Artykuły

Kaliskie Spotkania Teatralne. Dzień drugi

Dramat psychologiczny kontra lekka komedia obyczajowa - o drugim dniu Kaliskich Spotkań Teatralnych pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Drugi dzień festiwalu przyniósł konfrontację spektaklu gospodarzy i gości z niedalekiej Łodzi. Dramat psychologiczny kontra lekka komedia obyczajowa. Wynik starcia: przewaga gości.

Tekst "Plaży" Petera Asmussena jest wyraźnie zakorzeniony w skandynawskiej tradycji dramatopisarskiej, penetruje emocje i stany bohaterów, nie udziela jednoznacznych odpowiedzi, proponuje sytuację trwania w miejsce "dziania się". Rudolf Zioło przeczołgał swoich aktorów przez meandry utworu, na scenie widać wyraźnie ogrom roboty, jaką włożono w powstanie spektaklu, każde zdanie, nawet najmniejsze, nawet urwane, nasycone jest znaczeniami. Ma to swoją niewątpliwą wartość, jednak bez aktorów znakomicie poruszających się w nieostrej materii (ni to realizm psychologiczny, ni symbol, skrót, umowa z widzem) osiągnąć można jedynie połowiczny efekt.

Katarzyna Kilar odnalazła najciekawszy sposób na eksplorację zadanego przez reżysera kształtu scenicznego. Benedikte w jej interpretacji jest przeczytana przez ciało. I choć ciało w kaliskim spektaklu jest eksponowane dość intensywnie (bohaterowie znajdują się w nadmorskim kurorcie, zatem - między innymi - plażują), tylko Kilar manipuluje nim, odważnie zastępuje ekspresją ciała - ekspresję mimiczną. Drży, rzuca się, nieruchomieje, ekstatycznie wymachuje ręką - cała jest zaangażowana w działanie.

Biegunowo od niej różna Sanne (Małgorzata Kałędkiewicz) jest od Benedikte starsza o pewne doświadczenie życiowe, nienazywalną mądrość przychodzącą z wiekiem. Zdystansowana, chłodniejsza, racjonalnie i logicznie układa świat wokół siebie.

Mniej interesujące kreacje męskie wypadają blado. Michał Grzybowski jako Jan zbyt często zachowuje się jak tzw. rezoner (pojawiająca się w utworach np. Moliera, wpleciona w sztukę postać komentująca wydarzenia z neutralnego - czyli autorskiego - punktu widzenia). Często po prostu mówi kolejne frazy, bez zaangażowania w nie, jego kwestie szeleszczą papierem. Michał Wierzbicki zaś w roli Vernera pewną nerwowością, natychmiastowością działań czy replik niszczy efekt budowany przez pozostałych - psychologicznej, wyciszonej gry, wzbogaconej w pauzy, chwile milczenia, budujące wrażenie "naturalności" wydarzeń scenicznych.

Kompletnie odmienną propozycję stanowiła "Plotka" (reż. Norbert Rakowski, Teatr Powszechny w łodzi). Mądry, znakomicie napisany tekst sztuki Francisa Webera, świetnie przełożony przez Barbarę Grzegorzewską, znalazł w Łodzi znakomitych wykonawców. Aktorzy Teatru Powszechnego, wyczuwając lekkość, bezpretensjonalność i nieodparty wdzięk tekstu, znakomicie zbudowali odpowiadającą mu atmosferę na scenie.

Wrzuceni w odrealnioną, neutralną przestrzeń, otoczeni z obu stron widownią, łódzcy aktorzy koncertowo wygrali niuanse utworu. Większa część akcji toczy się w budynku fabryki, w której zatrudnieni są niemal wszyscy bohaterowie. Pozdrawiając się wszechobecnym "hej", niezobowiązującym i pasującym zarówno do oficjalnej, jak i nieformalnej sytuacji, biegają z dokumentami do podpisu, teczkami, kawą w kubkach.

Wśród tych znakomicie podpatrzonych typów biurowych (mamy na scenie m. in. główną księgową, prezesa, kadrowego) snuje się główny bohater, François Pignon. W interpretacji Grzegorza Pawlaka to znakomicie szary i wybitnie przeciętny pracownik biurowy, który całkowicie spełnia się w swojej pracy i nie oczekuje wiele więcej od życia. Wyraźnie oddziela od siebie życie osobiste i pracę - do momentu wykonania fałszywego comming-out'u. Sprytnie wykorzystuje chwilową koniunkturę wokół siebie, by przyczynić się do scalenia zespołu współpracowników, pobudzając proces przemiany u wielu z nich. Wydawać by się mogło, że zagranie postaci, która jest jednocześnie niewyróżniająca się i dobra to zadanie niewykonalne (wszak zło jest atrakcyjniejsze do oglądania, bardziej inspirujące, ciekawsze). Pawlak jednak buduje postać pełną, apetyczną i wiarygodną. Antyprotagonista, którego głównym celem jest przemknąć niezauważonym, nieoczekiwanie znajduje uznanie u widowni. Choć aktor nie operuje wieloma środkami wyrazu, z tej ascezy wykonawczej uczynił swój atut. Nudny Mignon, mamroczący pod nosem, z oczami wbitymi w ziemię, przykuwa uwagę widza, wzbudza salwy śmiechu i wnosi wiele ciepła na scenę.

Znakomicie sekundują mu pozostali pracownicy biura. Denerwujący, antypatyczny Féliks Santini (Piotr Lauks, jakby stworzony do tej roli) przechodzi gigantyczną metamorfozę. Gruba kreska, jaką rysuje aktor postać na początku spektaklu, w miarę rozwoju akcji znajduje coraz mocniejsze uzasadnienie. "Pogromca pedałów" odnajduje w sobie drugą naturę - przyjaznego, serdecznego faceta. Panna Bertrand (Beata Ziejka), główna księgowa, z początku oschła i rzeczowa, przeistacza się, dość nieoczekiwanie nawet dla samej siebie, w demona seksu. Jej transformacja jest delikatnie, subtelnie zaznaczana przez drobne gesty, spojrzenia - nieoczekiwanie wykwita z nich zupełnie inna natura kobiety. Guillaume (Maciej Więckowski) i Mathieu (Janusz German), lokalni plotkarze i kreatorzy biurowych sensacji, dojrzewają do uświadomienia sobie, że ich krecia robota, której oddawali się z dziką rozkoszą, nie służy kolegom, że skutki generowanych przez nich, fikcyjnych afer, daleko przewyższyły założenia. Przemiany, jakie zachodzą dzięki działaniom Pignona, konsolidują jego otoczenie i wzbogacają go. Aktorom zaś pozwalają zarówno zabłysnąć w pojedynczych epizodach, jak i zaprezentować niezły poziom pracy zespołowej.

Można mieć pretensje do łatwego zakończenia sztuki czy nieprawdopodobieństwa całego wydarzenia, jednak zgrabny i napisany z fantastycznym wyczuciem formy komediowej tekst "Plotki" nie udaje, że jest czymś więcej, niż jest. A w swojej kategorii jest dramatem znakomitym.

Zaproszenie łódzkiego przedstawienia na ten festiwal stanowi być może oznakę pewnej zmiany myślenia o sztuce aktorskiej. Wielkie role nie muszą powstawać wyłącznie w tragediach czy dramatach psychologicznych. Nie zawsze trzeba na scenie przepracowywać traumę. Są w Polsce wyśmienicie zagrane spektakle komediowe, chętnie oglądane przez widzów - ale jakby zaniedbywane przez krytykę, niezapraszane na "poważne" festiwale. Jakby komizm był odium, ze względu na które nie należy chwalić czy nagradzać. Łódzka "Plotka" udowadnia, że tak być nie musi. Cóż złego jest w tym, że śmiejemy się na spektaklu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji