Artykuły

Notatki z Opery poznańskiej

Otwarcie nowego sezonu artystycznego 1978/79 w poznańskiej Operze im. Moniuszki było dla mnie miłym zaskoczeniem. Zarówno artystycznym jak i natury organizacyjnej. Bowiem już pierwsze, przedpremierowe spotkanie z dyrekcją teatru podczas konferencji prasowej wskazywało na pewne pozytywne innowacje organizacyjne, z pozoru mało istotne, choć stanowiące zapowiedź ładu w realizowanych i planowanych działaniach całej instytucji.

Nowy sezon otwierała premiera "Orfeusza i Eurydyki" Glucka, ale tego samego dnia oraz następnego pokazano dwie ostatnie premiery poprzedniego sezonu (z maja i czerwca): "Złotego kogucika" Rimskiego-Korsakowa oraz "Pimpinone" Telemanna. Wszystkie trzy przedstawienia były też wyrazem nowej "ofensywy" organizacyjnej Opery, bowiem każde odbywało się w innym miejscu. W siedzibie Opery - "Złoty kogucik", w Muzeum Narodowym - "Orfeusz i Eurydyka", zaś w Pałacu Działyńskich na Rynku Starego Miasta - "Pimpinone".

Opera poznańska nie tylko wyszła poza mury swojej szacownej siedziby, ale również - o czym dowiedziałem, się właśnie podczas konferencji prasowej - rozpoczęła w tym sezonie szeroko zaplanowaną działalność popularyzatorską. Zaktywizowała Towarzystwo Miłośników Opery, włączyła się do znanej w całym świecie muzycznym poznańskiej inicjatywy "Pro Sinfonica" (młodzieżowego ruchu muzycznego obejmującego tysiące młodych poznaniaków), rozpoczęła własną akcję "Opera Viva", adresowaną do środowiska akademickiego oraz cykl "Spotkań z operą", organizowany wespół z władzami oświatowymi z myślą o uczniach wszystkich szkół gminnych województwa poznańskiego.

Jeśli dodamy doi tego, że programy Opery im. Moniuszki zaczęły się ukazywać w nowej szacie graficznej, starannie opracowane i bogate w treści, z powodzeniem spełniając funkcję popularyzatorską; jeśli dodamy, że już przed spektaklem recenzenci mogli otrzymać komplet zdjęć przeznaczonych dla prasy (o czym zresztą nagminnie zapominają inne teatry operowe, przygotowujące serwis fotograficzny czasami nawet wiele tygodni po premierze) - to spostrzeżemy, że nowe kierownictwo Opery poznańskiej wyraźnie stara się zmienić dotychczasowy system pracy tej placówki, rozszerzyć pole działalności i stać się ważnym współtwórcą poznańskiej kultury. Wspominam o tym również dlatego, że w ostatnich latach coraz rzadziej spotyka się tego typu ambicje w planach pracy teatrów muzycznych.

Z trzech prezentowanych na otwarcie sezonu przedstawień - jedno, będące zresztą właściwą premierą tego sezonu, stanowiło dla mnie artystyczne potwierdzenie ambitnych założeń programowo-organizacyjnych. Był to spektakl "Orfeusza i Eurydyki", zrealizowany w głównym hallu wystawowym Muzeum Narodowego w Poznaniu, wśród wiszących gobelinów i między 350 widzami, pośród, i ponad którymi rozgrywała się akcja.

Zespół orkiestrowy i chór ulokowano na dwóch przeciwległych balkonach, co wprawdzie utrudnia pracę dyrygentowi, lecz za to daje słuchaczom wrażenie naturalnej stereofonii (przypominając dawne tradycje polichóralnej szkoły weneckiej, wykorzystującej balkony włoskich kościołów do spotęgowania efektów brzmieniowych i korespondencji medycznej). Wnętrze hallu muzealnego podyktowało również koncepcję inscenizacyjną.

Reżyser spektaklu, Janusz Nyczak, wkomponował działania sceniczne w układ architektoniczny sali wystawowej, wykorzystują dwa przeciwległe wejścia, schody i znajdujący się nad nimi balkon chóru (na którym znajdowała się także część zespołu orkiestrowego) oraz szerokie przejście pomiędzy rzędami krzeseł, biegnąc wzdłuż sali i łączące obie bramy wejściowe. Jedna z tych bram - pod schodami i balkonem chóru - symbolizowała wejście do Hadesu, zaś przeciwległa wprowadzała do działań scenicznych osoby ziemskie. Schody balkonowe łączyły chóry z miejscem akcji.

