Artykuły

"T.E.O.R.E.M.A.T.", czyli powrót do siebie

"T.E.O.R.E.MA.T." w reż. Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa. Pisze Tomasz Mościcki w Odrze.

Po wątpliwej jakości fajerwerkach Macbetha 2007, zabaw z Don Giovannim Mozarta, kilku mato udanych sezonach swojego teatru reżyser równo dekadę temu okrzyczany najgłośniejszym i najwybitniejszym powraca -no właśnie - do czego? Do klasyki? Do źródeł? Do poważnego tonu rozmowy z publicznością? Po jednym przedstawieniu trudno orzec. Jedno jest pewne: Grzegorz Jarzyna w TR Warszawa stworzył przedstawienie, które jaskrawo odcina się od jego ostatnich dokonań.

Nie ma już wyświechtanego ostatnio "teatru politycznego". Nieudaną próbę introdukcji tego modnego ostatnio kierunku, zaczętą i szybko skończoną Szewcami u bram Jana Klaty, mamy za sobą. O byłych Rozmaitościach dyskutowano, zapowiadano koniec mitu tego teatru - co czynił również i piszący te słowa; a premiera nowego przedstawienia Jarzyny oczekiwana była od bardzo dawna. Trzeba przyznać, że powstawała w atmosferze niepewności i w poczuciu klęski "najnowocześniejszego teatru w Polsce" - jak często pisywano o Rozmaitościach. Powstający już od dłuższego czasu Teatr Warlikowskiego zabrał Jarzynie największe gwiazdy, w samym TR działo się niewiele. Grywano rzadko, o scenie przy Marszałkowskiej zrobiło się cicho. Jeśli mówiło się o niej - to raczej w kontekście awantury o nową lokalizację TR w projektowanym Muzeum Sztuki Współczesnej w samym centrum miasta. To ważne, bo Grzegorz Jarzyna przez kilka lat narzekał na warunki lokalowe dawnego, wzniesionego tuż przed wojną Teatru Malickiej - że niewygoda, że jako artysta nie ma możliwości realizacji artystycznych planów. Dziś, zaledwie tydzień po tej długo oczekiwanej premierze, wiadomo już, że ta z pozoru niegościnna i niewygodna przestrzeń może dobrze służyć teatrowi.

T.E.O.R.E.M.A. T., osnuty na twórczości Pie-ra Paola Passoliniego, jest niewątpliwą wygraną Grzegorza Jarzyny. Jest to co prawda zwycięstwo, które trudno określić absolutnym tryumfem - lecz niewątpliwie to najciekawszy spektakl Jarzyny od czasu Uroczystości. Spektakl, w którym Jarzyna odrzuca błyskotki i czytanie wielkiej literatury przez spłaszczające wszystko okulary popkultury. Jako człowiek już czterdziestoletni, zaczął dorośleć. Nie stosuje podpisywania swojego dzieła wymyślnymi pseudonimami, kropkami, strzałkami. Wypada mieć nadzieję, że jest to oznaka brania pełnej odpowiedzialności za swoją twórczość. A twórczość to nielicha, bo Jarzyna zajął się tym razem artystą, którego nazwisko, dzieło i legenda czynią go jednym z "poetów przeklętych" XX wieku.

Jeśli przypomnimy sobie ostatnie spektakle Jarzyny - hałaśliwe, rozmigotane, niepozbiera-ne - i dodamy do tego deklaracje artysty sprzed pięciu lat o fascynacji "kulturalnym junk-foodem", to T.E.O.R.E.M.A.T. zaskakuje. I to pod wieloma względami. Uroczystość, przedstawienie z 2001 roku - przyćmione niestety sławą innych, w moim przekonaniu niepomiernie mniejszych dokonań Jarzyny - uderzało niespodziewaną wówczas siłą psychologii. Jarzyna precyzyjnie i bezlitośnie sięgał na samo jej dno, pokazując potwory drzemiące w normalnym, zdawałoby się, i cieszącym się powszechnym szacunkiem człowieku. T.E.O.R.E.M.A.T., czy może raczej jego najważniejsza część, w jakiś sposób nawiązuje do tamtego myślenia o człowieku jako tajemnicy - o jego instynktach, marzeniach, pragnieniach, które skrywa on przed innymi, a często i przed samym sobą.

Porządny mieszczański dom z codziennym niezmiennym rytuałem. Danuta Stenka jako Lucia i Odetta Katarzyny Warnke - matka i córka - czeszą niespiesznie włosy, Paolo - ojciec domu grany przez Jana Englerta - pracuje nad firmowymi dokumentami, Piętro, ich syn grany przez Jana Dravnela, przygotowuje się do studiowania, Jadwiga Jankowska-Cieślak jako pokorna służąca Emilia przynosi listy. Nic nie zakłóca tego codziennego rytuału. Jarzyna podkreśla jego niezmienność. Scena powtarza się trzykrotnie, aktorzy kroczą po tych samych, jakby od linijki wytyczonych, torach ruchu. Wszyscy są od siebie oddaleni, jakby w tym domu nic nikogo ze sobą nie łączyło. Żadnej emocjonalnej więzi; miłość i przywiązanie zastąpiła rutyna... Jarzyna niemiłosiernie rozciąga czas, każe aktorom celebrować każdy ruch. To pozorne lekceważenie zegarka, rozciąganie w nieskończoność scenicznego trwania coś oczywiście przypomina; i do tego warto jeszcze wrócić. W tę uporządkowaną, zgeometryzowaną, oświetloną zimnym białym światłem rzeczywistość wkracza Gość (Sebastian Pawlak). Tu zaczyna się najciekawsza część spektaklu Jarzyny. Przybycie tajemniczego młodego mężczyzny zmienia uporządkowany dom. Dla każdego z jego mieszkańców Gość jest uosobieniem skrywanych pragnień: dla nieatrakcyjnej, zaniedbanej, pogrążonej w bigoterii służącej staje się okazją do zakosztowania pierwszej zapewne w życiu rozkoszy obcowania z mężczyzną, syn odkrywa dzięki niemu swoją prawdziwą naturę homoseksualisty, dla niekochanej żony Gość jest obiektem, na który ona może przelać swój emocjonalny i cielesny głód, dla córki jest pierwszą namiętną miłością. Dla Paola jest swoistym zastrzykiem młodości, towarzyszem gry w piłkę, ale i wiernym przyjacielem, obecnym w chwili słabości, zapewne też skrywaną starannie - również przed sobą - erotyczną fascynacją. Jarzyna nie epatuje jednak brutalnym erotyzmem. To, co jeszcze dekadę temu w jego teatrze, a także teatrze tych, którzy bezmyślnie po nim to powtarzali, było swoistym "gestem wyzwolenia obyczajowego" i odcięcia się od "mieszczańskiej moralności" (pozornego, bo moda na nagość na naszych scenach pojawiła się 80 lat temu!!!), wówczas brutalnym i programowo anty-estetycznym - T.E.O.R.E.MA.T. pokazuje zupełnie inaczej. Nawet scena - jak na polskie warunki bardzo śmiała obyczajowo, mianowicie miłosne zbliżenie dwóch młodych mężczyzn - jest wyestetyzowana; reżyser nadaje jej formę nieledwie baletową, bardzo zresztą zabawną w swojej mechaniczności. Sformalizowanie tego przedstawienia, staranne opracowanie muzyczne każe zadać pytanie: czy T.E.O.R.E.M.A.T, otwiera jakiś nowy rozdział w artystycznej biografii Grzegorza Jarzyny, niegdyś Horsta D'Albertis, Gemuse, Brokenhorsta, , H7? Odpowiedź może być zaskakująca. Nie. Może na cale szczęście nie. To estetyzujące przedstawienie jest raczej "krokiem wstecz i w bok". Sposób traktowania czasu każdemu nieco starszemu bywalcowi teatrów przywiedzie na myśl "długie trwania" znane z teatru Krystiana Lupy wczesnych lat 90. ubiegłego wieku. Również i ten wychłodzony estetyzm to raczej wczesny Jarzyna, a nie miłośnik teatru junk-foodu, pomysłodawca nieudanego projektu upolitycznienia Rozmaitości, chłopiec bawiący się w wojnę przy pomocy Szekspira czy dekonstruktor Mozarta.

Nie oznacza to jednak, że T.E.O.R.E.M.A.T. jest spektaklem doskonałym. Jest bowiem niespójny, sprawia wrażenie dzieła rozbitego na kilka mało przystających do siebie części. Druga połowa przedstawienia, po odejściu Gościa, nie ma już takiej siły, wypełnia ją gadulstwo, każące nawet wysnuwać mało prawdziwą hipotezę, że Pasollini bywał rzetelnym grafomanem. Mało przekonujące są i te - świetnie zresztą grane przez Englerta - sceny konferencji prasowej, w trakcie której Paolo ujawnia swą społeczną wrażliwość i zatroskanie losem świata. Sprawiają wrażenie sztucznie przyklejonych do najciekawszej sekwencji spektaklu - a więc wizyty Gościa zmieniającego życie w domu Paola.

Po tym Pasolinim po polsku przychodzi do głowy jeszcze jedna refleksja: T.E.O.R.E.MA.T. był dla Jarzyny wielkim wyzwaniem - swoistym "być albo nie być". Nie można bowiem w nieskończoność odcinać kuponów od mołojeckiej sławy czasów Bzika tropikalnego. Jarzyna wygrał po części także i tym, że jest to paradoksalnie spektakl bardzo gwiazdorski. Gdyby bowiem główne role zagrali w nim artyści miary nie tej, co Stenka i Englert - teatralnie zmieniłoby go niewiele. Pojawienie się w tym przedstawieniu Jankowskiej-Cieślak, Stenki, a zwłaszcza niegdysiejszego adwersarza Jarzyny, czyli Jana Englerta, to swoiste żyro dane na weksel, co do którego przed premierą można było mieć wątpliwości, czy aby ma pokrycie. Weksel, na całe szczęście, okazał się papierem wartościowym, choć wymaga dalszych gwarancji.

Jarzyna stworzył najciekawsze ze swych przedstawień od niemal dekady. Powrót do źródeł? Być może. Być może także swoisty bilans dokonań - sukcesów i błędów człowieka w połowie życia. Już nie "młodego zdolnego", a kogoś w pełni życiowych sil z wieloma latami w dalszej perspektywie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji