Artykuły

W kręgu Wysockiego

Ósmy krąg - pieśni Włodzimierza Wysockiego oraz Maryny Cwietajewej, Aleksandra Galicza, Borysa Pasternaka, Aleksandra Rozenbauma i autorów anonimowych. Reżyseria i choreografia Jan Szurmiej, scenariusz Bogusław Klimsa i Andrzej Zaorski, scenografia Wojciech Jankowiak, kier. muzyczne Bogusław Klimsa i Zbigniew Piotrowski. Teatr Kameralny we Wrocławiu - spektakl impresariatu Teatru Polskiego.

WYSZPERANE z szuflad, z zakamarków pamięci, z własnego, gniewnego milczenia, wracają do nas wiersze. Przez bełkotliwy, bezmyślny rytm dyskotek, przebija się puls poezji, silniejszy niż tętent, wybuch, grom. Tak samo dobitny w chrapliwym krzyku Wysockiego i skupionym szepcie Achmatowej. W cierpkich wierszach Gumilowa czy Mandelsztama. W strofach odsądzonych od czci i wiary przez totalistyczny komunizm, tego nowego kolosa na glinianych nogach, który się sam zawalił przy pierwszym podmuchu "pieriestrojki".

Wracają wielcy poniżeni, z nimi idą nowi jak Rozenbaum, najpopularniejszy, dziś bard, radziecki, stąpający śladami Wysockiego, aktora z Taganki, którego - do niedawna - własny teatr nie mógł uczcić. Wraca to, co było prawdziwym lustrem przechadzającym się po gościńcu, zastępowanym do niedawna przez radiowy ekran sztucznego zwierciadła - telewizora.

Tak jest w Związku Radzieckim, tak jest i u nas, gdzie piosenki Wysockiego, wiersze radzieckich "zakazanych" poetów, słuchane chętnie w środowiskach inteligenckich, młodzieżowych, stawały się własnym manifestem, pod nieobecność rodzimego. Wysocki mówił w naszym imieniu, Cwietajewa płakała za nas...

I Szurmiej, i Klimsa, i Zaorski, i Piotrowski, są z tego pokolenia, które będzie się niebawem oficjalnie nazywało "marcowym". Są z generacji pokonanych niepokornych, którym świeciła gwiazda Wysockiego. Nic dziwnego, że potrafili zbudować najprawdziwszy z dotychczas obecnych na polskich scenach (krakowska "Bagatela", warszawskie "Ateneum"), portret tego barda. Wizerunek dramatyczny, pozbawiony płaskiej rodzajowości, tuzinkowej sensacyjności, za to pulsujący prawdą czasu.

Tytuł tego spektaklu został zaczerpnięty z "Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego" Jacka Kaczmarskiego, poety i pieśniarza, dziś na emigracji, wówczas w podziemiu wykrzykującego swój dramatyczny protest przeciw czasom, o których teraz w tym samym tonie czyta się na pierwszej stronie "Trybuny Ludu". Kaczmarski napisał nową dantejską podróż przez współczesne piekło życia. Pomysł tego songu stał się pomysłem teatralnego scenariusza.

Niesamowita scenografia Wojciecha Jankowiaka odwołuje się nie do uczuć estetycznych widza, a do emocji. Szarość, czerń, błysk lampy, łoskot windy opuszczającej się w dół. Coraz niżej i niżej, do coraz boleśniejszych sfer społecznego upodlenia, do "biednych ludzi" opatrzonych stemplem "inny", ' "wróg", "odmieniec", "niebezpieczny" (jednakowo byli traktowani przecież i dziwka, i opozycjonista).

Ta wędrówka odbywa się z pomocą śpiewanych wierszy. I jeden jest jej cel - pokazać, że piekło to my. Ludzie. I że poeci potrafią przezwyciężyć strach, aby to piekło zanotować, z całą jego ohydą.

Poeci nie kłamią. Czasem gubią nazwiska, ale ich rymy zostają. Właśnie z takich, anonimowych już pieśni i piosenek, składa się początkowy obraz - galeria odeskich odmieńców, frajerów z Mołdawanki, nikomu nie wadząca egzotyka. Ale oto już inna - stachanowiec, antysemita, dzieci Stalina. Dalej - bezmyślni przeżuwacze codzienności, produkty majowej propagandy - wreszcie ten z portretów: Józef Wissarionowicz - piętno wielu serc.

Postaci, znaki charakterów, sygnały losów. Zjawiają się w opowieściach z wierszy, czasem przychodzą, żeby osobiście zagrać swoją rolę. Jest coś z psychodramy i seansu pamięci w ascetycznym spektaklu wrocławskim. Jest takt, umiar i logika zdarzeń. Są świetni aktorzy, którym kontrast dramatyzmu i komizmu, bohaterstwa i prostoduszności, dosadności i finezji, nie sprawia żadnych kłopotów.

Halina Śmiela-Jacobson, niezapomniana w songu Cwietajewej, ale też i w obyczajowym "Dialogu przed telewizorem" Wysockiego, stylowa Jolanta Góralczyk, aktorka z Teatru Lalek (tu gościnnie). Dobrany męski kwintet, w którym brylują Krzysztof Dracz (wspaniale śpiewa Rozenbauma) i Paweł Okoński, Wojtek Kościelniak, Igor Kujawski, Edwin Petrykat, prezentują dużą kulturę sceniczną.

Teatry chętnie dziś sięgają do piosenek, jeszcze chętniej podpierają się nastrojami chwili, choćby przypominając Wysockiego. W powodzi niby-teatralnych zdarzeń, wrocławski spektakl jest z pewnością zjawiskiem wartym większej uwagi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji