Artykuły

Portret Aktora

Chciałbym dziś pogawędzić o jednym tylko aktorze. O Janie Świderskim; ponieważ niedawno odbyła się premiera "Antygony" Anouilha, a przede wszystkim, ponieważ myślę, że jest on obecnie najwybitniejszym polskim aktorem swego pokolenia.

W tym określeniu mieści się dla mnie ocena wysokich umiejętności aktorskich, trudnej sztuki nakłaniania własnego ciała, aby stało się posłusznym wyrazem obcej osobowości, tzn. postaci, stworzonej przez autora sztuki. Ale nie tylko. Mieści się w nim również ocena twórczej fantazji, która sprawia, że w postaci, którą ma zagrać, aktor potrafi dojrzeć indywidualność niepowszednią, ciekawą, przykuwająca uwagę. Ale i to jeszcze nie wszystko. Wydaje mi się, ze w rolach Świderskiego - tych najlepszych - zawiera się coś, co jest wyrazem nie tylko jego osobistych przeżyć, ale również przeżyć i doświadczeń szerszego kręgu ludzi, wśród których i dla których tworzy on swoje role.

Aktorowi trudniej jest znaleźć właściwą drogę, niż np. poecie. Nie on się obsadza w rolach, jego obsadzają. Jeśli jest młody i przystojny, będzie najpierw grywaj takich czy innych "amantów" i "bohaterów". Świderski te role grał dobrze, lecz nie ujawniał w nich ciekawszej indywidualności. Nawet w łódzkim przedstawieniu "Elektry" Giraudoux, w którym reż. Edmund Wierciński rozwijał aktorów jak piękne kwiaty w cieplarni, Świderski dał interpretację Orestesa kulturalną, ale nie pozostającą dłużej w pamięci. I potem nagle ujrzeliśmy go w schillerowskiej inscenizacji "Na dnie" Gorkiego.

Już w dawniejszych rolach miał w sobie jakąś neurasteniczną miękkość. Tutaj, w postaci wykolejeńca, który z "dobrej sfery" stoczył się tak nisko, cecha ta rozrosła się, zogromniała, tworząc zasadniczy koloryt postaci. Pod tą zaś słabością wyczuwało się histeryczną, zapiekłą nienawiść do całego świata. Widać było, że ten człowiek za swój upadek wini wszystkich, tylko nie siebie; jak bity pies jednocześnie boi się i chciałby kąsać. Zarazem był w tym baronie rys biologicznej degeneracji, zarysowany bardzo sugestywnie. Świetna rola - a wkrótce po niej druga, równie wybitna, w "Sprawie Pawła Esteraga" Gergely'a, gdzie zagrał tym razem degenerata przy władzy. Według tekstu sztuki nie musiał to być koniecznie degenerat, był to już własny domysł Świderskiego co do postaci. Ale choć i tę rolę oparł na zasadzie głębokiego psychicznego wynaturzenia, i choć przeprowadził to w sposób równie efektowny, jak w "Na dnie", jego faszystowski sadysta był postacią zgoła inną niż Baron.

Po tych osiągnięciach wydawało się, że ustali się genre aktorski Świderskiego, że znalazł on swój styl, oryginalny i pełen wyrazu, ale o dość wąskim zakresie. Istotnie, kilka jego najbliższych ról przypomina wysiłek malarza, który w różnych ujęciach maluje wciąż ten sam temat, aby go zgłębić do końca. Aktorstwo Świderskiego w tym czasie zawsze zmierzało - niezależnie od konkretnego celu danej roli - do demaskowania pod pozorami ludzkiej normalności, chorego zwierzaka o odsłoniętym, nadwrażliwym unerwieniu. Czasem tendencja taka nie zupełnie zgadzała się z treścią utworu, jak np. w "Wujaszku Wani", gdzie grał Astrowa; ale często też pozwalała mu odkryć nowe postaci w znanych, powiedzmy - nowego Poetę w "Weselu". Trzeba przyznać, że owo przenikanie się słabości i siły, pragnienia świata i lęku przed nim, które wydaje mi się istotną cechą aktorstwa Świderskiego, wyjątkowo dobrze dało się przystosować do tej właśnie postaci.

Ale wkrótce potem zadziwił Świderski rolą "pozytywnego bohatera" w "Samotności" Słomczyńskiego. I od tego czasu znów patrzymy na niego inaczej, a jego nowe tendencje z roli na rolę zdają się krzepnąć. Jego postaci objawiają się teraz w formie bardziej zobiektywizowanej, a przez to pełniejszej, bogatszej i sprawiedliwszej. Nie chodzi już tylko o "demaskowanie" człowieka, nie ma już w tych ujęciach patologicznej jednostronności; ale jednocześnie doświadczenia poprzedniego okresu pozostawiły ślad, bardzo interesujący, w samej fakturze tych ról.

Z jakich źródeł biorą się u niego ten obiektywizm i głębsze uchwycenie proporcji życia? Myślę, że tym źródłem jest współczucie. Tak było w "Krzesłach" Ionesco, w "Imionach władzy" Broszkiewicza. Tak jest też w "Antygonie" Anouilha.

Na podstawie lektury wyobrażałem sobie Kreona jako sprytnego męża stanu, dyplomatę. Świderki odkrył mi, że to nieprawda. Cóż to za sprytny polityk, który nie umie poradzić sobie z takim głupstwem, jak bunt młodziutkiej bratanicy? Świderski stworzył postać znacznie głębszą, zgodniejszą z akcją, a nade wszystko bardziej nam współczesną. Kreon wcale nie jest u niego wielkim graczem. Jego "racja stanu" to tabu, dogmat, którego broni z uporczywym, tępym idealizmem. Ten dogmat nakłada mu na oczy klapki, spoza których nie widać rzeczywistości. I tylko w tych granicach rozgrywa on swoje intrygi.

Świderski pokazał takiego Kreona wyraźnie, bez upiększeń. A jednak jest w nim coś wzruszającego, nie tylko dlatego, że pragnie on spokoju i porządku dla swojego kraju; myślę, że ten nasz stosunek do postaci i w tym przypadku rodzi się ze współczucia i zrozumienia, jakimi obdarzył ją aktor.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji