieufność wobec teatru repertuarowego, rozumianego jako siedlisko wszelkiego artystycznego i moralnego zła. Albo odrzucanie przez członków zespołu jakiejkolwiek, innej niż kontrkulturowa, teatralnej tradycji. Podejrzliwość wobec nowowzeszłych gwiazd polskiej reżyserii. Surowa krytyka horyzontów intelektualnych i społecznego zaangażowania młodych artystów z konającego właśnie ruchu offowego. Doceniam jednak wagę ich sprzeciwu. Mają do niego prawo, bo oceniają nas wedle hierarchii innej epoki. Czystszej, mądrzejszej, bardziej bezkompromisowej. I powiem teraz coś w krótkich żołnierskich słowach: Teatr Ósemek to nie jest moja estetyka, moje lektury. Ale ich walka jest moją walką. Bo w swoich przedstawieniach Ósemki pamiętają o tym, o czym wszyscy na co dzień zapominamy.

Przegrana bitwa

Zgoda, wygląda na to, że przegrali. Nie zmienili oblicza współczesnego teatru, nie wygrali ze scenami repertuarowymi, nie mają uczniów. Estetyka teatru kontrkultury zniknie wraz z ich pokoleniem... Więc co w końcu zbudowali, oni, weterani ruchu alternatywnego? Odpowiedź: pomnikiem Teatru Ósmego Dnia jest jego osobność, a nie alternatywność. Przejmujący zapis wrażliwości pokolenia zaangażowanego w rzeczywistość, porządnego, odpowiedzialnego, obywatelskiego. Może zestarzeć się język sceniczny, ale nie zestarzeje się postawa. Dzieje Ósemek po 1989 roku to ważna lekcja, jak zachowywać się po skończonej walce. Jak wciąż być rewolucjonistą po rewolucji. Wygranej w sferze politycznej i przegranej w sferze estetycznej.

Aktorzy wychowani w tradycji teatru alternatywnego nie są tak scenicznie długowieczni jak ich koledzy z teatrów repertuarowych. Ewa Wójciak, Marcin Kęszycki, Adam Borowski, Tadeusz Janiszewski jako aktorzy dochodzą do pewnej biologicznej granicy. Jeszcze trochę i typowy dla nich sposób działania na scenie, nieustanne wędrówki w teatralnej karawanie z festiwalu na festiwal staną się bardzo trudne. Może będą jeszcze dwa spektakle uliczne i jedno intymne, wyciszone przedstawienie w sali, podsumowanie, ostateczne rozliczenie, pożegnanie drogi Ósemek.

Próbuję zatem wyobrazić sobie, co będą robić za dziesięć lat? Jest w zespole nowy aktor, Tomek Michniewicz, dwudziestokilkulatek, pasjonat hip-hopu. Czy za jakiś czas dołączą do niego inni młodzi aktorzy, a "stare" Ósemki przyjmą role reżyserów, opiekunów artystycznych i inspiratorów? Czy Teatr Ósmego Dnia przekształci się w teatralną szkołę nonkonformizmu, w której spotkają się buntownicy kolejnych generacji? A może z teatru zostanie tylko nazwa, szyld dla ośrodka budzącego postawy społeczne młodzieży, miejsce wystaw i konferencji? Istnieją "zasłużeni" artyści, na których widok odruchowo przyklękamy. Są tacy, od których odwracamy się plecami. Na hasło Teatr Ósmego Dnia staję na baczność. I salutuję. Jak towarzyszom broni. Ze skrytym, wstydliwym pragnieniem, żeby ktoś powtórzył ich drogę.

Na zdjęciu: scena ze spektaklu "Szczyt".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji