Dziady
"Nie miałem pojęcia o żadnej rocznicy" - wielokrotnie zapewniał festiwalową publiczność w Opolu Adam Orzechowski, broniąc się przed zaszeregowaniem jego "Dziadów" do inicjatyw rocznicowych. Nie miał pojęcia, a dramatem zainteresował go dyrektor teatru, który po prostu odkrył świetny tekst, pokazał go reżyserowi, a ten po trzech dniach zastanowienia zdecydował: robię to! I zrobił. Niestety, mimo amerykańskiego stylu działania, przedstawienie Orzechowskiego nie przekroczyło poziomu szkolnej akademii zorganizowanej właśnie "na okoliczność", a nie z jakiegoś istotnego powodu. Nie wierzę, by ktokolwiek z występujących na scenie aktorów rozumiał sens odgrywanej z patosem roli. Nie wierzę także, by rozumiała go publiczność, z narastającym znużeniem wsłuchująca się w ekspresyjne, choć często mato zrozumiałe recytacje. "Dziady" zielonogórskie to pokazowa lekcja teatralnej sztuczności i bezmyślnego zadęcia. Jej figurą może być Guślarz, który w trakcie wyczerpującego obrzędu trzykrotnie z namaszczeniem obmywa swoje oblicze. W taki jednak sposób, by go przypadkiem nie zamoczyć.