Artykuły

U nas w Holandii, u nas w Polsce

- Nie tęsknię za Holandią, ale brakuje mi np. Dnia Królowej. On jest tym dla Holendrów, czym Orkiestra Świątecznej Pomocy dla Polaków - mówi REDBAD KLIJNSTRA, aktor i reżyser, organizator imprezy plenerowej "O' Holender".

Redbad Klijnstra organizuje imprezę plenerową, która klimatem ma nawiązywać do obchodzonego 30 kwietnia w Holandii Dnia Królowej. "O' Holender" odbędzie się w niedzielę, a w programie m.in.: przejazd rowerów przez miasto, koncerty, pokazy filmów i tradycyjne gry holenderskie. Centrum wydarzeń będzie ulica Kubusia Puchatka

Dorota Wyżyńska: Dlaczego zajęty aktor i reżyser poświęcił cztery miesiące na organizowanie festynu? Skąd w tobie żyłka społecznika?

Redbad Klijnstra: Dla mnie teatr to energia. Tylko że teatr karmi się konfliktem, to podstawa każdego dramatu. A we mnie czasem zbiera się niechęć do zanurzania się w konflikcie. Dla równowagi potrzebuję sytuacji, w których podstawą jest współpraca i dawanie radości. Jednak i teatr, i akcje tego typu jak "Dzień Królowej" działają na podobnej energii. Rzucam hasło, ktoś to łapie, potem następny... i nagle machina już działa. Czyli ciągle jesteś reżyserem?

- To reżyseria ekstremalna, bo kontroluję tylko ramy tego wydarzenia. Mnóstwa rzeczy nie da się tu przewidzieć. Zależy mi, żeby nie było tu typowego podziału na aktorów i widzów, czyli na tych, co organizują imprezę, i tych, którzy ją oglądają. Każdy, kto przyjdzie, współtworzy ten dzień, wszyscy odpowiadają za atmosferę. Mam nadzieję, że wiele osób, które nawet się tego po sobie nie spodziewają, po naszej imprezie wróci do domu np. z kaflem pomalowanym według swojego projektu.

Jak Holendrzy mieszkający w Warszawie przyjęli pomysł?

- W zeszłym roku też organizowałem taką imprezę, ale to była spontaniczna, kameralna akcja. W tym roku włączyły się w przygotowania praktycznie wszystkie organizacje Holendrów. Ucieszyli się, że można zorganizować to święto na ulicy, jak w Holandii. Potem przyszła obawa, jak to zostanie przyjęte przez warszawiaków, bo pokazując swoje święto, my, Holendrzy, dajemy coś bardzo dla nas intymnego. Mówimy, spójrzcie - my tak się bawimy, może to wygląda głupio, ale tacy jesteśmy.

Na czym polega fenomen Dnia Królowej w Holandii?

- Tego jednego dnia w Holandii nie obowiązuje zakaz handlu ulicznego. Niektórzy już w nocy na ulicy zaznaczają kredą terytorium. Kto pierwszy, ten lepszy. Każdy musi się zastanowić, w której części miasta jego towary, występy czy gry będą cieszyły się zainteresowaniem. Tej przedsiębiorczości uczy się w Holandii od dziecka. Tego dnia ujawniają się talenty też u dorosłych. Przed dom wychodzi ktoś, kto gra po godzinach na saksofonie i teraz występuje. Od razu jest zweryfikowany. Rzucą mu guldena albo nie. Ten dzień to takie wielkie "masz talent show". Zdarza się, że po nim ktoś zmienia swój e życie, bo odważył się zrobić coś, o czym zawsze marzył.

A ty podczas Dnia Królowej w Holandii odgrywałeś monolog Hamleta?

- Występowałem z moją kapelą i śpiewałem, a wcześniej sprzedawałem stare zabawki, wymyślałem gry i konkursy. Właściwie nie tęsknię za Holandią, ale kilku rzeczy mi brak. Szczególnie Dnia Królowej. To święto jest w swojej atmosferze rym dla Holendrów, czym Orkiestra Świątecznej Pomocy dla Polaków. Podczas festynu będzie działała The Duteh Charity Group, która wspiera dom dziecka w Konstancinie.

W tym roku obchody Dnia Królowej w Holandii zostały odwołane z powodu zamachu.

- Szaleniec chciał uderzyć rozpędzonym autem w autobus, którym przejeżdżała królowa wjechał w tłum. Zginęło siedem osób i byli ranni. Nie trafił w autobus, uderzył w pomnik. Niedługo po tym zmarł. Wahałem się, czy nie odwołać naszej imprezy. Zdecydowałem, że zaczniemy od zapalenia świeczek za tych, którzy zginęli.

Jak Holandia, to rowery... W niedzielne południe na placu Zbawiciela w ramach imprezy odbędzie się Rowerowy Zlot Holendrów.

- Kto nie ma "holendra", może rower przystroić elementem koloru pomarańczowego. Z pl. Zbawiciela wyruszymy na ul. Kubusia Puchatka. Dla rowerzystów będzie tam sporo atrakcji, np. konkurs lepienia dętki na czas. My, Holendrzy, jesteśmy w tym dobrzy, ja też czasem musiałem w mig naprawić dętkę, by zdążyć na lekcje.

Po Warszawie też jeździsz na rowerze?

- Kiedy przyjechałem do Polski, to, niestety, przestałem.

To byt koniec lat 80. Nie było jeszcze u nas ścieżek rowerowych?

- To nie tylko kwestia ścieżek. W Holandii kierowcy bardzo uważają na rowerzystów. Nawet jeśli wypadek jest z winy rowerzysty, odpowiada kierowca. Nie do pomyślenia, by auto zaparkowało na ścieżce rowerowej. Przyzwyczajony do tej wolności w Warszawie kilka razy zostałem przez policję zatrzymany za jazdę rowerem w niedozwolony sposób. Dwa razy byłem w sytuacji zagrożenia życia.