Niezwykle oszczędna, wręcz ascetyczna w doborze środków wyrazu gra sceniczna, powolna gestykulacja i jakby w półśnie realizowany ruch scen zbiorowych - dodają tej inscenizacji subtelnego uroku.

Inscenizacyjna koncepcja Nyczaka, wspomagana kostiumami Ewy Starowieyskiej, która odziała głównych bohaterów w proste białe szaty, chór (z zaciemnionymi oczodołami) w białe habity z kapturami, a balet w podpalone ogniem (piekielnym?) i podniszczone stroje dworskie z bliżej niesprecyzowanej minionej epoki (co nadaje ponadczasowy charakter przemieszanym w krainie cieni postaciom) - narzuca odbiorcy klimat półjawy-półsnu. Wydawać się mogło, iż to wszystko, w czym uczestniczymy jako widzowie, mający przed sobą - w zasięgu ręki - aktorów tego zdarzenia, dzieje się wokół nas, pochłania, dotyka, ale jednocześnie jest jakby nierealne, płynne, odkształcone poświatą legendy, mitu.

W tym właśnie świecie zjaw i półcieni jaskrawo i niemal boleśnie wyodrębnia się postać Orfeusza (Ewa Werka): zakochanego, skrzywdzonego przez los śpiewaka-lutnisty, wędrującego do podziemi w poszukiwaniu zabranej mu przez bogów Eurydyki. Duże, ciemnobrązowe oczy Ewy Werki nierzadko miały więcej do powiedzenia siedzącym obok widzom niż jakikolwiek dodatkowy gest, który mógłby tylko strywializować nastrój wywołany jej śpiewem. Po raz pierwszy udało mi się ujrzeć i usłyszeć tę mezzosopranistkę w tak dobrze dobranej dla niej roli, którą też może zapisać na koncie swoich sukcesów artystycznych.

Partytura, Glucka - mimo pozornej przejrzystości brzmieniowej i pozornej prostoty - wymaga, od zespołu orkiestrowego znacznych umiejętności (zwłaszcza jeśli umieszczono go na dwóch odległych planach). Dyrygentowi z kolei narzuca ostrą dyscyplinę, jeśli chce on, z tej partytury wydobyć pełnię barokowego piękna brzmieniowego i nadać muzyce - założony przez kompozytora - charakter dramatycznego środka wypowiedzi, scalonego z rozgrywającą się akcją sceniczną. (A, jak pamiętamy, właśnie opera "Orfeusz i Eurydyka" była pierwszym zwiastunem reformy Christopha Willibalda Glucka, odchodzącej od muzycznego efekciarstwa i schematu arii da capo w kierunku pogłębionego dramatycznie, integrującego formę muzyczną z treścią libretta).

Dondajewski wyszedł z tego obronną ręką i jako kierownik muzyczny, umiejący precyzyjnie zsynchronizować. wszystkie elementy przedstawienia - i jako niedawno mianowany dyrektor i kierownik artystyczny, który na początku sezonu przedstawił poznańskiej publiczności zupełnie udaną premierę, inaugurującą jednocześnie nowy cykl "Polihymnia w Galerii" (otwierającą w Muzeum Narodowym nową, gościnną scenę Opery poznańskiej).

Z pozostałych dwóch przedstawień, których premiery odbyły się pod koniec poprzedniego sezonu, z przyjemnością odnotowałem występ Krystyny Pakulskiej (Osetka) w kameralnej operze komicznej "Pimpinone" Telemanna. Dzięki jej aktorstwu zagościło na sali nieco uśmiechu, tuszującego niedociągnięcia zespołu instrumentalnego oraz nie zawsze wyraźne podawanie tekstu libretta.

Jeśli po tak dobrym początku założenia programowe nowej dyrekcji zostaną choćby w połowie zrealizowane, może wkrótce znakomita ongiś Opera poznańska wejdzie z powrotem do grupy najlepszych teatrów operowych kraju. Oby tylko starczyło entuzjazmu i konsekwencji w działaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji