Artykuły

Śmiech Plautyński

Wystawienie przez Teatr Polski na jego Scenie Kameralnej komedii Plauta "Żołnierz Samochwał" było na pewno pomysłem szczęśliwym. Od setek lat pisze się bowiem o Plaucie liczone księgi, lecz do szerszej publiczności wiedza w nich zawarta bezpośrednio nie dociera. A przecież rzymski dramaturg miał we wszystkich czasach mnóstwo naśladowców, wielu pisarzy ulegało jego wpływom, dość wspomnieć Goldoniego, Moliera, Beaumarchais'go, Calderona, podziwiał go już Cicero, później Ariosto, Goethe wreszcie. Pośrednio jednak znamy Plauta wszyscy. I znamy go dość dobrze. Żołnierza Samochwała odnajdujemy i w postaci Szekspirowskiego Falstaffa i we Fredrowskim Papkinie - naturalnie, z pewną zmianą tła i okoliczności. Właśnie - okoliczności, czy może lepiej - obyczajowości. Po warszawskiej premierze "Żołnierza Samochwała" odezwały się głosy krytyczne, głosy, biorące w obronę moralność na scenie. Że nagość, trywialność i obraza boska. Oczywiste nieporozumienie. Sztukę Plauta pokazano nam tak, jak powinna być pokazana: rubasznie, nie z homeryckim, lecz z plautyńskim śmiechem. A cóż to jest za śmiech? Komedia plautowska wyrzeka się miłości, chce ukazywać miłostki w guście swoich czasów, chce być realistycznie efektowna. Tuszowanie tych jej cech istotnych byłoby czynnością podobną średniowiecznym praktykom przyklejania nagim posągom listków figowych. Uczony filolog, Jerzy Kowalski przypomina nam, że "w Rzymie za Katona Starszego tancerki po ukończonym widowisku obnażały się przed tłumem (...), a były to czasy nieskażonej jeszcze grecką kulturą cnoty starorzymskiej. Takie właśnie było milieu antyczne; nie pomogą upiększenia, ni przyciszone i -"głębiej rzecz ujmujące perory o klasycznym, posągowym bezwstydzie".

Amatorów nagości spotka zresztą w teatrze zawód. Inscenizator chciał nam po prostu pokazać Plauta, a nie "Obronę Częstochowy". I dlatego widowisko musiało zachować najbardziej charakterystyczne cechy Plautowskie. A na marginesie tych uwag warto dodać, że nasi przodkowie - choćby Grzegorz z Sanoka i Kochanowski - nie gorszyli się tak łatwo. Ba, z wielkim zadowoleniem ogląda Plauta na scenie (i jak wystawionego!) papież Leon X, a czcigodni biskupi obdarzają go mianem pisarza genialnego, choć nieco frywolnego. Plautyński styl właśnie - mówi o tym Gustaw Przychoda (w jego przekładzie słuchamy teraz "Żołnierza Samochwała") - polegał na dominującym dążeniu do wywołania efektu humorystycznego za wszelką cenę. Zadecydował też o typie komedii europejskiej i w tym sensie ma to być śmiech plautyński. Inscenizatorzy "Żołnierza Samochwała" na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego (reżyseria Czesława Wołłejki, scenografia Lecha Zahorskiego, pantomima Lindnera, muzyka Mateusza Święcickiego) zrobili, jak się wydaje, wszystko, aby nam Plauta zbytnio nie odplautynizować. W teatrze słynnego rzymskiego komediopisarza wszystkie osoby dramatu są odpowiednio i umownie ucharakteryrowane (przepaski, warkocze, ozdoby, barwa kostiumy - Myśl tę podjęto w realizacji teatralnej żartobliwie i pomysłowo. Rubaszna wesołość Plauta, nie zawsze trafiająca do poczucia humoru dzisiejszego widza, jest także bardzo trudna do interpretacji aktorskiej. W oglądanym przedstawieniu wydobywają ją z powodzeniem niezawodni komicy: Jan Kobuszewski (rola tytułowa) i Tadeusz Kondrat (najfrywolniej sza figura w komedii). Bardzo zabawni są również Sławomir Lindner i Mieczysław Gajda. Panie: Maria Alicja Sędzińska czarują efektownymi strojami projektu Lecha Zahorskiego. W pozostałych rolach występują: Edward Wichura i Marian Łącz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji