Artykuły

Wysocki - nareszcie!

Po Brelu, po Hemarze, po recitalach autorskich Wojciecha Młynarskiego i na ten program, złożony z pieśni Władimira Wysockiego, trudno zdobyć bilet do warszawskiego Ateneum. Działa wysoko ceniona marka tamtych spektakli, oddziałuje ich swoista magia. Przyciąga uwagę osoba Wojciecha Młynarskiego, tłumacza wielu ballad rosyjskiego aktora, poety i pieśniarza. Głównym magnesem jest jednak oczywiście Wysocki.

Jego legenda zatacza coraz szersze kręgi, inspirując imitatorów, którzy chrypiąc próbują oddać hołd "Wołodi", nie rozumiejąc ani sensu tych ballad, ani sensu tego, co robił Wysocki, czemu się poświęcił, oddał. Bóg z nimi - choć przykro czasem, bardzo przykro, tym bardziej że zmarli nie mogą się bronić. Dlaczego o tym piszę? Nie dla sięgnięcia po kontrast, nie dla porównania, bo to byłoby nietaktem wobec twórców programu warszawskiego, lecz dlatego, że w owym kultywowaniu pieśni Wysockiego, nie tylko zresztą u nas, także w ZSRR, często naprawdę niewiele się ostało z Wysockiego. O czym może warto pamiętać, zanim człek stanie w kolejce do kasy Ateneum.

W programie, którego scenariusz przygotował wspólnie z Ireną Lewandowską Wojciech Młynarski, nie to jest najistotniejsze, że jego wykonawcy nie próbują powtarzać autorskich interpretacji Wysockiego, że nie naśladują go - co jak już wspomniałem - jest zjawiskiem nagminnym, choć wiem, że akurat to właśnie najłatwiej wpada w ucho i oko. Sądzę jednak, że nie pierwsze wrażenie jest tu najważniejsze, najważniejszy jest pomysł tego spektaklu, wyeksponowany już na początku. Oto szeroko otwierają się zbite ze starych desek koślawe wrota (scenografia Marcina Stajewskiego), tuż przy nich na jakiejś ławce siedzą ludzie w szarych waciakach, obojętni, apatyczni. Kim są? Utrudzonymi robotnikami zapomnianego przez władze i Boga kołchozu, gdzieś w głębi kraju? A może więźniami jednego z tysięcy obozów? Czas płynie - oni trwają w swojej apatii. I nagle z tej apatii, z nędzy, z bólu i poniżenia rodzi się pieśń, która tym ludziom otwiera usta, daje upust złości, żalu do losu, gniewu na współnieszczęśnika, daje tym ludziom także chwilę uśmiechu. Nie przypominam sobie, by ktoś tak trafnie i tak przekonująco ukazał na scenie czy estradzie genezę pieśni, genezę zjawiska, któremu na imię Wysocki.

Program niczego i nikogo nie chłoszcze, nie heroizuje poniżonych i nie piętnuje tych (tego), którzy winni są tego poniżenia, on raczej pozwala widzowi spojrzeć na pewną rzeczywistość jakby z dystansu. Dlatego i śmiech, i powaga są w tym programie często przewrotne. A czy może być inaczej w świecie pokręconych norm, odwróconych proporcji, zanegowanych zasad zdrowego rozsądku? Ale to z tego właśnie świata wyrosła pieśń Wysockiego. Warszawski program pozwala to sobie uświadomić.

Kończy się pierwsza część spektaklu. W głębi zapala się kolorowy neon Aerofłotu, stewardessa, jak z reklamowego plakatu, zaprasza, ludzie w waciakach się podnoszą, oczom nie wierzą. Ten pomysł przypomniał mi niedawno w Polsce oglądane leningradzkie przedstawienie "Braci i sióstr" według powieści Fiodora Abramowa. Tam ludziom w waciakach, przyciśniętym biedą pokazywano kadry z kolorowego filmu, w którym żniwne ziarno płynęło złotym potokiem, pokazywano je ludziom, dla których chleb był mały jak komunikant.

W drugiej części - ci sami aktorzy, ci sami ludzie. Poznajemy ich, choć zrzucili z ramion waciaki. Wyprostowali się, ale czy mogli zapomnieć o tym, co było? Pieśń potwierdza, że nie. Tamto życie, tamto poniżenie, tamten ból jest w nich zakodowany. Waciaki zamienili na marynarki, zapalono im kolorowe neony, i tyle tego.

"Wysocki" w Ateneum - to program i mądry, i piękny, artystycznie zdyscyplinowany, co w sztuce pogranicza teatru i estrady jest - jak sądzę - szczególnie ważne. Zasługa to Wojciecha Młynarskiego jako inicjatora, reżysera i aktora tego przedstawienia, zasługa to całego zespołu. (E. Kamiński, M. Opania, L. Pietraszak, A. Wojton, W. Zborowski oraz na zmianę J. Borkowski i M. Sosnowski). Oczywiście można by tu, kierując się może kryteriami bardziej teatralnymi niż estradowymi, kłócić się z twórcami programu o zakończenie, a ściślej o zakończenia, bo spektakl ma jakby dwie, a nawet trzy finałowe pointy, można by spierać się o interpretację tej czy innej ballady. Ale to jednak detale.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji