Artykuły

Broni się śpiew i muzyka

,,Rigoletto" w reż. Henryka Baronowskiego w Operze Krakowskiej recenzuje Józef Kański.

"TO WSPANIAŁE! Tyle oryginalności tyle głębokich treści.. Nareszcie coś, co nawiązce do trendów nurtujących dziś w światowych teatrach operowych". "To okropne! Nie posiadam się z oburzenia! Jak można tak zniekształcić ideę genialnego dzieła?" - takie to glosy dawały się słyszeć już w trakcie premierowego spektaklu "Rigoletta" Giuseppe Verdiego, świeżo zaprezentowanego w Operze Krakowskiej.

I można by powiedzieć, że to chyba dobrze - kiedy bowiem na temat jakiegoś wydarzenia artystycznego pojawiają się tak różne i tak silnymi emocjami nasycone opinie, to można stąd wnosić, że większość odbiorców nie pozostawiło ono obojętnymi Z drugiej jednak strony - nadmiar oryginalności, by nie rzec ekstrawagancji, na pewno nie jest rzeczą zdrową, zwłaszcza gdy nie znajduje pokrycia w treści oraz charakterze poddawanego takim zabiegom dzieła.

Powstałey bowiem w 1851 r. i z triumfalnym sukcesem wystawiony w weneckim Teatro La Fenice (a dodajmy, że zaledwie w dwa lata później oglądany także w Warszawie) "Rigoletto" stał się rewelacją na tle ówczesnego repertuaru operowego przede wszystkim przez realizm swej treści, przez kapitalną muzyczną charakterystykę występujących postaci oraz niespotykaną wcześniej w operze prawdę i silę dramatycznego wyrazu. Warto notabene wspomnieć, że za pierwowzór postaci rozpustnego księcia Mantui posłużyła tu autentyczna postać panującego w epoce renesansu francuskiego króla Franciszka I.

Tymczasem reżyser krakowskiego przedstawienia (i zarazem współtwórca jego scenografii) Henryk Baranowski zlekceważył te właśnie tak istotne walory opery Verdiego i postanowił przedstawić całą tragiczną historię książęcego błazna w sposób surrealistyczny - jako osobliwą projekcję snów, marzeń i rozigranej wyobraźni głównych bohaterów, wprowadzając dodatkowo pewne relacje między nimi niewynikąjące z treści libretta (tak np. w myśl koncepcji reżysera Rigoletto kocha swą córkę nie tylko ojcowską miłością...) i budując sytuacje sceniczne bez troski o ich zgodność z padającymi z tejże sceny słowami - w obcym co prawda języku, tj. we włoskim oryginale. Trudno np. dojść, czemu księcia Mantui zamiast dworzan otacza gromada urzędników (czyżby miał nie być władcą, a tylko szefem jakiejś instytucji?), albo dlaczego, gdy niepokoi się gwałtownie o los porwanej Gildy, ta stoi obok niego spokojnie bawiąc się z kanarkiem w klatce? Jeśli to tylko obraz kochanej dziewczyny w jego myślach to niezbyt fortunnie przedstawiony...

Od muzyczno-wokalnej natomiast strony mogło przedstawienie "Rigoletta" sprawić wiele satysfakcji Zaproszony do przygotowania tego spektaklu włoski dyrygent Aurelio Canonici znakomicie prowadził operę Verdiego, nadając kolejnym epizodom właściwe tempa oraz wyrazistą wewnętrzną dynamikę. Niedawny laureat Konkursu im. Adama Didura w Bytomiu Mikołaj Zalasiński urasta dziś niewątpliwie do rangi jednego z czołowych polskich barytonów, co potwierdził teraz świetnym wykonaniem niełatwej tytułowej partii w operze Verdiego. Dobrym - także postaciowo - księciem okazał się Leszek Świdziński, a doświadczona Joanna Woś ujmowała czystością i precyzją wykonania efektownej partii Gildy - nawet jeżeli nie włożyła w nią tyle wyrazu, ile można by pragnąć. W skromniejszej zaś rozmiarami partii bandyty Sparafucile ładnie spisał się bas Janusz Borowicz. Od tej więc strony można mówić o sukcesie - a w końcu w operze z pewnością najważniejsze są śpiew i muzyka

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji