Gyubal Wahazar
Witkacy został beatyfikowany, napisano o nim wiele książek oraz jedną powieść, cudzoziemcy zaczęli się o niego rozpytywać, co w sercach nadwiślańskich kompleksiarzy wzbudza zachwyt sam dla siebie oraz sam w sobie. Pewien amerykański krytyk teatralny wyraził wszakże ubolewanie, że Witkacy został odkryty czterdzieści lat za późno. Czyż można sobie przecież wyobrazić wystawienie któregokolwiek z jego tekstów, przed czterdziestu laty, w USA albo i w Anglii!? Albo gdziekolwiek! Witkacy nie mógł się był zrodzić nigdzie indziej, nie mógł też stać się niczyim prekursorem poza Polską, nie jest więc ojcem duchowym ani Ionesco, ani Becketta, niewątpliwy miał wpływ chyba jedynie na Mrożka, którego "Tango" nie mogłoby powstać bez "Matki". Żale, że nie został odkryty wcześniej są mniej więcej tej samej klasy, co żale, że w roku 1900 nie znano tranzystorów. Witkacy jest dramaturgiem na tranzystorach i jego czas nadszedł we właściwym momencie, to jest wtedy, gdy przybyło nieco osób zdolnych do uznania w nim człowieka inteligentnego, który pisywał piekielnie sceniczne sztuki dla czasów, które miały dopiero nadejść. Jest prawdopodobne, że gdyby gdzie indziej nie zjawił się "teatr absurdu", Witkacy spoczywałby sobie pod warstwami kurzu, pamiętany jedynie w kręgu znajomych. Stawiam tedy przekorną tezę, że to Witkacy zawdzięcza swoje odkrycie Ionesco i Beckettowi, a nie odwrotnie. Jego spóźnienie jest jego zwycięstwem.
Jego "demoniczny modernistyczny nadkabaret" (termin Konstantego Puzyny) znajduje w Polsce nie tylko inteligentnych odbiorców, ale i równie inteligentnych inscenizatorów. Kiedy Tadeusz Kantor i Tadeusz Mikulski przygotowali w swoim Cricot 2 "Mątwę", było to zjawisko odświeżające, rozbrajające, wpuszczające powietrze w zatęchły klimat teatru połowy lat pięćdziesiątych. Wtedy spotkanie z "Mątwą" było rzeczywiście dużym przeżyciem. Potem, wskutek poprawy sytuacji, wskutek ożywiania się teatru, wskutek pojawiania się na naszych scenach sławnych na Zachodzie sztuk nowej awangardy, doznań tych było coraz mniej; teatr wracał do normy. Pokazaliśmy sobie u siebie wszystko, co było do pokazania, teatr w Polsce stał się teatrem o najlepszym repertuarze na świecie, ale repertuar ten się nie poszerzał. Po wyeksploatowaniu wszystkich jego zasobów - zgasł i rzadko kto dziś ośmiela się doń wracać. Witkacy pozostał na placu sam. Witkacego jest sporo, dość na wiele najbliższych sezonów; można wnioskować (z układu gwiazd, naturalnie), że Witkacy zacznie w Polsce spełniać wszystkie role, w których dotychczas obsadzano Szekspira. Kabaret Szekspira ustąpi miejsca nadkabaretowi Witkacego. Dlaczego ? Ponieważ właściwie obydwaj panowie mówią o tym samym. "Gyubal Wahazar" może być uważany za "Ryszarda III" naszych czasów albo za "Makbeta". Odnoszę wrażenie, że mówię jak Prorok z Pomfret w "Życiu i śmierci Króla Jana". Prorok z Pomfret przewidział, że Król Jan złoży koronę w Wielkanoc. Owszem, składał, ale nie pod przymusem. Składał dobrowolnie. I tylko po to, żeby ją natychmiast przywdziać na nowo, tym razem już z błogosławieństwem Rzymu.
Pisanie sztuk politycznych jest rodzajem rozwiązywania krzyżówek. Zawsze wiadomo, że na przecięciu dwu wyrazów musi się zjawić jedyna możliwa litera wspólna dla obu. Jest to Konieczność, albo Kompromis. Krzyżówki to pewien mechanizm. Witkacy znał jego budowę. "Gyubal Wahazar" jest to krzyżówka rozwiązana bez wysiłku, zbudowana na prostym schemacie ze schematycznego materiału językowego, a jest to materiał "nowoczesny". Tak jak mówią bohaterowie tej "komedii" piszą dziś krytycy z IBL oraz absolwenci polonistyki. Słowa "nowoczesny" i "komedia" wzięte zostały w cudzysłów wcale nie w celu ich skompromitowania. "Ależ wściekła komedia jest to wszystko" - powiada Morbidetto-kat w końcu aktu III. I to jest komedia, choć Witkacy nazywa rzecz o Gyubalu i reszcie "nieeuklidesowym dramatem". Witkacy
jest bliski Szekspirowi; tak samo jak Szekspir odczuwa ową "wściekłą komediowość" cyrku zwanego życiem z jego walką o władzę, o wpływy, o dominacje, o przewagi, z jego erotyzmem co się w naszych oczach przeradza w tak zwaną "rewolucję seksualną", której natury jako czytelnik Brantome'a, Boccaccia, Fredry, Sade'a oraz Ireneusza Iredyńskiego, który się do nich przyłącza, zgłębić nie jestem w stanie. Rewolucja seksualna najlepiej wykładana bywa na kursach prowadzonych przez p. Janusza Głowackiego w filmie pt. "Trzeba zabić tę miłość". Wahazar pragnie przerobić kobiety na kobietony, oraz na matki mechaniczne, dziś Urban bierze to na swój sztandar i przystępuje do realizacji hasła, uważając, że inwestowanie w kształcenie kobiet jest marnotrawstwem publicznego grosza, jeżeli potem mają się one zajmować tak jałowymi czynnościami jak wychowywanie dzieci. Dzieci można wychowywać w inkubatorach, potrzebne są nam matki mechaniczne, których potomstwo nie zechce się w ogóle zajmować odróżnianiem ziarna od plewy i będzie wierzyć we wszystko. Witkacy, jak widzimy, ma zapewnioną egzystencję. Jest to chyba jeden z niewielu dramaturgów świata, którego tekstu się nie przycina. "Wahazar" jest nam w Ateneum przedstawiony nieomal bez cięć, nie zauważyłem żadnych braków, prawie żadnych, powiedzmy, bo nieodżałowana Jabuchna Musiołek występuje tylko w spisie osób, a trzech katów możemy sobie darować, podobnie zamiast wielu panów w cylindrach starczy nam jeden, jako pars pro toto.
