Artykuły

"Czekając na Godota"

Antoni Libera, autor przekładu sztuki Samuela Becketta "Czekając na Godota", pisze w programie teatralnym, że jest ona uznana przez krytykę światową za największy dramat, jaki powstał w XX wieku i za jeden z kamieni milowych w historii dramaturgii od Ajschylosa począwszy. Oczywiście takie kategoryczne twierdzenia w odniesieniu do literatury, czy sztuki w ogóle, są zawsze ryzykowne. Od napisania "Godota" minęło 35 lat i - mimo wszystko - to nie jest jeszcze dystans czasowy upoważniający do umiejscawiania utworu w panteonie arcydzieł wszechczasów.

Bez wątpienia Beckett zaproponował widzowi teatralnemu coś zupełnie nowego, filozoficzny dyskurs nad kondycją ludzką, nie kończący się dialog między dwoma ludźmi usiłującymi zgłębić istotę istnienia, będącymi ciągle w wędrówce czy też w pogoni za sensem życia. W drodze spotykają innych, ale ciągle tych samych dwóch partnerów. Bo przecież muszą być inni, żebyśmy wiedzieli jacy jesteśmy sami. Każda z tych postaci pozornie ma swoje, indywidualne rysy, charakter, osobowość, ale przecież autorowi nie chodziło o tworzenie postaci wyposażonych we własną psychologię, o ich portret uwikłany w kontekst społeczny, historyczny czy jakikolwiek inny. Traktuje sytuację ludzką jako pewien abstrakt, wypreparowany problem do rozważenia. Ale widz nie potrafi inaczej odbierać scenicznej postaci jak konkretnej osoby, w tym wypadku pana Estragona, którego coś najbardziej gna w dal i nie potrafi długo przebywać w jednym miejscu, pana Vladimira, który w największym zapale prowadzonego dyskursu zawszę pamięta, że przecież obaj czekają na Godota, że Lucky to nędzna figura, która niczego więcej nie potrafi jak godzić się z przegranym życiem, a Pozzo ma coś z tyrana i władcy, który niesie w sobie wieczne poczucie przyszłej przegranej.

Mam wrażenie, że z tego rozmijania się abstraktu, zawartego w tekście, z konkretem w odbiorze widza zrobił pożytek sceniczny reżyser przedstawienia w Teatrze im. Jaracza - MACIEJ PRUS. Gdzieś tutaj wydobył pokłady smutnego komizmu i ironii, ba, czasem, nawet czystej śmieszności i ton ten podpowiedział aktorom. Dzięki temu, mimo tak trudnej problematyki i wymagającego stałego napięcia uwagi dialogu, spektakl sprawia wrażenie pewnej lekkości i potoczystości. Paradoksalność czy też absurdalność sytuacji, w które popadają; bohaterowie sztuki i sposób w jaki na nie reagują, stanowi dla reżysera materiał dla rozwinięcia teatralnych działań. Są one precyzyjnie przeprowadzone, ani w jednym momencie nie odchodzą od istoty tekstu, nie idą w kierunku pustego efektu.

Tak wiec MARIUSZ SANITERNIK swojego Estragona z ironicznym dystansem, ale też daje mu odrobinę rodzajowej charakterystyczności przez co tworzy postać ciepłą i sympatyczną, jakby trochę bezradną w grze intelektualnej, którą mu narzuca Vladimir w wykonaniu MARIUSZA WOJCIECHOWSKIEGO. Ten bowiem pokazuje nam, że chce przedstawić Vladimira serio, i jakby jednocześnie z lekka się od tej postaci dystansował. GRZEGORZ HEROMIŃSKI w roli Lucky'ego, trochę jakby w przedstawieniu Prusa schowanej, tworzy przed naszymi oczyma człowieka bezbrzeżnie zdumionego obrazem świata i ludzi, bezradnego i zagubionego. Pyszną rolę Pozzo tworzy ZBIGNIEW JÓZEFOWICZ, w I akcie władczego i hałaśliwego, pewnego siebie aż po tony groteskowe i przegranego, chciałoby się powiedzieć - "przetrąconego", w akcie II. W małej rólce Chłopca wystąpił z powodzeniem KRZYSZTOF FRANIECZEK.

Sztuka Becketta grana jest w Łodzi nie po raz pierwszy. Chyba dobrze, że się ją przypomina. Jak zauważyłem w czasie spektaklu, młodzi widzowie przyjmowali ją ze szczególnym zainteresowaniem. Bo w końcu chyba oni patrząc w przyszłość stawiają sobie częściej pytania podobne do tych, które padają ze sceny z ust Estragona czy Vladimira...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji