Sadyzm i groteska
"Jakkolwiek... sztuki moje nie są fotograficznym odbiciem życia, jednak nad "banialukami" (jak ośmielił się wyrazić jakiś zarozumialec z "Nowego Dziennika") w nich zawartymi pomyślą jeszcze kiedyś przyszli historycy literatury" - napisał gdzieś St I. Witkiewicz. Rzeczywiście, pomyśleli nie tylko historycy literatury, ale i teatry, w Polsce i poza jej granicami dość szeroko w świecie. Choć i dziś jeszcze wśród widzów tych sztuk można usłyszeć opinie, że to "banialuki", na które szkoda czasu.
"Gyubal Wahazar" wystawiony w "Ateneum" - powiedzmy od razu, że to doskonałe przedstawienie, precyzyjnie wyreżyserowane przez Macieja Prusa - dzieje się "na przełęczach bezsensu", jak wiele sztuk Witkacego. Jest to jednak bezsens w odniesieniu do owego "fotograficznego odbicia życia", a nie wobec stężonej, przerażającej wizji świata zawartej w tym utworze. Możemy to ocenić zwłaszcza dziś z perspektywy czasu po przeżytych doświadczeniach, o których Witkacemu w roku 1921, kiedy powstał "Wahazar", nawet się nie śniło. A raczej właśnie mu się tylko śniło na podstawie pewnych zadatków i rzeczywistości.
Zresztą, wiadomo, Witkacy chciał, aby przedstawienia jego sztuk robiły wrażenie jakiegoś niesamowitego snu. Zgodnie z teorią Czystej Formy miały wywoływać "dreszcz metafizyczny", zbliżać do "tajemnicy istnienia", pokazywać "jedność w wielości" człowieka itd. Ale nie sposób, oglądając te sztuki w teatrze, komentować je teorią estetyczno-filozoficzną autora, tym bardziej, że nigdy tej teorii w pełni nie realizowały. Trzeba patrzeć na to jak na normalny teatr, oczywiście, nie naturalistyczny.
"Gyubal Wahazar" jest jedna z wariacji na tematy i postacie, powtarzające się w całej twórczości Witkiewicza. Apokalipsa, katastrofizm, świat, w którym mechanizacja i zbiorowość ściera jednostkę, "kontinuum Absolutnego Nonsensu", fantastyczne w swej potworności państwo. I beznadziejne próby wyrwania się z tego kręgu, paradoksalnego zdobycia wolności poprzez okrucieństwo i sponiewieranie człowieka. Błędne koło. Sadyzm ożeniony z groteską.
Nie ma co doszukiwać się specjalnych głębi w tej sztuce. Jest to po prostu wybujała zabawa teatralna w której nieco sztubackie dowcipy rodem z nadkabaretu w rodzaju "Ubu Króla" Jarry'ego (co już dawno zauważono) mieszają się z śmiesznością koszmaru, od której ciarki po plecach przechodzą. Może to właśnie jest ów "dreszcz metafizyczny"? Mniejsza o nazwę, ale Andrzej Prus potrafił to zasugerować w przedstawieniu. Wyszedł ze stwierdzenia, że "piekło jest jedną wielką poczekalnią" i poczekalnię przy audiencjonalnej sali tyrana z pierwszego aktu uczynił piekłem i więzieniem, w którym rozgrywa się cała sztuka. Krzysztof Pankiewicz wyposażył to piekło - na ogół zgodnie ze wskazówkami autora - wielkiej piękności scenografią z niespokojnym deseniem czerwonych zygzaków na ścianach bez okien. W tym wnętrzu szybko i płynnie następują po sobie dobrze wypunktowane obrazy groteskowego koszmaru, a wstawki pantomimiczne potęgują jeszcze ostrość i gwałtowność wrażeń.
Tyrani Witkacego nie objawiają zwyrodnienia władzy czy bezlitosnej mechaniki rządzenia. To wodzowie pragnący osiągnąć pełnie ludzkich możliwości poprzez czynienie zła i okrucieństwo, sprawdzający swoją moc, nigdy nienasyceni, Taki jest też Wahazar, przy tym ten jego sadyzm "metafizyczny" splata się - jak każdy sadyzm - z perwersją erotyczną. To bardzo charakterystyczny motyw twórczości Witkiewicza. W przedstawieniu podkreślono go trafnie i dobitnie, jako czynnik kształtujący tę postać. Wahazara gra JERZY KAMAS znakomicie. Okrutny despota szalejący z pianą na ustach, wprawdzie nie dosłownie - jak chce tego autor - ale przenośnie, nie mniej straszliwie. Nędzny kabotyn pozorami siły ukrywający pustkę i słabość. Degenerat, którego zbrodnie łączą się erotycznie z doradcą i katem Morbidetto (gra go wybornie ANDRZEJ ZAORSKI), co nie przeszkadza mu wziąć za kochankę nieletnią Świntusię Macabrescu (kapitalna w tej roli drażniącej Lolity EWA MILDE).
Wahazar ponosi klęskę. Jego władza przechodzi na twórcę sekty obowiązującej doktryny, Ojca - Ungwentego który ogłosi się Wahazarem II: Tadeusz Borowski doskonałymi środkami aktorskimi stwarza inną odmianę takiego samego tyrana. Roman Wilhelmi zasłużył na wszelkie pochwały jako sataniczny Rypmann, dokonujący eksperymentów medycznych na ludziach - jak zresztą i pozostali aktorzy. W tym przedstawieniu nie ma skaz aktorskich.