Witkacy traktował swój teatr totalnie ale nie bez domieszki - kpiny nawet w opisach postaci. Ojciec Unguenty ma lat 92 (dziewięćdziesiąt dwa! - dodaje słownie). W tej jednej instrukcji zawiera się właściwie cała cudowna postawa tego dramaturga: sugerując dokładnie wiek, wygląd postaci oraz opis dekoracji - szarżuje, przez co zwalnia inscenizatorów z obowiązku trzymania się jego instrukcji autorskich. Maciej Prus zrozumiał to prawidłowo, dotknął tekstu w kilku miejscach, a zgrabnie. Krzysztof Pankiewicz także poczuł się zwolniony z obowiązku wierności wobec uwag dotyczących zabudowania sceny, w sumie rzecz dzieje się w jednej dekoracji. Tanio i... wieloznacznie! Najpiękniejszy typ sprzeniewierzenia autorowi zademonstrował reżyser w scenie zastrzelenia Gnumbena, który miał wedle woli Witkacego "zwalić się bez słowa na ziemię" po strzale między oczy, a który zamiast się zwalić odtańczył jeszcze radosny taniec pajaca szczęśliwego, że pada z ręki ukochanego wodza. Jest to bowiem śmierć w nagrodę za trwanie na posterunku... (Masz w nagrodę śmierć na posterunku, kapitanie!).
Maciej Prus prowadził cały zespół idealnie. Aktorzy mówią tekst Witkacego jak własny, rozkładanie akcentów, pointowanie, ironijki gdzie trzeba - wszystko to świadczy o tym, że Prus ma ucho, albo że aktorzy mają uszy, albo jedno i drugie. Tekst "Gyubala Wahazara" jest przecież "kompletnie sztuczny", jest "ultrainteligencki", a mimo to pada "ze sceny" ostro, celnie, wywołuje salwy śmiechu. No bo trudno sobie wyobrazić coś bardziej komicznego niż baby mówiące językiem fizyko-matematyków, albo nadświadomego kata, który pragnie zostać kanalią doskonałym przy następnym panu.
Jest pewnie trochę szarży pod publiczkę z tym przeerotyzowaniem Świntusi Macabrescu oraz w zamianie "komisji" ustalającej procentowość kobietonów i kobiet w paniach Lubricy i Scabrosie, które Prus poddał zbiorowemu gwałtowi w wykonaniu gwardzistów Wahazara. Zapewne jest to w zgodzie z kanonem "rewolucji seksualnej", scenicznie mocne, ale chyba już odrobinę zbyt łatwe. Czas jest taki, że zwabianie publiczności na gołe aktorki i jawne obłapianie zaczyna nużyć - jako zjawisko, co nie musi oznaczać, że "Gyubal Wahazar" w Ateneum nuży także. Zbyt to wszystko dobrze się obraca w ustach i gestach Jerzego Kamasa, Romana Wilhelmiego, Ewy Milde, Anny Ciepielewskiej, Lecha Ordona, Tadeusza Borowskiego, Zdzisława Tobiasza, Andrzeja Zaorskiego, żeby można było temu przedstawieniu stawiać zarzuty.
Spektakl ten ma dwu bohaterów szczególnych. Robotnika, który się przysłuchuje i przygląda, pijąc piwo i pogryzając pszenną bułką i stawia od czasu do czasu pytanie: a ja, co ja mam z tego? oraz młynarza, który uzyskał podpis Wahazara na piśmie potrzebnym do tego, żeby młyn szedł, grożąc dyktatorowi, że mu obije mordę, jeżeli nie podpisze. Uzyskawszy podpis zdumiał się wielce, podobnie jak bezskutecznie antyszambrujący tłum inteligentów. Po czym został dygnitarzem, ale nie rozpaczał po zaduszeniu Wahazara. Jedynie donna Scabrosa (poddając się Kwibuzdzie) wznosi okrzyk w imieniu wszystkich: Ach! Ach! Ach! A jednak ostatni urok życia prysł wraz ze śmiercią Wahazara... Wielokropek należy do Witkacego. Pod wielokropkiem data ukończenia sztuki: 14 XI 1921. Moja matka miała wtedy lat 10.