Artykuły

Diabelskie irgaszki

Poniedziałkowy Teatr Telewizji słynął zawsze z tego, że unikał powtórek. Jego działalność na­stawiona była zwykle na premiery sztuk na ogół nie znanych. Na małym ekranie odbyło się wiele prawykonań z repertuaru polskiego i zagranicznego. Warunki stanu wojennego spowodowa­ły, że chwilowo zawieszono produkcję nowych spektakli. By jednak odbiorcy nie stracili kontaktu z Teatrem Te­lewizji przypomniano co ciekawsze przedstawienia, dobrane głównie pod kątem klasyki. Pojawił się znowu "Fircyk w zalotach" Franciszka Za­błockiego, "Krosienka" Ignacego Kra­sickiego, "Zawisza Czarny" Juliusza Słowackiego. Trzeba przyznać, że oglądało się te powtórzenia z zadowole­niem i większość widzów była zadowolona, że może ponownie obcować z ulubionymi spektaklami, podziwiać mi­strzowskie kreacje aktorskie. Jeśli więc kierownictwo Teatru Telewizji miało jakieś wewnętrzne opory, iż nie daje

świeżych premier - po emisji klasyki może być w pełni usatysfakcjonowane. Inicjatywa trafiła do przekonania i warto ją częściej stosować przy innych okazjach. Nie należy bowiem zapomi­nać, że wielokrotnie się zdarza, iż z tych czy innych powodów nie jesteśmy w stanie obejrzeć jakiejś, znakomitej sztuki, na którą od dawna mieliśmy ochotę. W przypadku jednorazowej emi­sji omija nas wielkie przeżycie, nigdy już później nie możliwe do zrealizo­wania.

Tylko dzięki powtórce Teatru Tele­wizji udało mi się obejrzeć "Igraszki z diabłem" Jana Drdy, sztukę wyjątko­wo zgrabną, dzięki swoistemu dowci­powi i fantazji. Drda pokusił się o przedstawienie losów człowieczych, skąpanych w tradycji podań ludowych o odwiecznej walce Nieba i Piekła. Ponieważ Niebo w takich zapasach wygląda zazwyczaj mdle i cukierkowo, niewiele go w sztuce widzimy. Od cza­su do czasu pojawia się tylko pucoło­waty anioł Teofil (w wybornej kreacji młodszego Kociniaka) i to byłoby wszystko. Za to Piekło oglądamy w całej okazałości z dymiącymi kociołka­mi, gdzie smażą się niewidoczne du­szyczki i niezbyt rozgarniętymi diabła­mi, którzy wymyślają coraz to nowe udoskonalenia, nie bardzo jednak wia­domo do jakiego użytku. Toteż arcydiabeł Belzebub jest wyraźnie wszystkim zgorszony a ponieważ posunął się w latach, ochoczo wyłącza się z rze­czywistości usypiając w cieniu swego tronu. Drda wykpił Piekło dokumen­tnie nie zostawiając na straszliwych demonach suchej nitki. Jest to zrozu­miałe, gdy się pamięta o intencjach autora. W centrum jego zaintereso­wań staje zwykle człowiek, w tym przypadku stary wojak Marcin Kabat pełen chłopskiej roztropności i uporu. Nie tylko wywodzi w pole korowód diabłów od najbardziej prostackich po uczonych, wynosi na dobitkę z Piekła cyrografy podpisane przez dwie dzier­latki. Potrafi się także zachować wo­bec anioła Teofila. Nie udaje mu się jedynie wywinąć spod pantofla za­dziornej Kasi. W rezultacie nie ma w "Igraszkach z diabłem" nic specjalnie odkrywczego: człowiek jest zawsze lep­szy zarówno od aniołów jak i diabłów i do niego musi należeć ostatnie sło­wo. Nie ma to jak na ziemi. Tym dy­skretnym bluźnierstwem kończy Jan Drda swoją sztukę, pomysłową w kon­cepcji i dowolną w realizacji. W przedstawieniu telewizyjnym intencje pisarza nieco się zatarły, gdyż posta­wiono przede wszystkim na kreacje aktorskie i pozwala się wykonawcom na bardzo dużo. Na uwagę zasługuje fakt, że wszystkie diabły małe i duże (w hierarchii piekielnej) noszą się z niemiecka. Najwyraźniej ludowa tra­dycja czeska i polska są wyjątkowo zgodne ze sobą. Lepiej widzieć w Piekle obcych niż swoich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji