Znowu o diabłach
Rozdiabliło się nam i rozanieliło w telewizji. Pełnia sezonu szumi skrzydłami, pachnie siarką i dźwięczy echami utarczek o mniej czy bardziej niewinne duszyczki. Nasuwa się podejrzenie, że obok krasnoludków Macieja Wojtyszki hasają wśród kamer rozmaite postacie w znanych strojach i ze znanymi atrybutami, uwiecznione w swoim czasie przez francuskiego rysownika Jean Effela. Powiedziałbym, że teatrowi poniedziałkowemu wychodzi to raczej na dobre: specjaliści od kuszenia i zwalczania pokus wnoszą więcej życia na plan.
Przy okazji spełniło się moje życzenie, nim zawierający je felieton zdążył ujrzeć światło dzienne - rozwiązania trickowe wkroczyły do arsenału środków Teatru TV. Oby na stałe! Nie chodzi tu o szpikowanie podobnymi chwytami Ibsena czy Czechowa, a o to, by tricków nie unikać pod takim czy innym pretekstem, albo bez pretekstu. A swoją drogą, żeby mi się tak wszystkie życzenia spełniały...
Jak wiadomo, o diabłach można rozmaicie, ale faktem jest, że w swoich wcieleniach komicznych, wywodzących się zawsze w jakiś sposób z folkloru, są one postaciami wyjątkowo efektownymi - i z literackiego, i z teatralnego punktu widzenia. Przy tym bardzo często widz i czytelnik mają ciągle jeszcze zakorzenione w najgłębszych pokładach pamięci fragmentaryczne przebłyski bajkowej wiedzy z lat dziecinnych.
Historia o żołnierzu, który diabła oszukał jest wątkiem tak starym i tak często powtarzającym się w literaturze, że prawie każdy zetknął się z nim w tej czy w innej formie. Jasełkowe diabły z rogami, widłami i ogonami ciągle jeszcze funkcjonują w naszej świadomości jako figury znane: wiadomo dokładnie, jak wyglądają i czego można się po nich spodziewać. Do końca życia będę pamiętał, jakiego strachu mi napędził w wieku lat pięciu taki jegomość w wywróconym na lewą stronę kożuchu, z przyprawionymi rogami i szmacianym ogonem, który podskakiwał pociesznie (dziś wiem, że pociesznie!) i wywijając widłami wrzeszczał:
Ej, Herodzie, za twe zbytki
Chodź do piekła, boś ty
brzydki!
Folklor staje się, niestety, coraz bardziej czymś w rodzaju ruchomego muzeum. Taki jest bieg rzeczy i trudno cokolwiek na to poradzić. Niechże żyje dalej choćby w tej formie. Nie jestem jego miłośnikiem dla niego samego, bo tak zwany prymityw nigdy mnie nie pociągał. Urok tej całej gigantycznej budowli polega na odzywających się w jej korytarzach echach utrwalonego przez stulecia sposobu patrzenia na świat. W określonym kręgu kultury narodowej folklor stanowi zarazem część spadku pokoleń, którego przekazywanie i zachowywanie decyduje między innymi o tożsamości narodu. Czy to oznacza, że należy ograniczać się do spadku? Nie, bo bez wzbogacania dziedzictwa można bardzo łatwo spadek roztrwonić i zostać bankrutem. Ale bez minimum świadomej tożsamości jeszcze żaden naród nie przetrwał.
Folklor od zawsze przesączał się do literatury najprzeróżniejszymi drogami i w rozmaitym stopniu. Obok motywów i wątków tak zamaskowanych, że są możliwe do odróżnienia tylko dla wyćwiczonego oka, mamy jawne, czasem nawet ostentacyjne ich wprowadzanie, a wreszcie - całe utwory zbudowane na ludowej wizji świata i w oparciu o pełne, niekiedy trochę zmodyfikowane struktury fabularne. Mogą one nie podlegać żadnym modyfikacjom, jeśli w grę wchodzi fabuła nietykalna dla świadomości zbiorowej z takich czy innych względów. Diabelska obecność i diabelskie sprawki stanowią pewien element stały w tej tradycji. Diabeł, wcielenie zła, bywa tu komiczny. Zagrożenie jest realne, człowiek atakowany przez Złego ociera się o porażkę, musi się bronić zajadle, ale w końcu przeciwnik zostaje ośmieszony i przegrywa. W podobnej wersji diabeł miewa cechy komiczne współistniejące od początku z groźnymi, staje się w gruncie rzeczy poczciwy, tylko trochę charakterologicznie zwichrowany. Niebezpieczeństwo podminowane komizmem zostaje rozbrojone. Tkwi w tym wszystkim poczucie potęgi śmiechu jako czynnika odmładzającego i ulepszającego świat, a także potrzeba mocnych wrażeń... które nie byłyby za mocne. Istnieje w człowieku coś, co każe mu szukać w sztuce wstrząsów, zakłóceń równowagi natychmiast likwidowanych: lubimy czasem, kiedy nas straszą, jeżeli wszystko się dobrze skończy, a my z góry o tym wiemy. Ten sam mechanizm powodował kiedyś sukcesy powieści gotyckiej, a dzisiaj jest przyczyną powodzenia powieści kryminalnej (w której, by rzec prawdę, wszystko zaczyna się od nieszczęść właściwie nieodwracalnych, ale jednak zbrodniarz ponosi karę). Oglądaliśmy diabły i anioły w dwóch wersjach: polskiej i czeskiej. Są one niezupełnie porównywalne, bo "Pastorałka" Leona Schillera wywodzi się z konkretnego gatunku teatru ludowego, podczas gdy "Igraszki z diabłem" Jana Drdy są literacką bajką sceniczną, opartą na motywach ludowych. Schillerowski świat, powstały w wyniku stopienia elementów rozmaitego pochodzenia, podporządkowanych wymaganiom jasełkowej poetyki, pulsuje specyficzną dla polskiej tradycji ludowej religijnością, spoufaloną na co dzień ze świętościami poprzez włączanie ich do cyklów obrzędowych, do obyczaju regionalnego, wreszcie do własnego, lokalnego, ale i szerszego, klasowego spojrzenia na życie. Jest to coś tak szczególnego i niepowtarzalnego, że ciągle zdumiewa.