Ale masz rower?

- Tak, holenderski, kupiony tutaj. I myślę, że może znów zacznę jeździć. Na festyn "0" Holender" zamierzam przyjść z moimi dziećmi. Będzie sporo wydarzeń dla dzieci. Od tradycyjnych gier po teatrzyk kukiełkowy. Dzieci będą mogły się pobawić w malarza albo oblepić krowę według własnego pomysłu. Będzie slalom na hulajnodze i ekowiatraki, czyli budowanie wiatraków z opakowań. Holenderskie dzieci, które na co dzień. grają na playstation, tego dnia zmieniają swoje zainteresowania i grająnp. w sjoelbak.

Co tojest?

Szczegółyjuż na imprezie.

Będą też koncerty. Cieszę się, że znakomity Updead Quartet zgodził się zostać gospodarzem naszej małej scenki muzycznej.

Powiedziałeś kiedyś, że to "święto wymiany towarów, usług i myśli".

- Albo święto kreatywnego zarabiania. Ale po polsku to dziwnie brzmi, bo nam, Polakom, handel wciąż nie kojarzy się najlepiej. Ale o wymianie już możemy mówić. Jest w tym coś nielogicznego, że nie doceniamy tej twórczej przedsiębiorczości. Mnie fascynuje, gdy widzę panią, która sprzedaje czosnek; albo górala ze straganem oscypków; jest w tym determinacja i przedsiębiorczość.

To, że centrum wydarzeń będzie na ulicy Kubusia Puchatka, to nie przypadek.

- Ta ulica Kubusia Puchatka jest specyficzna, zaciszna, jakby bajeczna Nie ma na niej żadnych tabliczek z numerami.

I tu mieści się Lente (po holendersku wiosna), kawiarnia, którą stworzyłeś wspólnie z przyjacielem Holendrem. Staracie się przenieść tu klimat z Amsterdamu.

- Są ludzie, którzy przyjeżdżają do nas specjalnie dla kanapek z serem. Prostych, bo my nie udziwniamy kanapek. W Holandii ważna jest prostota. Jest takie powiedzenie: "Wystarczy, że zachowujesz się normalnie, to i tak jesteś już wystarczająco dziwny".

A ser do kanapek jest specjalny?

- Importowany z Amsterdamu, z targu. Kupuje go mój ojciec. Mam wrażenie, że udało się wytworzyć w Lente fajny klimat. Na antresoli są lekcje języków, ktoś planuje podróż, ktoś inny dyskutuje o ważnych społecznie sprawach. To czasem idzie też w drugą stronę, że czeka się na zamówienie, bo barman się zagadał na ważny temat.

A jakie specjały czekać będą podczas festynu "OT Holender"?

- Choćby śledzie po holendersku. Polecam.

Czy to, że w serialu "Na dobre i na złe" grasz holenderskiego lekarza, pomagało przy organizowaniu festynu?

- Chyba nie. Przeszedłem przez labirynt biur. Raz tylko, kiedy zacząłem mówić, że organizuję festyn holenderski, usłyszałem: "Panie doktorze, musi pan wejść piętro wyżej". Kiedyś opowiadałeś mi, że przy tworzeniu tej postaci w filmie miała w tym rolę ambasada holenderska...

- ...która martwiła się stereotypowym wizerunkiem Holandii w Polsce jako kraju rozwiązłości seksualnej, eutanazji i aborcji. I - zdaje się - od nich wyszedł pomysł, że w popularnym serialu powinien być taki bohater, z jednej strony nowoczesny, a z drugiej trzymający się wypracowanych przez pokolenia zasad.

Zainteresowało mnie, że mówisz na przemian: "My, Holendrzy", "u nas w Polsce", "u nas w Holandii", "my, Polacy".

- Dotknęłaś chyba najważniejszego powodu, dla którego organizuję to święto w Warszawie. Mieszkam u nas w Polsce od kilkunastu lat, mam tu przyjaciół, ale są pewne sprawy, np. atmosfera Dnia Królowej, o których nigdy nie byłem w stanie swoim znajomym w Warszawie opowiedzieć. Oczywiście, kiedy się przeniesie Dzień Królowej na nasz grunt, nie będzie to takie naprawdę holenderskie, ale też niezupełnie warszawskie. Takie jakja, pół na pół - polsko-holenderskie.

***

Redbad Klijnstra

Urodził się w 1969 r. w Amsterdamie. Syn Holendra i Polki. Do Warszawy na stałe przyjechał pod koniec lat 80. na studia w Akademii Teatralnej. Ważne role teatralne zagrał przede wszystkim w spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego, m.in.: Grahama w "Oczyszczonych" Sarah Kane (Teatr Rozmaitości 2001 r.), Ferdynanda w "Burzy" Szekspira (Teatr Rozmaitości, 2003 r.), i wreszcie Tugatiego z "Kruma" Hanocha Levina (TR Warszawa 2005 r.). Od kilku sezonów reżyseruje. W "Made in China" Marka O'Rowe'a opowiadał o trzech bezrobotnych wyrostkach, członkach dzielnicowej mafii. W "Grach" Edny Mazyi o nastolatce, która zostaje zgwałcona. A w ,.111" Tomasza Mana pokazał rodzinę, w której syn z dnia na dzień staje się młodocianym mordercą. W TR Warszawa, z którym był związany przez kilka sezonów, wystawił "Romea i Julię" w swojej autorskiej wersji. Szerokiej publiczności znany jest m.in. z serialu "Na dobre i na złe". Jego bohater anestezjolog Ruud van der Graaf jest Holendrem

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji