Artykuły

Kopciuch szuka wolności

We współczesnym kinie polskim pojawił się ostatnio termin "nurt moralnego niepokoju". Mniejsza o to, czy słowa te są trafne w stosunku do swych ekranowych desygnatów, ważne jest, że sygnalizują zwrot ku współczesności nie poprzez rejestrację rzeczywistości, lecz poprzez refleksję, u której podstaw leży pewien system norm etycznych. Można więc - i trzeba - zadać sobie pytanie, czy i w nowej dramaturgii polskiej dadzą się znaleźć utwory, które reprezentowałyby podobny stosunek do rzeczywistości? Obawiam się, że odpowiedź w tej kwestii będzie pesymistyczna. Coś niedobrego dzieje się z naszą dramaturgią, z naszym teatrem, skoro scena staje się miejscem wyjałowionym z tej właśnie problematyki, która - jak się okazuje na przykładzie filmu i częściowo literatury - jest obecnie w gruncie rzeczy obszarem podstawowych rozstrzygnięć, dotyczących naszej zbiorowej świadomości.

Skoro więc współczesność w teatrze wciąż jeszcze traktowana jest najczęściej pretekstowo, skoro - idąc dalej filmowym tropem - "niepokój moralny" nie spędza snu z powiek dramatopisarzom, trudno się dziwić, że utwór, który - choćby bardzo przewrotnie - dotyczy etycznej sfery stosunków międzyludzkich, może z miejsca liczyć na ogromne zainteresowanie: najpierw - fachowców teatralnych, potem - jak się okazuje z praktyki scenicznej - u publiczności.

Mowa o sztuce Janusza Głowackiego "Kopciuch", podwójnie nagrodzonej: na konkursie częstochowskim oraz we wrocławskim "konkursie konkursów", i wystawionej w prapremierowej inscenizacji przez Teatr Współczesny w Szczecinie. Krótki czas, jaki upłynął od uhonorowania sztuki Głowackiego nagrodami, i jej szczecińską premierą dowodzi, że nowa dyrekcja Teatru Współczesnego - sprawowana przez Andrzeja Chrzanowskiego - nie tylko przyjęła kurs na współczesność repertuaru (co jest widoczne w jej obecnych i planowanych poczynaniach), lecz że zamierza wcielać go w życie konsekwentnie; a nade wszystko szybko, co - znając ogólnie obowiązujące tempo wędrówki nowych sztuk na scenę - jest metodą rokującą powodzenie.

Sięgając po tematykę - w każdym razie na pierwszy rzut oka - "młodzieżową", Janusz Głowacki jasno uzmysławia kierunek penetracji, jaką zamierza w dramacie przeprowadzić: zderzając świat zdeprawowanych dziewcząt z domu poprawczego ze światem "dorosłych", a w dodatku wychowawców i "inżynierów dusz ludzkich" pod postacią filmowców, doprowadza do konfrontacji bardzo jaskrawej, która - niczym terapia szokowa w psychiatrii - tym łatwiej pozwala dostrzec i nazwać pewne zjawiska i problemy. Antycypując trochę relację fabularnej osnowy dramatu, można powiedzieć, że już samym wyborem tematu i jego przeprowadzeniem Głowacki podważa schematy pojęciowe, wynikające z samego określenia statusu występujących na scenie postaci. Oznacza to, że sprawa, której poświęcony jest Kopciuch - to na pewno nie jest konflikt pokoleniowy.

Krótko: rzecz dzieje się w zakładzie karnym dla młodocianych dziewcząt. Pensjonariuszki tego zakładu dziewczęta kilkunastoletnie, mogłyby nauczyć co to jest życie niejednego o trzykroć dłuższym życiorysie. Kim są? Zbłąkanymi owieczkami świetlanego społeczeństwa? A może jego biologicznie zdeterminowanymi wyrzutkami? A może po prostu - i tylko - "problemem wychowawczym"? Ale przecież mogą być także malowniczym marginesem, nad którym warto się pochylić, by zaobserwować jego folklor i obyczaje, tak samo tajemnicze dla "porządnego człowieka" jak życie pszczół.

Czy nie po to przypadkiem przybywa do zakładu rzutki reżyser filmowy, by nakręcić film o dziewczętach, a nade wszystko o dziwacznej (i groteskowej nieco) inicjatywie dyrektora, by wystawić siłami pensjonariuszek bajkę o Kopciuszku, w której złodziejka zagra Księcia, zaś młodociana prostytutka Dobrą Wróżkę? Janusz Głowacki, współscenarzysta "Psychodramy", sięga, tu do autentyku, który kiedyś znalazł odbicie w filmie dokumentalnym. Czy nie pociąga go przypadkiem pasja dość łatwego demaskatorstwa, streszczającego się w ukazaniu miałkości celów i podejrzanej motywacji działań filmowców? Od podejrzenia o chęć napisania satyry na środowisko filmowe uwalnia autora rozłożenie akcentów dramatu, wydobywające na plan pierwszy zupełnie inne, ważniejsze i trudniejsze problemy.

Oto bowiem przybycie ekipy sprawia, że sztuka zaczyna dziać się na trzech planach: pierwszy to realny plan życia zakładu; drugi - scena, czyli przygotowywana bajka, jej postacie i "aktorki"; trzeci wreszcie - plan filmowy, na którym przeplatają się, a nierzadko ścierają dwa pierwsze. Daje to w sumie efekt ciekawy, mówiąc nieco po Brechtowsku, efekt "podwójnego wyobcowania", sprawiający, że każdy problem może być oświetlony na wiele różnych sposobów.

Rzecz jasna, Głowacki nie cały czas sięga po tę ważną broń: w gruncie rzeczy używa jej tylko do oświetlenia "sprawy Kopciucha", czyli postaci i dramatu tytułowej bohaterki, wrażliwej dziewczyny, której los powierzył rolę Kopciuszka w wystawianej bajce, a w konsekwencji - główną rolę w filmie.

To nagłe wtargnięcie "sztuki" w "życie" jest przyczyną dramatycznych, a w konsekwencji tragicznych powikłań. "Kopciuch" pada bowiem ofiarą manipulacji, której motywem są zarówno opacznie rozumiane względy "pedagogiczne", jak i "artystyczne"i chęć podporządkowania osobowości dziewczyny jej fałszywemu modelowi stworzonemu dla potrzeb powstającego filmu.

Jakie jest jednak podłoże konfliktu, który przeciwstawia dziewczynę najpierw reżyserowi, potem dyrekcji zakładu, a potem całej jego społeczności? Wydaje się, że tu Janusz Głowacki (a za nim teatr) dotyka problemu najciekawszego: jest nim problem wolności. Zda się to zrazu dziwne: kwestia wolności za murami zakładu karnego? Właśnie tak: dziewczyna zwana Kopciuchem dramatycznie broni swej wewnętrznej wolności, przegrywa - i zostaje zdeptana.

Zwyciężają: konformizm i manipulacja. Być może "film na Oberhausen" powstanie, być może zdobędzie tam nagrodę. Ale czy proces jego powstania nie ujawnił przypadkiem względności takich pojęć, jak "uczciwość" i "nieuczciwość", "wrażliwość" i "niewrażliwość", a wreszcie "moralność" i "amoralność"?

Zręczność dramaturgiczna Głowackiego polega, na tym, że problem ten zostaje zarysowany jakby mimochodem, nie zaś wtłoczony przemocą do świadomości widza. Na pierwszym planie sztuki mamy bowiem cały szereg powikłań o charakterze nieledwie komediowymi gdzie triumfy święci przede wszystkim dialog autora "Paradisu", którego zalet nie potrzeba tutaj podnosić. Zręcznie przeprowadzony jest wątek manipulacji, w czym Głowacki-dramatopisarz celuje, co wiadomo choćby z "Meczu". "Kopciuch" jest jednak utworem na pewno dojrzalszym, zaś jego moralna problematyka - wyraźnie pogłębiona.

Autor znalazł sprzymierzeńca w teatrze, zwłaszcza w aktorach. Widać, że rozumieją oni wypowiadany tekst, że jest im doskonale wiadoma siatka podwójnych znaczeń tej sztuki. Przede wszystkim świadomość taka cechuje słusznie bardzo za tę rolę chwalonego Tadeusza Zapaśnika (Zastępca Dyrektora), ale także na pewno Jerzego Wąsowicza (Inspektor), Jacka Polaczka (Dyrektor) i Mariusza Leszczyńskiego (Reżyser). Bardzo dobrze wywiązują się ze swych arcytrudnych zadań młode aktorki, którym przypadły role pensjonariuszek zakładu, tym bardziej, że przychodzi im grać w konfrontacji z młodocianymi i bardzo naturalnymi statystkami. Ogromnie wiele wnosi tu spontanicznie naturalna, a zarazem bardzo świadoma aktorsko Barbara Remelska grająca Kopciucha.

Dobrze byłoby, gdyby Teatr Współczesny kontynuował linię poszukiwań repertuarowych, jaką zarysował "Kopciuchem". Dobrze by też było, gdyby sztuka Głowackiego nie pozostała samotnym zwiastunem zwrotu naszej dramaturgii współczesnej ku problematyce moralnej.

Teatr Współczesny w Szczecinie: KOPCIUCH Janusza Głowackiego. Reżyseria: Andrzej Chrzanowski, scenografia: Marcin Stajewski, opracowanie muzyczne: Irena Walczukiewicz. Prapremiera 12 X 1979.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji