Artykuły

Więzi-więzy rozmowa z Danutą Jagłą, reżyserem

- W sobotę kolejna premiera w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Będzie to sztuka skandynawskiego dramaturga Larsa Norena, po­chodząca z 1989 roku, "Jesień i zima", której tematem jest odkry­wanie gorzkiej prawdy ukrytej pod pozorami rodzinnej idylli. O Norenie mówi się, że to szwedzki Czechow, a duszna i mroczna at­mosfera jego dramatów kojarzo­na jest z twórczością Strindberga. Jakie jest pani myślenie o tym au­torze?

- O rodzinnej idylli nie ma mowy. Gorzka prawda ukrywa się tu raczej pod osłoną rytuału, który z czasem stał się pustą formą, utracił swój głębszy sens. Tym rytuałem, obna­żającym uczuciową atrofię, są coty­godniowe odwiedziny dorosłych có­rek w rodzinnym domu. Noren pod­daje wnikliwej obserwacji więzi łą­czące męża i żonę, a więc relacje między dwojgiem rodziców z jednej strony, a z drugiej między rodzicami i dziećmi. Zagłębia się w tajemnicę dzieciństwa, które jawi się jak nie­przenikniona, dziwna kraina, jakaś niebezpieczna przygoda i nigdy nie można przewidzieć, jak się dla nas skończy, kim z niej wyjdziemy w dorosłe życie. Słowo: więzi rodzin­ne, więzy jest tu szczególnie przy­datne, gdyż ujawnia całą złożoną naturę życia uczuciowego, między­ludzkich relacji, a więc zarówno po­trzebę związku z drugim człowie­kiem, jak i niezależności. Autor jest dość bezlitosny wobec czwórki swo­ich bohaterów, dlatego mniej bym kojarzyła twórczość Norena z dra­maturgią Czechowa, raczej sytu­owałabym go w ciągu czysto skan­dynawskim: Ibsen, Strindberg, Bergman - ze względu na dominują­cy chłód i bardziej dotkliwą wiwi­sekcję.

- Tekst Norena nie daje możli­wości efektownej inscenizacji, tu­taj dramat polega na relacjach między postaciami. Czy ta rodzin­na psychodrama może przynieść współczesnemu widzowi oczysz­czenie czy zrozumienie?

Na początku naszej pracy nad tekstem zadawaliśmy sobie pytanie z jakim uczuciem, czy refleksją chcie­libyśmy, by widz wychodził z tego przedstawienia, jak powinien oceniać bohaterów sztuki. Jednak w trakcie pracy pytanie to przestało nas całko­wicie interesować, po prostu zniknę­ło z pola widzenia. Świat wewnętrz­ny poszczególnych postaci okazał się tak frapujący, że odszyfrowywanie motywacji ich postępowania, szuka­nie przyczyn, dlaczego są tacy mar­twi lub nieszczęśliwi, pochłonęło nas całkowicie. Teraz na scenie żyją już własnym życiem i widz będzie ich osądzać; jednego przygnębią, innego pocieszą, jeszcze innemu pomogą coś zrozumieć. Z pewnością jednak, mam taką nadzieję, widz nie wyjdzie z teatru w tym samym stanie ducha, w jakim przyszedł.

Każda z osób dramatu tkwi we własnym szklanym kloszu, nieprzeniknionym emocjonalnie dla partnerów. Nie boi się pani, że ten chłód może w konsekwencji przenieść się na widzów?

Nie boję się. Za tym chłodem - pozornym - jak się okazuje, kryje się desperackie pragnienie miłości i wielkich uczuć. Ono tu daje o sobie znać często w sposób brutalny i bo­lesny. To w rzeczywistości jest bar­dzo gorące i intensywne emocjonal­ne spotkanie. Ten chłód jest jak cho­roba, która w każdej postaci ma inny przebieg i natężenie, ale wszyscy oni w jakiś sposób z tą chorobą wal­czą lub choćby usiłują z nią sobie ra­dzić, bardziej czy mniej świadomie. Widz najwyżej może się przestra­szyć własnego chłodu, jeśli przyj­dzie mu się zidentyfikować z którąś z postaci.

- Jak "Jesień i zima" sytuuje się w pani dotychczasowym dorobku reżyserskim?

- Zawsze bardziej pociągała mnie wielka literatura, klasyka, chociaż wyreżyserowałam sporo sztuk współczesnych. Doświadczenie z tekstem Norena jest jednak szcze­gólne. Ten utwór okazał się w czasie prób bardzo trudny (to jego zaleta) i żmudny, i bardziej interesujący niż w trakcie czytania i przygotowywa­nia się. Spod wierzchniej warstwy konfliktu między postaciami wyła­niał się w trakcie pracy z aktorami dramat ludzkiej egzystencji, przemi­jania, losu, którym być może jednak można kierować...

- Wiem, że pochodzi pani z Byd­goszczy, ale jest to pani pierwsza współpraca z bydgoskim teatrem.

- Pyta mnie pan o moje związki z Bydgoszczą. Rzeczywiście jest to moje pierwsze przedstawienie reali­zowane w bydgoskim teatrze. To bardzo dziwne. Mieszkałam w Byd­goszczy od urodzenia do 25. bodaj roku życia. Po ukończeniu poloni­styki na UMK przez dwa lata recen­zowałam tu spektakle dla Gazety Pomorskiej. Po studiach reżyser­skich w warszawskiej szkole teatral­nej zamieszkałam w Warszawie, ale z Bydgoszczą łączyły mnie przez wszystkie lata więzi rodzinne. Reży­serując w różnych miastach w Polsce, oczywiście Bydgoszcz, jako moje miasto, zajmowało szczególne miejsce. Chciałam tu wyreżysero­wać jakieś ważne dla siebie przed­stawienie. Odczuwałam to zarówno jako potrzebę wewnętrzną, emocjo­nalną, jak i swego rodzaju powin­ność, toteż podejmowałam jakieś rozmowy na temat współpracy. Ale dlaczego dopiero teraz nastąpił ten moment, to tajemnica losu. Być może coś mogłoby wyjaśnić słowo więzi - więzy, w których zawarta jest uczuciowa ambiwalencja, a być może podświadomie czekałam na właściwy moment, na właściwego dyrektora i starannie przez niego budowany zespół aktorski, na ożywczą, twórczą atmosferę, którą tutaj znalazłam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji