Artykuły

Do teatru marsz!

Kiedy w latach 80. byłam w teatrze Wybrzeże na przedstawieniu "Ślubu" Gombrowicza w reżyserii Ryszarda Majora, zdarzył się taki incydent: facet siedzący w pierwszym rzędzie popijał z butelki, po czym odstawiał ją na scenę. W następnych rzędach spała wycieczka, dalej - dokazywała młodzież. Szmer na widowni gęstniał, szepty przechodziły w głośne rozmowy, szeleściły kanapki. Aktorzy grali. Nadszedł czas monologu Henryka.

Grający go Kuba Zaklukiewicz wyszedł na proscenium i czekał. Kiedy na widowni huczało już jak w ulu, aktor krzyknął: - Przepraszam państwa, ale ja tu pracuję! A potem już w kompletnej ciszy: - Jeśli się nudzicie, to lepiej wyjdźcie. O ile pamiętam, nikt się nie podniósł.

Za to na sopockim spektaklu "Przepióreczki" Żeromskiego w reżyserii Ireny Byrskiej, widownia pustoszała bez żenady. Jeszcze dziś pamiętam trzask nielicznie zresztą zajętych foteli i skrzypienie drzwi (wtedy skrzypiały). Pamiętam też jeden ze spektakli warszawskiego Teatru Współczesnego, na którym przegoniona po stolicy wycieczka wiejskich gospodyń chrapała jak jeden mąż. Innym razem, w innym teatrze, uczniowie strzelali do aktorów z procy.

To wszystko przypomniało mi się podczas niedawnej wizyty w Teatrze Kameralnym w Sopocie na przedpołudniowym przedstawieniu "Zabicia ciotki" w wykonaniu młodzieżowego Teatru Nauczania Wybrzeżak, wspartego gdańskimi aktorami. Zapełniona w połowie widownia zajmowała się tylko... sobą. Dziewczyny, siedząc okrakiem na fotelach, plotkowały. Ich koledzy opowiadali pieprzne dowcipy i przekazywali sobie walkmana. Gwar wznosił się i opadał, to z lewej, to z prawej dochodziły radosne wrzaski. Dużym powodzeniem cieszyły się chipsy. Strzelały puszki.

Kiedy przedstawienie się zaczęło, po rzędach poszedł szmer. Groteskowo-liryczna opowieść Bursy, której bohaterem jest student wypowiadający wojnę rzeczywistości poprzez ucieczkę w absurd - kwitowana była przez młodzieżową publiczność serdecznym rechotem. Znaleźli się nawet śmiałkowie, którzy "pomagali" aktorom, dorzucając głośno coś od siebie. Chłopak, grający głównego bohatera, kilkakrotnie pauzował, raz nawet uśmiechnął się pod nosem z "dowcipnego" komentarza. Tymczasem panie nauczycielki spokojnie oglądały przedstawienie.

Zastanawiam się, kto zawinił. Fakt, spektakl nie jest doskonały. Ma dramaturgiczne mankamenty. Odtwórca roli Jerzego prawie nie schodzi ze sceny, a do tego nie najlepiej radzi sobie z tekstem. Czy to jednak może zwalniać widzów od dobrych manier? A z drugiej strony - może zagnana do teatru publiczność powinna mieć prawo do spontanicznej reakcji na to, co na scenie, zwłaszcza gdy jej to nie obchodzi?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji