Dziady bez dyskusji
Jakie "Dziady" można wystawić dzisiaj? Majestatyczne, monumentalne, misteryjne, iluzyjne, symboliczne? Problem w tym, że w Zielonej Górze pokazano "Dziady" nijakie i zmarnowano szansę na dorzucenie kamyczka do kolejnej interpretacji dramatu.
"Dziady" mimo upływu lat pozostają dramatem otwartym i żywym. Dla podnoszących rękawicę z "Dziadami" sytuacja jest więc komfortowa, bo pozwala na pokazanie własnej wizji. Dopuszcza autorską wersję skrótów. Pokazanie metody na uzyskanie wyrazistości i siły dramatu. Zielonogórscy autorzy ,.Dziadów" chyba przestraszyli się własnej wizji. Czyniąc osią dramatu walkę sił zła i dobra o duszę Konrada, nie chcieli pozbyć się kluczowych "kwestii" i wprowadzili mocno okrojone sceny z głównymi bohaterami, np. Wielką Improwizację czy widzenie księdza Piotra. Zachwiali w ten sposób wyrazistą, wewnętrzną spójność dramatu. Tekst oparty na poetyce fragmentu ma pewną mocną nić, zszywającą figury werteryzmu, prometejską i faustowską buntowniczość, poetę - wieszcza narodowego wtopionego w narodową martyrologię i mesjanizm polski. W zielonogórskich "Dziadach" nić owa zanadto się rwie. I nie porywa. W celi klasztornej u bazylianów w Wilnie, tuż obok ulicy Ostrobramskiej umiera Gustaw, rodzi się Konrad. "Człowieku! gdybyś wiedział, jaka Twoja władza!" - to przesłanie towarzyszy Konradowi i wytycza drogę bohatera w spektaklu Adama Orzechowskiego. Droga ku Konradowej - człowieczej prawdy biegnie wśród egzorcyzmów odprawianych przez duchy i widma. Są to bodaj najlepsze sceny w spektaklu, z kapitalnym porywającym fragmentem - Konrad unoszony przez czarty na stole (jest już po Wielkiej Improwizacji). Stół wiruje, płynie w szaleństwie. Konrad (Artur Beling) nadęty pychą prycha niczym zwierzę. Anioły natchnione Bożą mądrością zdecydowanie przegrywają. Diabelska szarża wyraźnie dominuje nad anielskim pouczeniem. Tą sceną broni się Beling w roli Konrada. Charczący, dobywający głos z wnętrza, jazgoczący Konrad rzeczywiście osiąga wyżyny natężenia człowieka - buntownika. W cieniu pozostaje Konrad z Improwizacji (w spektaklu reżyser przywołuje ostatnią część wielkiego monologu). Jego mało wiarygodne, zbytnio sztuczne wadzenie się z Bogiem nie przekonuje. Współgra to zresztą z rolą księdza Piotra (Andrzej Nowak), zmarginalizowanej w przedstawieniu. Ksiądz Piotr - dyktator pokory, święty i patriota, skupieniem i uległością, obciążonym straszliwym ciężarem odpowiedzialności wobec Boga osiągnął to, co Konradowi w zrywie prometejsko-bluźnierczym się nie udało. W spektaklu jest zaledwie wyciszonym skromnym zakonnikiem. Nie potrafi Konradowi wskazać tego, co czai się w tle świata. Owych konturów "Golgoty" (wspaniale wskazał to Leon Schiller pół wieku temu). Konturami scenograficznymi w Lubuskim jest goła ściana z żelazną bramą do zakładu pracy - zupełnie nie pasującą do kuszenia Konrada. Zatem Konrad pozostaje pozostawiony samopas. Bez dziedzictwa zakonnika - mistrza pokory musi mieć coś z Gustawa. W spektaklu niewiele. Zielonogórski Gustaw (Cezary Wiśniewski) wykoślawia spójność "Dziadów" wileńsko-kowieńskich i drezdeńskich. Gra tak, jakby się urwał ze szkolnej chałtury amatorskiego przedstawienia o miłości z nie spełnionego mezaliansu. W scenie z Księdzem unickim z IV części "Dziadów" (najsłabszej w spektaklu) skutecznie zapiera się drodze ku Konradowi, mającemu się narodzić w III części ar-cydramatu.
Za Gustawem z "Dziadów" Mickiewicza stoi potęga uniesień i myśli Wertera, za zielonogórskim Gustawem stoi teatralny sentymentalizm typu Filonowego. Parę ukłonów, padnięć na kolana, westchnień do księżyca, z potężnie udawanym uczuciem. Nadto wbrew logice "duchowego węzła" łączącego wszystkie części "Dziadów" z lubuskiego spektaklu usunięto ważną scenę widzenia Ewy z III części utworu. Wspaniałe uzupełnienie cierpiących widm z rytuału obrzędu.
Zatem o co chodzi w zielonogórskich "Dziadach"? Nie o myśl historiozoficzną we współczesnej ocenie, bo scen ze spisku i więzienia młodych filomatów właściwie nie ma. Sprowadzają się one do dużego fragmentu konfrontacji cynicznego Nowosilcowa (Tomasz Karasiński) z Rollisonową - matką uwięzionego młodzieńca). Zapewne "Dziady" zyskałyby na czytelności w ukazaniu potęgi i możliwości człowieka-tytana Konrada, gdyby oczyścić jego życiorys z historii martyrologicznych. Na to trzeba by odwagi. Może jednak wprzęgnąć religię i ojczyznę w model człowieka dziś odczytanego. Ale narazić się można na zarzut "tradycyjności". Lepsze to jednak niż nijakość, bo nad nią nie odbędzie się żadna dyskusja. Pozostanie szkolne przedstawienie na okolicznościowe prezentacje. A "Dziady" w żadnym wypadku na to nie zasługują.