Witkacy i Kafka (fragm.)
"GYUBAL WAHAZAR" "Jan Maciej Karol Wścieklica", "Oni". "Nowe Wyzwolenie" czy - najwcześniejsza - "Maciej Korbowa" to sztuki Witkacego poświęcone tytanom, nadludziom z "mózgami jak beczka", przepełnionym jakąś przedziwną mocą duchową. W "Wahazarze" Witkacy - jakby z satysfakcją - ukazuje degrengoladę tej "mocy": cała siła tyrana tkwi w jakichś tajemniczych gruczołach, którymi - niby współczesnymi przeszczepami - manipuluje doktor Rypmann, w istocie główny animator tej i następnych tyranii, które już się szykują.
Gyubal Wahazar jest nądtyranem, toczącą pianę z pyska bestią, panem życia i śmierci poddanych - jest także domorosłym filozofem, szukającym dla swej władzy moralnych i intelektualnych uzasadnień - lecz pod koniec sztuki, poddany eksperymentom Rypmanna i jeszcze bardziej mętnej sofistyce religijnego sekciarza, który przejmuje jego władzę - Wahazar staje się bezsilną i bezwolną kukłą. Jest to więc sztuka o degeneracji totalnej władzy, a Wahazar - ucieleśnieniem takiej władzy w ogóle (nie darmo jest on kolejnym wcieleniem bohatera wcześniejszego dramatu Witkacego - "Macieja Korbowy i Bellatrix", tyle tylko, że tam był przywódcą syndykalistów, tu - krwiożerczym jedynowładcą).
"Gyubal Wahazar" to dramat o nienasyceniu władzą i przesyceniu nią. Kiedy Wahazar - aby nie ugiąć się pod brzemieniem swej nadludzkiej potęgi chce się nią podzielić z - jak mu się wydaje - godnym partnerem, przegrywa. I tak być musi. Jak pisze Anatol Stern: "Despota - dyktator musi być samotny jak Bóg".
Według mego zdania ta sztuka o samotności samodzierżcy nie jest czołowym osiągnięciem Witkacego. Oglądając ją, doświadczam wrażenia jakbym widział w skrócie inne jego dramaty: "Gyubala Wahazara" cechuje bowiem pewna auto-wtórność autora "Szewców".
Toteż kiedy "Gyubala Wahazara" wystawia obecnie warszawski Teatr Ateneum, wrażenia są dwojakiego rodzaju. Po pierwsze - najwyższe superlatywy wobec samego przedstawienia. Znakomita jest scenografia Krzysztofa Pankiewicza. Reżyseria Macieja Prusa jest z jednej strony - jak się wydaje - optymalnie najlepszym potraktowaniem dramatu, z drugiej znacznym poszerzeniem zasięgu dotychczasowych "witkacowskich" - dokonań Prusa. Mówiło się niegdyś, że Prus jest specjalistą od "Witkacego realistycznego". "Gyubal Wahazar" ukazuje, że byt to sąd powierzchowny : tutaj reżyser wznosi się na wyższe rejony wyobraźni poetyckiej, konstruując jednocześnie swoistą, nadrealną logikę tego świata "na przełęczach bezsensu", gdzie według Witkacego - dzieje się akcja sztuki. Rola Gyubala jest świetnym osiągnięciem aktorskim Jerzego Kamasa, który znakomicie pokazuje ruch zstępujący tej postaci od wyżyn władzy do całkowitej końcowej bezsilności. Znakomite są też role Tadeusza Borowskiego (ojciec Unguenty), Romana Wilhelmiego (Rypmann), a z pań Ewy Milde, Anny Ciepielewskiej... i tak można by wyliczyć całą obsadę.
Jakie więc wątpliwości można mieć po takim przedstawieniu? Nie wiem oczywiście, czy podobne mniemanie nasuwa się innym widzom, ale osobiście jestem już trochę "przesycony" Witkacym. Po okresie ciszy, przyszedł okres wzmożonego zainteresowania autorem "Gyubala". Ale teraz kiedy niemal każdy teatr ma w repertuarze którąś ze sztuk Witkacego, zaczyna się odnosić wrażenie, jakiego ja doznałem na przedstawieniu: że ja tę sztukę widziałem zupełnie niedawno...Witkacy ze wszystkich dramatów - niczym w nieudanym collage'u Szajny - zaczyna zlewać się w jedno. Nie jest to dobry objaw.