W rękach Schillera ów materiał nabrał spójności wewnętrznej typu literackiego, która streszcza precyzyjnie ludowy pogląd na świat w całej jego pełni. Inscenizacja Stefana Szlachtycza była przepyszna. Łączyła elementy rozrywki jarmarcznej z liryzmem w najczystszej postaci, kukiełkowe igraszki z powagą i majestatem spraw ostatecznych, delikatność rysunku z rubasznymi efektami. Miałbym może do wypomnienia parę chwytów zbyt współcześnie kabaretowych, które w gruncie rzeczy nie wzmocniły spektaklu, a raczej rozbijały ciągłość odbioru przez nagłe, oderwane uwspółcześnianie: szatan kuszący Adama paczką papierosów Marlboro i butelką whisky, karate w wykonaniu pasterzy. Na szczęście było tego niewiele.
Wracając do smaku przedstawienia: leżał on też w barwnych korowodach postaci, snujących się wokół stajenki położonej gdzieś między Krakowem a Nowym Targiem, w doskonale skomponowanych scenach zbiorowych o charakterze raczej statycznym, w dobrze wyważonym komizmie. Nastrój radosnego święta sygnalizowany był co pewien czas, np. w scenach tanecznych, by eksplodować w finale z całą siłą. Sceny Heroda ze Śmiercią i Diabłem nosiły znamiona przepojonej czarnym humorem paraboli, typowej dla niektórych motywów jasełkowych. I nawet anioł w okularach nie raził specjalnie. Półtoragodzinny spektakl oglądało się bez chwili znużenia - był to po prostu piękny prezent pod choinkę.
W "Igraszkach z diabłem" bajkowa atmosfera narzuca się od pierwszej chwili. Żołnierz, grający w karty z wysłannikami piekła, dwie dziewczyny gotowe sprzedać duszę za wymarzone małżeństwo, diabły różnych szczebli służbowych, pustelnik, łowczy, tchórzliwy zbój - wszystkie te postacie skądś znamy. Aha, jeszcze anioł, może nie tak często spotykany w bajkach. Na czele Marcin Kabat, coś ze Szwejka i coś z Rumcajsa, smutnawy, "Chytry, zarazem odważny i prawy, o dobrym sercu. Marian Kociniak, znakomicie dobrany do roli, zagrał ją bez zbytecznych komplikacji i upiększeń, w sposób tak prosty, jak to sugeruje tekst. Akcja, zbudowana na pytaniu "Kto kogo?", rozwijała się wartko. Bardzo zabawnie zostało pokazane rozwarstwienie społeczne wśród diabłów, ów wyraz przekonania, że wszelkie zło opiera się na niesprawiedliwości, nierówności i że w zaświatach jest tak samo, jak na tym padole łez.
Sztuka i wyreżyserowany przez Tadeusza Lisa spektakl dostarczyły znakomitej zabawy. Tricki, może nieco monotonne, były godnym pochwały novum; nie rozumiem tylko, czemu ofiarowywany Pustelnikowi kurczak nie pojawiał się i nie znikał, skoro mogło to być udziałem Lucjusza. Ale w końcu te chwyty, które reżyser zastosował, odegrały uczciwie i skutecznie przeznaczoną im rolę, więc może nie ma się o co wykłócać. Był to wieczór Teatru TV nadający się zarówno dla dzieci, jak dla dorosłych, dla młodszych, starszych i w średnim wieku.
Przez takie teksty, czerpiące soki z folkloru w sposób mniej lub bardziej bezpośredni, przeziera to, co nazywa się zwykle mądrością ludową. Termin nadużywany, oklepany, budzący irytację banalnością. A jednak coś w tym jest: w motywach literatury ludowej, zwłaszcza tam, gdzie podstawowy konflikt to zderzenie dobra ze złem, znajduje kilka prostych prawd, o których świat zdaje się powoli zapominać (albo usuwać je z pola widzenia, bo są niewygodne).
Życie oglądane od dołu przez pokolenia, które tylko cierpliwością i wytrzymałością mogły odpierać niszczące ataki zła we wszelkich postaciach, dostarczało materiału do refleksji właśnie prostych, poddawanych z kolei próbie doświadczenia życiowego i w myśl tego doświadczenia modyfikowanych lub dzięki niemu potwierdzanych. Mają one, jeśli je sformułować zgodnie z wymową motywów, zwięzłość przysłów - że przypomnimy to, co wynika ze scen Heroda ze Śmiercią i Diabłem lub z przygód piekielnych Marcina Kabata.