Artykuły

Nihil novi

Podczas castingu kandydaci chcą zabłysnąć byleby tylko zabłysnąć; jeden przyznaje się do homoseksualizmu, inny chce szokować zachowaniem - o "Bohaterze roku" w reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu pisze Sebastian Krysiak z Nowej Siły Krytycznej.

Oglądalność. Złoty cielec XXI wieku. Maluczkim objawia się w postaci wykresu liniowego. Wymaga stałej pielęgnacji, regularnie składanej ofiary, troskliwego dopieszczania. Odwdzięcza się stałym wzrostem, a wraz z nim - zyskami. Niepielęgnowana, oglądalność pikuje w dół, strącając przy okazji w niebyt wszystkich, którzy się temu przysłużyli.

To właśnie przydarzyło się Tomaszowi Danielakowi (Andrzej Kłak). Jego kariera wisi na włosku, program, który prowadził, zostaje zdjęty z anteny. Danielak jest nikim nawet dla własnej dziewczyny. Chwyta się ostatniej szansy - wymyśla show "Bohater roku", które wylansuje nowego idola Polaków. Na zwycięzcę Danielak typuje mieszkańca Wałbrzycha, Zbigniewa Tataja, który w odruchu serca przygarnął do swojego domu wyrzuconą na bruk kobietę z dzieckiem. Tataj, prostolinijny idealista, wygrywa ustawiony pod niego casting i jako Bohater Roku rusza w Polskę. Czekają na niego nie tylko widzowie, ale także pokusy i wymagania, jakie niesie ze sobą cyniczny świat mediów.

"Bohater roku" w reżyserii Piotra Ratajczaka jest oparty na motywach filmu Feliksa Falka o tym samym tytule. Po staremu zostają realia - scenografia, stroje i oprawa muzyczna są żywcem wyjęte z lat osiemdziesiątych - jednak gdzieś między nimi można znaleźć odniesienia do współczesności. Podczas castingu kandydaci chcą zabłysnąć byleby tylko zabłysnąć; jeden przyznaje się do homoseksualizmu, inny chce szokować zachowaniem. Danielak wyprawia się do sklepu muzycznego pełnego albumów młodych wykonawców. Spektakl jest częścią zainicjowanego przez wałbrzyski teatr cyklu Kierunek 074 i to miasto jest dla twórców punktem wyjścia. Historia o kobietach wyrzuconych na bruk z jednego z wałbrzyskich pustostanów wydarzyła się naprawdę, w 2008 roku. W swoich mowach Tataj dotyka problemów ważnych dla społeczności lokalnej.

Spektakl przybiera demaskatorski ton. Ukazuje telewizję jako środowisko cyników, nastawionych na komercyjny sukces, a nie zadowolenie jednostkowego odbiorcy. Opętani wyścigiem szczurów prezenterzy są w stanie posunąć się do wszystkiego, byleby osiągnąć cel. Rangę symbolu zyskuje w spektaklu sushi - moda na chodzenie na sushi wśród młodych biznesmenów jest kolejnym reliktem lat osiemdziesiątych. W założeniu dzieło miało także przyjrzeć się zachowaniu człowieka w obliczu wielkich pokus. Przed Tatajem rozciąga się nagle perspektywa sławy i pieniędzy, trzeba jedynie dać się popudrować, uśmiechnąć i skłamać tu i ówdzie. Czy wytrzyma i zostanie sobą?

Niestety "Bohater roku" nie odkrywa niczego nowego. Powiela znane wszystkim stereotypy. Akcja prowadzona jest linearnie, od jednej rozmowy do drugiej, postaci są papierowe i niewyraźne. Nie udało się wytworzyć na scenie żadnego napięcia, nawet w momentach, które z założenia powinny być dramatyczne. Rozterki bohaterów są płaskie i czytelne, akcja przewidywalna. Zasygnalizowane wątki homoseksualizmu, sławy dla samej sławy i "kolesiostwa" nie znalazły swojego rozwinięcia. Metafory są zbyt oczywiste, choćby ta: na samym początku spektaklu rozchylają się na scenie wrota z desek, wrota wielkiej sławy, które, jeżeli się przed kimś zamkną, już się raczej nie otworzą.

Wyłączając kilka ogólnie znanych dowcipów o pracy w dużej korporacji, "Bohatera roku" ratuje humor. W trakcie spektaklu widownia nieraz wybucha śmiechem. Monolog Eweliny Żak na samym początku zapada w pamięć dzięki lekkości i licznym odniesieniom do podkultury. I to właśnie Ewelina Żak, i radosny Rafał Kosowski, oboje prezentujący się w kilku rolach, są siłą napędową całego spektaklu. Wzbudzają uśmiech, zainteresowanie, przykuwają uwagę, nawet, kiedy pojawiają się tylko na chwilę. Dobre wrażenie robi także Daniel Chryc, który potrafi bez zbędnych słów nadać swojej postaci psychologiczną głębię. Nieprzekonujący jest Andrzej Kłak w roli Danielaka, cały czas grający wątłym uśmiechem i niepewną miną. Wcielający się w Tataja Ryszard Węgrzyn wydaje się być ograniczany scenariuszem - kierownik magazynu jest płaski, jednowymiarowy, do bólu przewidywalny.

Muzyka podkreśla wszechobecny w spektaklu klimat lekkiego kiczu. Mamy disco z lat osiemdziesiątych, dinozaury: "spontanicznego" króla polskiego bigbitu, Jacka Lecha, Bruce'a Springsteena. W sklepie z płytami w tle pobrzmiewa hip-hop. Kostiumy wydają się być starannie przygotowane, podkreślają wybraną przez reżysera konwencję.

Pomysł wyjściowy na "Bohatera roku" był świetny - wrzucić Bogu ducha winnego człowieka w wir medialnej walki o wpływy i oglądalność. Obserwować, jak się miota, staje oko w oko z pokusami, łamie się, lub nie, popełnia błędy i naprawia je, otoczony bandą hien, których interesuje w człowieku tylko jego wartość jako telewizyjnego towaru. Niestety, zabrakło napięcia, tempa, energii, którą w tym samym zespole potrafili wspaniale odnaleźć choćby Monika Strzępka czy Przemysław Wojcieszek. Szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji